Литмир - Электронная Библиотека
A
A

45

Jeannie wzięła prysznic i umyła włosy, a potem umalowała starannie oczy. Postanowiła, że nie będzie używać szminki ani różu. Włożyła purpurowy sweter z dekoltem i szare obcisłe legginsy na gołe ciało. W przekłuty nos wsadziła swój ulubiony kolczyk: mały szafir osadzony w srebrze. W lustrze wyglądała jak symbol seksu.

– Wybierasz się do kościoła, panienko? – zapytała, puszczając oko do swojego odbicia.

Ojciec znowu ją opuścił. Wolał mieszkać u Pattty, gdzie dotrzymywało mu towarzystwa trzech wnuków. Patty zabrała go do siebie, kiedy Jeannie była w Nowym Jorku.

Czekając na Steve'a, nie miała nic do roboty. Starała się nie myśleć o dzisiejszym rozczarowaniu: nie było sensu się dalej zadręczać. Ściskało ją w żołądku: przez cały dzień piła tylko kawę. Zastanawiała się, czy zjeść coś teraz, czy może poczekać na niego. Przypomniała sobie, jak zjadł na śniadanie osiem bułek z cynamonem, i nie mogła powstrzymać uśmiechu. To było zaledwie wczoraj, ale zdawało jej się, że minął cały tydzień.

Nagle uprzytomniła sobie, że ma pustą lodówkę. Co będzie, jeśli Steve przyjedzie głodny, a ona nie będzie miała go czym nakarmić? Włożyła szybko na gołe nogi martensy, wybiegła na dwór, podjechała do 7-Eleven na rogu Falls Road i 36th Street i kupiła jajka, kanadyjski bekon, mleko, bochenek siedmioziarnistego chleba, sałatę, piwo Dos Equis, czekoladowo-orzechowe lody Ben amp; Jerry i cztery opakowania bułek z cynamonem.

Stojąc przy kasie, zdała sobie sprawę, że mógł przyjechać, kiedy jej nie było. Mógł nawet wrócić do Waszyngtonu! Wybiegła ze sklepu z pełnymi siatkami i popędziła jak szalona z powrotem, wyobrażając sobie, że Steve czeka niecierpliwie na progu.

Przed domem nie było nikogo i nigdzie nie zobaczyła jego starego datsuna. Weszła na górę i schowała jedzenie do lodówki. Wyjęła jajka z kartonu, rozpakowała piwo, napełniła ekspres i znowu nie miała nic do roboty.

Uświadomiła sobie, że zachowuje się zupełnie nietypowo. Nigdy nie troszczyła się o to, że mężczyzna może być głodny. Normalnie, nawet z Willem Templem, było dla niej oczywiste, że jeśli zgłodniał, przygotuje sobie coś do jedzenia, jeśli lodówka jest pusta, pójdzie do sklepu, a jeśli sklep jest zamknięty, pojedzie na stację benzynową. Teraz zmieniała się w kapłankę domowego ogniska. Chociaż znała Steve'a dopiero od paru dni, wywarł na nią większy wpływ niż inni mężczyźni…

Odgłos dzwonka zabrzmiał niczym eksplozja.

Jeannie zerwała się z kanapy z bijącym mocno sercem.

– Tak? – powiedziała do domofonu.

– Jeannie? To ja, Steve.

Nacisnęła guzik otwierający drzwi i przez kilka chwil stała bez ruchu, czując się bardzo głupio. Zachowywała się jak nastolatka. Patrzyła, jak Steve wchodzi po schodach, ubrany w szary podkoszulek i luźne niebieskie dżinsy. Na jego twarzy widać było ból i rozczarowanie ostatnich dwudziestu czterech godzin. Objęła go ramionami i przytuliła do siebie. Jego silne ciało wydawało się spięte i znużone.

Weszli razem do salonu. Steve usiadł na sofie, a ona włączyła ekspres. Czuła się z nim bardzo blisko związana. Nie robili zwyczajnych rzeczy: nie chodzili do restauracji albo do kina, tak jak działo się to w przypadku wcześniejszych znajomości Jeannie. Zamiast tego wspierali się w walce, rozwiązywali razem zagadki i cierpieli prześladowania ze strony działających z ukrycia wrogów. To szybko scementowało ich przyjaźń.

– Chcesz kawy?

Potrząsnął głową.

– Wolałbym potrzymać się za ręce.

Usiadła obok niego na kanapie i wzięła go za rękę. Pochylił się ku niej, a ona pocałowała go w usta. Był to ich pierwszy prawdziwy pocałunek. Jeannie ścisnęła mocno jego dłoń i rozchyliła wargi. Smak jego ust przypominał drzewny dym. Przez chwilę usiłowała sobie przypomnieć, czy na pewno myła zęby, i jej pasja osłabła; a potem przypomniała sobie, że owszem, myła, i ponownie oddała mu się bez żadnych zastrzeżeń. Steve dotykał jej piersi przez miękką wełnę swetra; miał zaskakująco delikatne ręce. Jeannie robiła to samo, masując jego pierś otwartymi dłońmi.

Wszystko potoczyło się bardzo szybko.

Steve odsunął się i popatrzył na nią, jakby chciał, żeby jej rysy na zawsze wryły mu się w pamięć. Opuszkami palców dotykał delikatnie jej brwi, jej kości policzkowych, nosa i warg, kręcąc przy tym lekko głową, jakby nie potrafił uwierzyć w to, co widzi.

W jego spojrzeniu ujrzała głębokie pragnienie. Ten mężczyzna pożądał jej z całego serca. To ją podnieciło. Namiętność porwała ją niczym nagły wiatr z południa, gorący i burzowy. Między nogami czuła miękkość, której nie zaznała od półtora roku. Chciała wszystkiego od razu: jego ciała na swoim ciele, jego języka w swoich ustach, jego rąk dotykających ją wszędzie.

Przyciągnęła go do siebie i ponownie pocałowała, tym razem otwierając szeroko usta. Odchyliła się do tyłu i przez dłuższą chwilę Steve leżał na niej miażdżąc jej piersi swoim ciężarem. W końcu odsunęła go zdyszana.

– Chodźmy do sypialni – szepnęła.

Wyślizgnęła się spod niego i ruszyła przodem, ściągając sweter i rzucając go na podłogę. Steve wszedł za nią do sypialni i zamknął drzwi piętą. Widząc, że Jeannie się rozbiera, ściągnął z siebie jednym szybkim ruchem podkoszulek.

Wszyscy to robią, pomyślała; wszyscy zamykają drzwi piętą.

Steve zdjął buty, rozpiął pasek i ściągnął dżinsy. Miał piękne ciało: szerokie ramiona, muskularną klatkę piersiową i wąskie biodra w białych szortach.

Ale którym z nich był?

Kiedy do niej podszedł, dała dwa kroki do tyłu.

„Może cię znowu odwiedzić”, powiedział facet, który do niej dzwonił.

Steve zmarszczył brwi.

– Co się stało?

Poczuła nagle, że się boi.

– Nie możemy tego zrobić – szepnęła.

Steve wziął głęboki oddech i wypuścił z płuc powietrze.

– Nie mów – mruknął, odwracając wzrok. – Nie mów.

Skrzyżowała ręce na piersiach.

– Nie wiem, kim jesteś.

Nagle zrozumiał.

– O mój Boże. – Usiadł tyłem do niej na łóżku i opuścił ramiona. Lecz jego przygnębienie mogło być udawane. – Myślisz, że jestem tym facetem, którego spotkałaś w Filadelfii.

– Myślałam, że to Steve.

– Ale dlaczego miałby się pode mnie podszywać?

– To nieważne.

– Nie robiłby tego w nadziei, że mu się uda cię przelecieć. Mój sobowtór ma szczególne podejście do kobiet. Gdyby chciał się z tobą przespać, przytknąłby ci nóż do twarzy, podarł pończochy albo podpalił dom.

– Miałam telefon – powiedziała drżącym głosem Jeannie. – Anonimowy. „Chłopak, którego spotkałaś w Filadelfii, miał cię zabić – informował facet. – Poniosło go i schrzanił robotę. Ale może cię znowu odwiedzić”. Dlatego musisz teraz wyjść.,

Podniosła z podłogi sweter i szybko go włożyła, ale nie poczuła się przez to ani trochę bardziej bezpieczna.

W jego spojrzeniu widać było współczucie.

– Biedactwo – powiedział. – Nieźle cię nastraszyli. Przykro mi.

Wstał i zaczął wciągać dżinsy.

Nagle poczuła, że na pewno się myli. Klon z Filadelfii, gwałciciel, nigdy nie zacząłby się ubierać w takiej sytuacji. Rzuciłby ją na łóżko, zdarł ubranie i próbował wziąć siłą. Ten chłopak był inny. To był Steve. Poczuła prawie nieodparte pragnienie, żeby rzucić mu się w ramiona i pokochać.

– Steve…

– To ja – odparł z uśmiechem.

A może dlatego właśnie udawał? Może w momencie kiedy zyska jej zaufanie i znajdą się oboje nadzy w łóżku, zmieni się i okaże swoją prawdziwą naturę, naturę człowieka, który lubi oglądać kobietę zastraszoną i cierpiącą? Zadrżała z lęku.

To nie miało sensu.

– Lepiej, żebyś poszedł – szepnęła, unikając jego oczu.

– Możesz mnie przepytać – oznajmił.

– Dobrze. Kiedy po raz pierwszy spotkałam Steve'a?

– Na korcie tenisowym.

Odpowiedź była prawidłowa.

– Ale tego dnia na uniwersytecie był zarówno Steve, jak i gwałciciel.

– Zapytaj o coś innego.

– Ile bułek z cynamonem zjadł Steve w piątek rano?

80
{"b":"101270","o":1}