Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Odłożyła słuchawkę i sprawdziła adres. Mieszkanie mieściło się przy Spruce Street w miasteczku uniwersyteckim, niedaleko kliniki Aventine. Zorientowała się, że drżą jej ręce. Tak bardzo chciała złapać go za gardło.

– Znalazłam go – powiedziała.

– O mój Boże.

– Poznałam jego głos na automatycznej sekretarce. Mieszka w Filadelfii, niedaleko miejsca, gdzie zostałam zaatakowana.

– Daj mi posłuchać. – Lisa wystukała numer. Kiedy słuchała nagranej wiadomości, jej różowe policzki nagle pobladły. – To on – stwierdziła, odkładając słuchawkę. – Pamiętam jego głos. „Zdejmij te urocze majteczki”, powiedział. O Boże.

Jeannie podniosła słuchawkę i zadzwoniła na policję.

53

Berrington Jones nie spał przez całą sobotnią noc.

Aż do północy czekał na parkingu przy Pentagonie, nie spuszczając z oka czarnego lincolna pułkownika Logana. Potem zatelefonował do Prousta i dowiedział się, że pułkownik został aresztowany, lecz Steve uciekł, najprawdopodobniej autobusem lub metrem, ponieważ nie odjechał samochodem ojca.

– Co robili w Pentagonie? – zapytał Jima.

– Byli w centrum informatycznym. Staramy się właśnie odkryć, czego dokładnie szukali. Postaraj się zlokalizować chłopaka albo tę Ferrami.

Berrington nie protestował już, że zaprzęga się go do policyjnej roboty. Sytuacja była tragiczna. Nie martwił się o swoją reputację; zdawał sobie sprawę, że jeśli nie uda mu się ich powstrzymać, może o niej zapomnieć.

Kiedy zajechał z powrotem pod dom Logana, samochodu Jeannie nie było na podjeździe. Czekał tam mniej więcej godzinę, ale nikt się nie pojawił. Doszedł do wniosku, że pojechała do domu i wrócił do Baltimore. Przejechał całą jej ulicę, lecz tam także nie było jej mercedesa.

Robiło się jasno, kiedy zaparkował przed swoim domem w Roland Park. Zaraz po wejściu zadzwonił do Jima, nikt jednak nie odpowiadał ani w jego biurze, ani w domu. Położył się w ubraniu do łóżka i zamknął oczy. Chociaż był wykończony, nie zdołał zasnąć.

O siódmej wstał i próbował znowu dodzwonić się do Jima, ale znowu nie mógł go nigdzie zastać. Wziął prysznic, ogolił się i włożył czarne spodnie i koszulkę polo, a potem wycisnął sobie dużą szklankę soku pomarańczowego. Pijąc w kuchni, zerknął na pierwszą stronę niedzielnego wydania „Sun”. Tytuły nic mu nie mówiły; równie dobrze mogły być napisane po fińsku.

Proust zadzwonił o ósmej.

Spędził pół nocy w Pentagonie ze znajomym generałem, przesłuchując personel centrum informatycznego pod pretekstem, że naruszone zostały przepisy bezpieczeństwa. Generał, kumpel Jima z czasów, gdy pracował w CIA, wiedział tylko, że Logan miał zamiar ujawnić tajną operację z lat siedemdziesiątych, a Jim chciał temu zapobiec.

Pułkownik Logan, który przebywał w areszcie, powtarzał tylko, że chce się widzieć ze swoim adwokatem. Wyniki przeszukania zachowały się jednak w pamięci komputera i Jim zdołał ustalić, co odkryli.

– Kazałeś chyba zrobić elektrokardiogramy wszystkim niemowlętom – powiedział.

Berringtonowi wyleciało to z głowy, ale teraz sobie przypomniał.

– Tak, kazałem.

– Logan odnalazł je.

– Wszystkie?

– Tak. Osiem.

Była to najgorsza możliwa wiadomość. Elektrokardiogramy klonów, tak jak elektrokardiogramy jednojajowych bliźniąt, były do siebie tak podobne, jakby zrobiono je tej samej osobie w odstępie paru dni. Loganowie i Jeannie musieli teraz wiedzieć, że Steve jest jednym z ośmiu klonów.

– Niech to szlag! – zaklął Berrington. – Trzymaliśmy to w tajemnicy przez dwadzieścia dwa lata, a teraz ta cholerna dziwka wszystko odkryła.

– A nie mówiłem, że powinniśmy ją sprzątnąć?

W kryzysowych sytuacjach Jim zawsze wpadał w bojowy nastrój. Po nie przespanej nocy Berrington nie miał cierpliwości go słuchać.

– Jeśli jeszcze raz powtórzysz „A nie mówiłem”, rozwalę ci ten cholerny łeb, jak Boga kocham.

– Dobrze, już dobrze.

– Czy Preston wie?

– Tak. Mówi, że już po nas, ale on zawsze to powtarza.

– Tym razem może mieć rację.

Głos Jima przybrał ton defiladowy.

– Ty może już dałeś za wygraną, lecz ja nie – zagrzmiał. – Nie możemy dopuścić do ujawnienia sprawy przed jutrzejszą konferencją prasową. Jeśli nam się to uda, transakcja dojdzie do skutku.

– A co się stanie potem?

– Potem będziemy mieli sto osiemdziesiąt milionów dolarów, a za takie pieniądze można kupić milczenie.

Berrington chciał mu wierzyć.

– Skoro jesteś taki mądry, co twoim zdaniem mamy teraz robić?

– Musimy odkryć, co dokładnie wiedzą. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, czy Steven miał w kieszeni listę nazwisk i adresów, kiedy dał nogę z Pentagonu. Facetka z centrum informatycznego przysięga, że nie, ale ja jej nie wierzę. Adresy na liście są sprzed dwudziestu dwu lat. Zastanawiam się, czy Jeannie Ferrami potrafi ich wytropić, mając tylko nazwiska.

– Odpowiedź brzmi tak – odparł Berrington. – Na wydziale psychologii jesteśmy w tej dziedzinie ekspertami. Robimy to przez cały czas, tropiąc jednojajowe bliźnięta. Jeśli dostała tę listę wczoraj wieczorem, mogła już kilku odnaleźć.

– Tego się właśnie obawiam. Czy możemy się jakoś o tym przekonać?

– Mogę do nich zadzwonić i zapytać, czy się z nimi kontaktowała.

– Musisz być dyskretny.

– Nie doceniasz mnie, Jim. Czasami zachowujesz się, jakbyś był jedynym facetem w Ameryce, który ma trochę oleju w głowie. Oczywiście, że będę dyskretny. Dam ci znać.

Berrington odłożył z trzaskiem słuchawkę. Nazwiska klonów i ich zapisane prostym szyfrem numery telefonów miał w elektronicznym notesie. Wyjął go z szuflady i włączył.

Przez wszystkie te lata interesował się ich losami. Żywił wobec nich bardziej ojcowskie uczucia niż Preston i Jim. Z początku pisał co jakiś czas do ich rodziców z kliniki Aventine, prosząc o informacje pod pretekstem kompletowania danych na temat kuracji hormonalnej. Później, gdy stało się to mało prawdopodobne, używał innych wybiegów, udając na przykład agenta nieruchomości. Telefonował, żeby zapytać, czy nie mają zamiaru sprzedać domu albo czy nie są zainteresowani kupnem informatora zawierającego listę stypendiów dostępnych dla dzieci byłych wojskowych. Ze wzrastającym rozczarowaniem obserwował, jak z bystrych, lecz krnąbrnych dzieci wyrośli na nieulękłych, mających kłopoty z prawem nastolatków, a potem na genialnych, niestabilnych psychicznie dorosłych. Byli nieudanymi produktami ubocznymi historycznego eksperymentu. Nigdy nie żałował, że zdecydował się na coś takiego, ale czuł się winien wobec chłopców. Płakał, kiedy Per Ericson zabił się, wykonując salto na stoku zjazdowym w Vail.

Wodząc oczyma po liście zastanawiał się, jaki zastosować tym razem wybieg. W końcu podniósł słuchawkę i wystukał numer ojca Murraya Clauda. Telefon dzwonił przez dłuższą chwilę, ale nikt go nie odbierał. Berrington domyślił się, że ojciec pojechał odwiedzić syna w więzieniu.

Następnie przedzwonił do George'a Dassaulta. Tym razem miał więcej szczęścia. W słuchawce zabrzmiał znajomy młody głos.

– Tak, kto mówi?

Reprezentuję firmę Bell Telephone, proszę pana – powiedział Berrington. – Sprawdzamy, czy linii telefonicznych nie używa się w nieuczciwych zamiarach. Czy w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin otrzymał pan jakiś dziwny albo niezwykły telefon?

– Nie, nie przypominam sobie. Ale od piątku nie było mnie w mieście, więc i tak nie mógłbym go odebrać.

– Dziękuję panu bardzo. Do widzenia.

Jeannie mogła mieć nazwisko George'a, ale nie udało jej się z nim skontaktować. Sprawa była nie rozstrzygnięta.

Berrington zadzwonił do Hanka Kinga w Bostonie.

– Tak, kto mówi?

Wprost zdumiewało to, że wszyscy odpowiadali na telefon w ten sam opryskliwy sposób. Nie istniał przecież gen odpowiedzialny za telefoniczny savoir-vivre. Ale w studiach nad bliźniakami dużo było takich fenomenów.

– Dzwonię w imieniu A.T. amp; T. – oświadczył Berrington. – Sprawdzamy, czy linii telefonicznych nie używa się w niewłaściwych celach. Chcielibyśmy wiedzieć, czy nie otrzymał pan jakichś dziwnych albo podejrzanych telefonów w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.

90
{"b":"101270","o":1}