– Czy mogę pożyczyć twoją golarkę? – zawołał.
– Jasne, nie krępuj się.
Zapamiętaj, żeby pokochać się z facetem, zanim zacznie cię traktować jak starszy brat.
Rozglądając się za swoją najlepszą czarną garsonką, przypomniała sobie, że wyrzuciła ja wczoraj do śmieci.
– Cholerna idiotka – mruknęła pod nosem. Mogła ją wyjąć, ale będzie na pewno poplamiona i pognieciona. W szafie miała długi niebieski żakiet; może włożyć biały T-shirt i czarne spodnie. Całość mogła wydawać się zbyt jaskrawa, ale innego stroju nie miała.
Usiadła przed lustrem i zaczęła się malować. Steve wyszedł po jakimś czasie z łazienki, zabójczo przystojny w pożyczonej koszuli i krawacie.
– W zamrażalniku jest trochę bulek z cynamonem – powiedziała. – Możesz je rozmrozić w mikrofalówce, jeśli jesteś głodny.
– Świetnie – ucieszył się. – Ty coś zjesz?
– Jestem zbyt spięta, żeby coś przełknąć. Ale mogę wypić jeszcze jedną kawę.
Przyniósł jej filiżankę, kiedy kończyła makijaż. Wypiła ją szybko i ubrała się. Gdy wróciła do salonu, siedział przy kuchennym blacie.
– Znalazłeś bułki?
– Tak.
– Co się z nimi stało?
– Powiedziałaś, że nie jesteś głodna, więc zjadłem je.
– Wszystkie cztery?
– W zamrażalniku były dwie paczki…
– Zjadłeś osiem bułek z cynamonem?
Zrobił zawstydzoną minę.
– Zgłodniałem.
Jeannie roześmiała się.
– Chodźmy.
Kiedy odwracała się do wyjścia, złapał ją za ramię.
– Zaczekaj chwilę – powiedział.
– Co takiego?
– Przyjaźń to fajna rzecz, Jeannie, i naprawdę lubię z tobą po prostu przebywać, ale musisz zrozumieć, że to nie jest wszystko, czego chcę.
– Wiem o tym.
– Coraz bardziej się w tobie zakochuję.
Spojrzała mu prosto w oczy. Były bardzo szczere.
– Ja też się do ciebie trochę przywiązałam – rzuciła lekkim tonem.
– Chcę się z tobą kochać i chcę tego aż do bólu.
Mogłabym tego słuchać przez cały dzień, pomyślała.
– Słuchaj – oznajmiła – jeśli kochasz się tak jak jesz, jestem cała twoja.
Zrzedła mu mina i zorientowała się, że powiedziała nie to, co trzeba.
– Przepraszam – szepnęła. – Nie chciałam robić z tego żartów.
Steve wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nic się nie stało.
– Najpierw uratujemy mnie – stwierdziła, biorąc go za rękę. – Potem uratujemy ciebie. A potem się zabawimy.
– W porządku – odparł i uścisnął jej dłoń.
Wyszli na ulicę.
– Pojedźmy razem – powiedziała. – Potem odwiozę cię do twojego samochodu.
Wsiedli oboje do jej mercedesa. Radio włączyło się samo, kiedy zapaliła silnik. Skręcając w 41st Street usłyszeli, jak spiker wymienia nazwę Genetico i Jeannie przekręciła głośniej gałkę.
„Oczekuje się, że senator Jim Proust, były dyrektor CIA, potwierdzi dziś swój zamiar ubiegania się o nominację republikanów w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. W swojej kampanii obiecuje dziesięcioprocentowy podatek dochodowy dla wszystkich i zniesienie pomocy społecznej. Komentatorzy zwracają uwagę, że finansowanie kampanii nie będzie stanowić problemu, ponieważ senator ma zarobić sześćdziesiąt milionów na uzgodnionej już sprzedaży należącej do niego firmy medycznej, Genetico. Przechodzimy do wiadomości sportowych…”
Jeannie wyłączyła radio.
– Co o tym myślisz?
Steve pokręcił z przejęciem głową.
– Stawka się podnosi – zauważył. – Jeśli ujawnimy prawdę o Genetico i sprzedaż zostanie odwołana, Jim Proust nie będzie miał forsy na kampanię prezydencką. A to rzeczywiście kawał sukinsyna: tajny agent, były szef CIA, zwolennik zniesienia kontroli broni, co tylko chcesz. Zawadzasz kilku niebezpiecznym ludziom.
Jeannie zacisnęła zęby.
– Tym bardziej warto z nimi powalczyć. Zdobyłam wykształcenie dzięki pomocy społecznej. Jeśli Proust zostanie prezydentem, dziewczęta takie jak ja zawsze będą fryzjerkami.
39
Przed Hillside Hall, w którym mieścił się rektorat, zebrała się niewielka demonstracja. Na schodach stał wianuszek trzydziestu albo czterdziestu osób, w większości studentek. Protest odbywał się w spokojny zdyscyplinowany sposób. Podchodząc bliżej, Steve przeczytał transparent:
ŻĄDAMY PRZYWRÓCENIA DO PRACY
JEAN FERRAMI!
Uznał to za dobry omen.
– Popierają cię – powiedział.
Jeannie przyjrzała się uważniej manifestującym i uśmiechnęła z zadowoleniem.
– Przyszli tutaj. Mój Boże, więc ktoś jeszcze mnie kocha.
Na innym transparencie widniał napis:
NIE MOŻECIE
TEGO ZROBIĆ
JF
Kiedy zobaczyli Jeannie, w tłumie rozległy się oklaski. Podeszła do nich, a w ślad za nią dumny jak paw Steve. Nie każdy profesor mógł liczyć na tak spontaniczne poparcie ze strony studentów. Jeannie uścisnęła ręce mężczyznom i pocałowała się z kobietami. Steve zauważył wlepiającą w niego wzrok ładną blondynkę.
Jeannie objęła biorącą udział w demonstracji starszą kobietę.
– Sophie! – zawołała. – Naprawdę brak mi słów!
– Życzę ci powodzenia – odparła kobieta.
Jeannie odłączyła się od tłumu i ruszyła rozpromieniona w stronę budynku.
– Uważają, że powinnaś tu dalej pracować – stwierdził Steve.
– Nie potrafię ci wytłumaczyć, ile to dla mnie znaczy – powiedziała. – Ta starsza kobieta to Sophie Chappie, profesor na wydziale psychologii. Myślałam, że mnie nienawidzi. Nie mogę uwierzyć, że przyszła mnie poprzeć.
– Kim była ta ładna dziewczyna z przodu?
Jeannie rzuciła mu zdumione spojrzenie.
– Nie poznałeś jej?
– Jestem pewien, że nigdy jej nie spotkałem, ale mimo to nie odrywała ode mnie wzroku. – Nagle się domyślił. – O Boże, to musi być ta dziewczyna, którą zgwałcił.
– Lisa Hoxton.
– Nic dziwnego, że tak się we mnie wpatrywała.
Nie mógł się powstrzymać, żeby nie obejrzeć się przez ramię. Była ładną, pełną życia dziewczyną, niedużą i raczej pulchną. Jego sobowtór zaatakował ją, cisnął na ziemię i zmusił do odbycia stosunku. Steve czuł, jak odbiera mu oddech z oburzenia. Tej zwyczajnej młodej kobiecie do końca życia miały towarzyszyć koszmarne wspomnienia.
Rektorat mieścił się w starym pałacu. Jeannie poprowadziła go przez marmurową sień i otworzyła drzwi opatrzone tabliczką Stara Jadalnia. Znaleźli się w mrocznej neogotyckiej komnacie z wysokim sufitem, wąskimi oknami i ciężkimi dębowymi meblami. Przed rzeźbionym w kamieniu kominkiem stał długi stół.
Zwróceni twarzami do nich siedzieli przy nim czterej mężczyźni i kobieta w średnim wieku. W łysym facecie pośrodku Steve rozpoznał Jacka Budgena, tenisowego przeciwnika Jeannie. Domyślił się, że ma przed sobą komisję dyscyplinarną: ludzi, którzy dzierżyli w rękach los Jeannie.
– Dzień dobry, doktorze Budgen – powiedział, pochylając się nad stołem i podając mu rękę. – Jestem Steve Logan. Rozmawialiśmy wczoraj przez telefon.
Jakiś instynkt sprawił, że wydawał się zupełnie rozluźniony, co stało w jaskrawym przeciwieństwie do tego, jak się naprawdę czuł. Podał po kolei rękę wszystkim członkom komitetu, którzy przedstawili mu się z nazwiska.
Bardziej z boku, po drugiej stronie stołu siedzieli dwaj mężczyźni. W niskim facecie w granatowym trzyczęściowym garniturze Steve rozpoznał Berringtona Jonesa, którego spotkał w poniedziałek. Obok siedział chudy blondyn w popielatej dwurzędowej marynarce – Henry Quinn. Steve uścisnął ręce obydwu.
– Jakie są twoje prawne kwalifikacje, młody człowieku? – zapytał Quinn, spoglądając na niego z wyższością.
Steve uśmiechnął się przyjaźnie.
– Odpierdol się, Henry – szepnął tak cicho, że nikt inny tego nie usłyszał.
Quinn zamrugał oczyma, jakby ktoś go spoliczkował. To oduczy go traktować mnie z góry, pomyślał Steve. Podsunął krzesło Jeannie i oboje usiedli.
– Proponuję, żebyśmy zaczęli – odezwał się Jack Budgen. – To zebranie ma nieformalny charakter. Wszyscy otrzymali porządek dnia, wiemy więc, o co chodzi. Oskarżenie wniósł profesor Berrington Jones, który proponuje udzielić doktor Ferrami dymisji, ponieważ naraziła na szwank dobre imię Uniwersytetu Jonesa Fallsa.