Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Barbile szarpała się i wrzeszczała, próbując wyrwać się ze skomplikowanego uścisku licznych kończyn ćmy. Obejmowały ją macki, wyrostki i fałdy czarnego ciała, skutecznie unieruchamiające także ręce i nogi.

Potwór przechylił głowę na bok, jakby przyglądał się swej ofierze z ciekawością i czymś w rodzaju apetytu. Wydawał z siebie ciche, lubieżne dźwięki.

Najwyżej umocowana para rąk uniosła się i czarne palce zaczęły manipulować przy oczach Barbile. Dotknęły ich delikatnie, a potem zabrały się do otwierania ich siłą.

Barbile zawyła ze strachu i bólu. Błagała o pomoc, ale Isaac i Derkhan mogli jedynie stać jak sparaliżowani, wpatrując się w lustrzane odbicie horroru.

Drżącymi rękami dziennikarka sięgnęła za pazuchę i wyszarpnęła z kieszeni gotowy do strzału pistolet. Spoglądając w skupieniu w lustro, wycelowała lufę za siebie. Desperacko machała ręką, próbując dokonać niemożliwego: namierzyć cel, widząc jedynie jego odbicie.

Isaac spostrzegł jej wysiłki i szybko sięgnął po własną broń. Strzelił jako pierwszy.

Proch eksplodował z donośnym hukiem. Kula pomknęła w stronę głowy potwora, ale minęła ją w bezpiecznej odległości i utkwiła w ścianie. Ćma nawet nie zwróciła uwagi na ten rozpaczliwy atak. Barbile krzyknęła przeraźliwie, słysząc odgłos wystrzału i natychmiast zaczęła błagać, by mierzyli w nią, błagać o śmierć.

Derkhan zacisnęła zęby, próbując zapanować nad drżeniem ręki.

Wypaliła. Bestia gwałtownie odwróciła głowę i potrząsnęła skrzydłem. Z otwartego pyska wydobył się zdławiony syk, jakby ćma próbowała krzyczeć szeptem. Isaac dostrzegł maleńki otwór w skórzastej połaci lewego skrzydła.

Istota obróciła się w stronę Derkhan. Dwie biczowate wypustki błyskawicznie pokonały dystans siedmiu stóp i z trzaskiem uderzyły w plecy kobiety. Derkhan przeleciała przez otwarte drzwi i z jękiem upadła na podłogę, nie mogąc złapać tchu.

– Nie odwracaj się! – ryknął Isaac. – Biegnij! Idę za tobą!

Bardzo się starał nie słyszeć błagań Magesty Barbile. Nie miał czasu na ponowne ładowanie broni.

Przesuwając się wolno w stronę drzwi, modlił się w duchu, by bestia nie przestała go ignorować, i mimowolnie wpatrywał się w scenę, którą wiernie pokazywało mu lustro.

Jego świadomość broniła się przed analizą tego, co widział, przyjmując dramat rozgrywający się za jego plecami jako ciąg luźnych obrazów. Pomyślał tylko, że później znajdzie czas na refleksję, o ile uda mu się przeżyć, uciec, odnaleźć drogę do domu i przyjaciół, o ile przetrwa i zacznie planować.

Tymczasem zaś starał się nie myśleć o niczym, kiedy obserwował, jak ćma w wielkim skupieniu przygląda się kobiecie uwięzionej w jej objęciach. Nie myślał o niczym, kiedy patrzył, jak istota siłą otwiera oczy ofiary, wprawnie posługując się smukłymi palcami, kiedy słyszał nieludzkie krzyki wymiotującej ze strachu Magesty Barbile i kiedy nagle zapadła cisza, bo oczy nieszczęśnicy spostrzegły migotliwy wzór na skrzydłach ćmy. Spoglądał na rozpostarte, wielobarwne mozaiki skrzydeł, poruszające się nieznacznie, a także na twarz pogrążonej w transie kobiety, której ciało rozluźniło się nagle i zaprzestało oporu. Widział pysk bestii, śliniący się łakomie; widział niewiarygodnie wielki jęzor prześlizgujący się lubieżnie po splamionej śluzem koszuli ofiary i wyżej, ku jej ustom, rozchylonym w ekstazie na widok piekielnej feerii barw. Pierzasta końcówka języka musnęła nos i uszy Barbile, a potem, niespodziewanie, wdarła się między zęby i dalej (w tym momencie Isaac zwymiotował, choć usiłował nie myśleć o niczym), z nieprzyzwoitą prędkością penetrując usta. Im głębiej zapuszczał się w ciało mięsisty jęzor, tym szerzej otwierały się oczy kobiety.

Wreszcie Isaac spostrzegł dziwne migotanie pod skórą jej głowy; coś wybrzuszyło się pod włosami i ciałem, wijąc się jak węgorz w mule. Gałki oczne omal nie wyskoczyły z oczodołów, wypychane obcą siłą, i nagle łzy zmieszane ze śluzem trysnęły ze wszystkich otworów głowy. Język bestii wniknął w umysł Magesty Barbile, a Isaac, nim rzucił się do ucieczki, dostrzegł jeszcze gasnący wzrok kobiety i puchnący szybko brzuch ćmy, która wypijała do dna jej życiową esencję.

89
{"b":"94924","o":1}