– Wejdź – powiedziała, naciskając guzik.
Wszedł na górę. Ubrany był w brązowe spodnie i granatową koszulkę polo. Miał krótsze włosy i chociaż wciąż nosił jasną brodę, którą tak kochała, przystrzygł ją teraz schludnie w szpic. Jej następczyni wzięła go w karby.
Jeannie nie mogła się zmusić, żeby pocałować go w policzek: zbyt boleśnie ją skrzywdził.
To dla mnie niespodzianka – powiedziała, podając mu rękę. – Od kilku dni nie jestem w stanie odbierać swojej poczty.
– Biorę udział w konferencji w Waszyngtonie – oznajmił. – Wynająłem samochód i przyjechałem do ciebie.
– Chcesz kawy?
– Chętnie.
– Siadaj – poprosiła, włączając ekspres.
Will rozejrzał się dookoła.
– Miłe mieszkanko.
– Dziękuję.
– Inne.
– Masz na myśli, że różni się od tego, w którym kiedyś mieszkaliśmy. – Salon w ich mieszkaniu w Minneapolis był jedną wielką graciarnią z leżącymi na podłodze gitarami, rakietami tenisowymi i kołami rowerowymi. Ten pokój wydawał się w porównaniu z nim spartański. – Miałam już chyba dosyć bałaganu.
– Kiedyś go lubiłaś.
– Owszem. Ale teraz jest inaczej.
Will pokiwał głową i zmienił temat.
– Czytałem o tobie w „New York Timesie”. Ten artykuł to jakieś brednie.
– Okazał się jednak skuteczny. Wyrzucili mnie dzisiaj z roboty.
– Nie!
Nalała kawy, usiadła naprzeciwko Willa i opowiedziała mu o porannym przesłuchaniu.
– Ten facet, Steve… myślisz o nim poważnie? – zapytał, kiedy umilkła.
– Nie wiem. Niewykluczone.
– Nie chodzisz z nim?
– Nie, ale on tego chce i naprawdę go lubię. A co u ciebie? Ciągle jesteś z Georginą Tinkerton Ross?
– Nie. – Will potrząsnął ze smutkiem głową. – Tak naprawdę przyjechałem, żeby ci powiedzieć, iż zerwanie z tobą było największą pomyłką w moim życiu.
Jeannie poruszyło to, jak żałośnie wyglądał. Gdzieś w głębi duszy cieszyła się, że zdał sobie sprawę ze swojego błędu, nie chciała jednak, żeby był nieszczęśliwy.
– Nasza miłość była najlepszą rzeczą, jaka mi się w życiu przydarzyła – powiedział. – Jesteś silna, ale dobra. I masz głowę na karku: potrzebuję kogoś mądrego. Pasowaliśmy do siebie. Kochaliśmy się.
– Bardzo mnie wtedy zraniłeś – odparła. – Lecz doszłam już do siebie.
– Ja chyba nie.
Zmierzyła go wzrokiem. Był dużym mężczyzną, nie tak przystojnym jak Steve, ale na swój szorstki sposób całkiem atrakcyjnym. Opukała swoje libido niczym lekarz obmacujący ranę, nie odkryła jednak żadnego śladu potężnego fizycznego pożądania, które budziło w niej kiedyś silne ciało Willa.
Przyjechał prosić, żeby do niego wróciła, to było teraz jasne. A ona wiedziała, jakiej udzieli mu odpowiedzi. Już go nie chciała. Spóźnił się mniej więcej o tydzień. Nie chciała go upokarzać, otwarcie odrzucając jego propozycję.
– Słuchaj, Will – powiedziała wstając – mam teraz coś ważnego do załatwienia i muszę lecieć. Żałuję, że nie dostałam twoich listów. Moglibyśmy wtedy spędzić ze sobą więcej czasu.
Will zrozumiał podtekst i posmutniał.
– Szkoda – szepnął i również wstał z krzesła.
Podała mu rękę.
– Dzięki, że wpadłeś.
Przyciągnął ją bliżej, żeby pocałować w usta. Jeannie nadstawiła policzek. Pocałował ją delikatnie i odsunął się.
– Żałuję, że nie mogę na nowo napisać naszego scenariusza – stwierdził. – Mógłbym mu dać szczęśliwsze zakończenie.
– Do widzenia, Will.
– Do widzenia, Jeannie.
Obserwowała, jak schodzi po schodach i znika za drzwiami.
Zadzwonił telefon.
– Słucham? – powiedziała do słuchawki.
– Wyrzucenie z roboty nie jest najgorszą rzeczą, jaka może ci się przytrafić.
Dzwonił mężczyzna; jego głos był lekko stłumiony, tak jakby mówił przez jakąś szmatę, która miała utrudnić jego rozpoznanie.
– Kto mówi? – zapytała.
– Przestań wtykać nos w nie swoje sprawy.
Kto to, u diabła, mógł być?
– Jakie sprawy?
Chłopak, którego spotkałaś w Filadelfii, miał cię zabić.
Jeannie przestała oddychać. Ogarnął ją nagły lęk.
– Poniosło go i schrzanił robotę. Ale może cię znowu odwiedzić.
– O Boże – szepnęła.
– Uważaj.
Rozległ się lekki trzask, a potem sygnał centrali.
Jeannie odłożyła słuchawkę i wlepiła wzrok w telefon.
Jeszcze nikt nie groził jej śmiercią. Paraliżowała ją świadomość, że ktoś dybie na jej życie. Co ma teraz robić?
Usiadła na kanapie, starając się odzyskać zimną krew. Miała ochotę się poddać. Była zbyt obolała i poobijana, aby walczyć dalej z potężnymi, kryjącymi się w cieniu przeciwnikami. Okazali się zbyt silni. Mogli pozbawić ją etatu i nasłać na nią zboczeńca, mogli przeszukać jej gabinet i czytać jej korespondencję; wydawało się, że są zdolni do wszystkiego. Może naprawdę gotowi byli ją zabić.
Tak nie wolno postępować. Jakie mieli prawo? Była dobrym psychologiem, a oni wyrzucili ją z uczelni. Chcieli wsadzić do więzienia Steve'a pod pretekstem gwałtu na Lisie. Grozili jej śmiercią. Poczuła, jak ogarnia ją gniew. Za kogo się w końcu uważali? Nie pozwoli, żeby jej życie zniszczyli dranie przekonani, że mogą manipulować ludźmi dla własnych korzyści i gwizdać na całą resztę. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej ją to wkurzało. Nie dam im wygrać, pomyślała. Mam w ręku coś, co może ich zranić – muszę to mieć, w przeciwnym razie nie ostrzegaliby mnie i nie grozili śmiercią. Zamierzam to wykorzystać. Nie dbam o to, co się ze mną stanie, jeśli tylko zdołam pokrzyżować im szyki. Jestem sprytna i zdeterminowana, więc uważajcie, sukinsyny, bo wam jeszcze dokopię.
41
Ojciec Jeannie siedział na kanapie w zaśmieconym salonie Patty, trzymając na kolanach filiżankę kawy. Oglądał Szpital Dobrej Nadziei zajadając ciasto marchewkowe.
Kiedy Jeannie weszła tam i go zobaczyła, straciła nad sobą panowanie.
– Jak mogłeś mi to zrobić? – zawołała. – Jak mogłaś obrabować własną córkę?
Tato zerwał się na nogi, rozlewając kawę i upuszczając ciasto.
Patty weszła w ślad za Jeannie do salonu.
– Proszę cię, nie rób scen – powiedziała. – Niedługo wróci do domu Zip.
– Przepraszam cię, Jeannie – wymamrotał ojciec. – Tak mi wstyd.
Patty uklękła na podłodze i zaczęła wycierać plamy kawy papierowymi serwetkami. Na ekranie telewizora przystojny chirurg w fartuchu całował ładną kobietę.
– Wiesz, że jestem biedna jak mysz! – krzyknęła Jeannie. – Wiesz, że próbuję zebrać pieniądze, żeby przenieść do porządnego domu opieki moją matkę i twoją żonę! A mimo to kradniesz mi pierdolony telewizor…
– Nie powinnaś przeklinać…
– Jezu, trzymajcie mnie!
– Przepraszam.
– Nie rozumiem tego. Po prostu tego nie rozumiem.
– Daj mu spokój, Jeannie – wtrąciła Patty.
– Ale ja muszę wiedzieć. Jak mogłeś mi to zrobić?
– Dobrze, powiem ci – oświadczył nagle tato z determinacją, która ją zaskoczyła. – Powiem ci, dlaczego to zrobiłem. Straciłem po prostu zimną krew. – Łzy napłynęły mu do oczu. – Obrabowałem własną córkę, bo jestem zbyt stary i zbyt tchórzliwy, żeby okraść kogoś innego. Teraz znasz całą prawdę.
Był tak żałosny, że gniew Jeannie wyparował w ciągu jednej chwili.
– Och, tato, tak mi przykro – powiedziała. – Siadaj, przyniosę odkurzacz.
Podniosła z podłogi filiżankę, odniosła ją do kuchni i po chwili wróciła z miniodkurzaczem i zebrała nim okruchy ciasta. Patty skończyła wycierać kawę.
– Zasłużyłyście na kogoś lepszego, dziewczęta, wiem o tym – stwierdził tato, siadając z powrotem na kanapie.
– Zrobię ci jeszcze jedną filiżankę kawy – zaproponowała Patty.
„Pojedźmy gdzieś razem, tylko ty i ja, w jakieś cudowne miejsce”, szeptał telewizyjny chirurg, a kobieta odparła: „Ale co powie na to twoja żona?” i doktor posmutniał. Jeannie wyłączyła telewizor i usiadła obok ojca.
– Co to znaczy, że straciłeś zimną krew? – zapytała zaciekawiona. – Co się stało?
Ojciec westchnął.
– Po wyjściu z pudła namierzyłem jeden budynek w Georgetown. To była mała firma, agencja projektowa, która wyposażyła właśnie cały personel w nowy sprzęt: kilkanaście komputerów, drukarki i faksy. Facet, który im to dostarczył, dał mi cynk; chciał kupić ode mnie komputery i odsprzedać firmie z powrotem, kiedy dostaną odszkodowanie. Zarobiłbym na tym dziesięć patoli.