Jeannie zamknęła za sobą drzwi.
– Niech pani niczego nie dotyka – powiedział Maldwyn. – Nie chcę, żeby domyślił się, że tu wchodziłem.
Zastanawiała się, czego właściwie szuka. Planu budynku z zaznaczoną kotłownią i napisem: „Zgwałć ją tutaj”? Nie zabrał Lisie bielizny, żeby mieć po niej groteskową pamiątkę. Być może przez kilka tygodni przed napaścią śledził ją i robił zdjęcia. Może miał małą kolekcję należących do niej przedmiotów: szminkę, rachunek z restauracji, opakowanie po batonie, reklamowe przesyłki z jej nazwiskiem.
Rozglądając się po pokoju, mogła poznać trochę dokładniej osobowość gospodarza. Na jednej ze ścian wisiała wydarta z erotycznego czasopisma rozkładówka przedstawiająca nagą kobietę z wygolonymi włosami łonowymi i kolczykiem w wargach sromowych. Patrząc na nią, poczuła, jak przechodzi ją dreszcz.
Przejrzała zawartość półki. Było tam tanie wydanie Stu dwudziestu dni Sodomy markiza de Sade, cała seria pornograficznych kaset wideo z tytułami w rodzaju Ból i Extreme, a także kilka podręczników ekonomii i biznesu. Harvey studiował najwyraźniej zarządzanie.
– Czy mogę obejrzeć jego ubrania? – zapytała Maldwyna. Nie chciała, żeby się obraził.
– Jasne, dlaczego nie?
Otworzyła szafę. Ubrania Harveya, podobnie jak Steve'a, utrzymane były w nieco konserwatywnym jak na jego wiek stylu: nosił sztruksowe spodnie i koszulki polo, tweedowe marynarki, koszule z przypinanym kołnierzykiem, skórzane półbuty i mokasyny. W lodówce znalazła dwa kartony piwa po sześć butelek każdy i butelkę mleka: Harvey jadał poza domem. Pod łóżkiem leżała sportowa torba z rakietą do squasha i brudnym ręcznikiem.
Była rozczarowana. W tym pokoju mieszkał potwór, lecz zamiast pałacu perwersji odkryła niechlujną garsonierę ozdobioną wulgarną pornografią.
– Skończyłam – powiedziała do Maldwyna. – Sama nie wiem, czego szukałam, ale nie udało mi się tego znaleźć.
W tej samej chwili jej wzrok padł na wiszącą na haku za drzwiami czerwoną baseballową czapkę.
Zabiło jej szybciej serce. Nie myliłam się, odnalazłam drania, to niezbity dowód! Podeszła bliżej. Z przodu czapka miała wypisany białymi literami napis SECURITY. Jeannie odtańczyła triumfalny taniec dookoła pokoju Harveya Jonesa.
– Znalazła pani?
– Łajdak miał tę czapkę, kiedy zgwałcił moją przyjaciółkę. Wynośmy się stąd.
Wyszli z mieszkania i zamknęli drzwi. Jeannie uścisnęła rękę Maldwynowi.
– Nie wiem, jak panu dziękować. To było dla mnie bardzo ważne.
– Co pani teraz zrobi? – zapytał.
– Wrócę do Baltimore i zawiadomię policję.
Jadąc do domu drogą numer 95, rozmyślała o Harveyu Jonesie. Po co jeździł w niedzielę do Baltimore? Zobaczyć się z dziewczyną? Odwiedzić rodziców? To drugie wydawało się bardziej prawdopodobne. Wielu studentów zawoziło w weekend do domu pranie. Zajadał teraz pewnie pieczeń, którą zrobiła.matka, albo oglądał w telewizji mecz ze swoim ojcem. Czy przed powrotem do Filadelfii napadnie znowu jakąś dziewczynę?
Ilu Jonesów mogło mieszkać w Baltimore: tysiąc? Znała oczywiście jednego z nich: swojego byłego szefa, profesora Berringtona Jonesa…
O mój Boże… Jones.
Była tak zszokowana, że musiała zjechać na pobocze.
Harvey Jones mógł być synem Berringtona.
Przypomniała sobie nagle drobny gest, który podpatrzyła w kawiarni w Filadelfii, kiedy wzięła go za Steve'a. Harvey pogładził się po brwiach czubkiem wskazującego palca. Zwróciło to jej uwagę, bo uświadomiła sobie, że gdzieś to już wcześniej widziała. Nie mogła sobie przypomnieć u kogo, i doszła wtedy do wniosku, że to musiał być Steve albo Dennis, ponieważ klony zachowują się w podobny sposób. Ale teraz przypomniała sobie. To Berrington. Berrington gładził się po brwiach czubkiem wskazującego palca. Było w tym coś, co irytowało Jeannie, jakiś przejaw kołtuństwa, a może próżności. W przeciwieństwie do zamykania drzwi piętą, nie zauważyła tego gestu u żadnego z innych klonów. Harvey przejął go od ojca i wyrażał w ten sposób zadowolenie z siebie.
W tej chwili był prawdopodobnie w domu Berringtona.
55
Preston Barek i Jim Proust przyjechali do domu Berringtona koło południa i zasiedli przy piwie w gabinecie. Żaden z nich nie spał długo tej nocy i wyglądali, a także czuli się fatalnie. Gosposia Mariannę przygotowywała niedzielny lunch i w domu unosiły się smakowite zapachy, lecz nic nie było w stanie podnieść na duchu trzech wspólników.
– Jeannie rozmawiała już z Hankiem Kingiem i matką Pera Ericsona – poinformował ich zgnębionym tonem Berrington. – Nie udało mi się dodzwonić do innych, ale jestem pewien, że wkrótce ich zlokalizuje.
– Bądźmy realistami – powiedział Jim. – Co konkretnie może nam zrobić do jutra rana?
Preston Barek był w samobójczym nastroju.
– Powiem wam, co zrobiłbym na jej miejscu – oznajmił. – Starałbym się nadać jak największy rozgłos swojemu odkryciu. Ściągnąłbym dwóch albo trzech chłopaków do Nowego Jorku i pokazał ich w Good Morning America. W telewizji kochają bliźniaki.
– Niech Bóg broni – mruknął Berrington.
Przed domem zatrzymał się samochód.
– Zardzewiały stary datsun – powiedział Jim, wyglądając przez okno.
– Zaczyna mi się podobać pierwotny pomysł Jima – stwierdził Preston. – Najlepiej byłoby sprawić, żeby wszyscy zniknęli.
– Nie życzę sobie żadnych zabójstw! – zawołał Berrington.
– Nie krzycz, Berry – odezwał się zaskakująco łagodnym tonem Jim. – Szczerze mówiąc, przechwalałem się trochę wspominając o wyeliminowywaniu ludzi. Być może kiedyś mogłem wydawać rozkazy, żeby kogoś zabić, lecz ten czas dawno już minął. W ciągu kilku ostatnich dni poprosiłem o wyświadczenie przysługi kilku starych przyjaciół; i chociaż mi nie odmówili, zdaję sobie sprawę, że są pewne granice.
I dzięki Bogu, pomyślał Berrington.
– Ale mam inny pomysł – dodał Jim.
Preston i Berrington wlepili w niego wzrok.
– Skontaktujemy się dyskretnie z każdą z ośmiu rodzin. Przyznamy, że w początkowej fazie działania kliniki popełnione zostały błędy. Nikt nie ucierpiał, ale chcemy uniknąć niepotrzebnej sensacji. Każdej z rodzin zaproponujemy odszkodowanie w wysokości miliona dolarów, wypłacane w ciągu dziesięciu lat, pod warunkiem że w tym okresie nie będą się kontaktować ani z prasą, ani z Jeannie Ferrami i innymi naukowcami.
Berrington pokiwał powoli głową.
To może się udać. Kto nie przyjmie miliona dolarów?
– Lorraine Logan – odparł Preston. – Zależy jej na uniewinnieniu syna.
– Masz rację. Nie zrobi tego nawet za dziesięć milionów.
– Każdy ma swoją cenę – stwierdził Jim, odzyskując rezon. – Tak czy owak, Ferrami nie zdziała wiele bez pomocy jednego albo dwóch pozostałych.
Preston pokiwał głową. Berrington także czuł, że wstępuje w niego nadzieja. Być może uda się zamknąć usta Loganom. Groziło im jednak coś o wiele gorszego.
– A co się stanie, jeśli Jeannie ujawni wszystko w ciągu następnych dwudziestu czterech godzin? – zapytał. – Landsmann odroczy prawdopodobnie transakcję i będą się starali sprawdzić jej zarzuty. A wtedy nie będziemy mieli ani jednego miliona do rozdania.
– Musimy wiedzieć, jakie ma plany. Co udało jej się odkryć do tej pory i co ma w związku z tym zamiar zrobić – stwierdził Jim.
– Nie bardzo widzę, jak możemy tego dokonać – mruknął Berrington.
– A ja widzę – oświadczył Jim. – Znam osobę, która może łatwo wkraść się w jej zaufanie i odkryć, co planuje.
Berrington poczuł, jak ogarnia go gniew.
– Wiem, o czym myślisz…
– Właśnie do nas idzie – kontynuował Jim.
Z korytarza dobiegły ich kroki i po chwili do gabinetu wszedł syn Berringtona.
– Czołem, tato – przywitał się. – Cześć, wujku Jimie i wujku Prestonie. Co słychać?
Berrington spojrzał na niego z mieszaniną dumy i żalu. Chłopak wyglądał wspaniale w granatowych sztruksowych spodniach i niebieskim bawełnianym swetrze. Odziedziczył po mnie w każdym razie dobry gust, pomyślał.