– Yag, przyjacielu – odezwał się w końcu ponuro Isaac. – Proszę, poznaj Davida. Mamy tu małą… katastrofę – wyjaśnił, człapiąc ociężale w stronę drzwi.
Yagharek czekał na niego na progu, nie bardzo wiedząc, czy lepiej byłoby wejść, czy pozostać na zewnątrz. Nie odzywał się, póki uczony nie znalazł się na tyle blisko, by usłyszeć szept – dziwny i podobny do gulgotania duszonego ptaka.
– Nie przyszedłbym, Grimnebulin, gdybym wiedział… Nie chcę, żeby ktoś mnie tu widział. – Isaac szybko stracił cierpliwość. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Yagharek nie dał mu dojść do słowa. – Ja… słyszałem o różnych sprawach. Wyczułem… fatum nad tym domem. Nikt, ani ty, ani żaden z twoich przyjaciół, nie opuszczał magazynu przez cały dzień.
Isaac parsknął śmiechem.
– Czekałeś na to, co? Czekałeś na wolną drogę, mam rację? Tylko po to, żeby zachować tę twoją bezcenną anonimowość… – Mężczyzna spiął się w sobie, by zapanować nad emocjami. – Słuchaj no, Yag. Jak powiedziałem, mamy tu coś w rodzaju katastrofy i naprawdę nie mam czasu i ochoty na… cackanie się z tobą. Obawiam się, że nasze wspólne przedsięwzięcie zostaje zawieszone na pewien czas…
Yagharek gwałtownie wciągnął powietrze i jęknął przeciągle.
– Nie możesz… – zaskrzeczał cicho. – Nie możesz mnie zostawić…
– Do diabła! – Isaac chwycił Yagharka za poły płaszcza i wciągnął do środka. – Spójrz na niego! – zawołał, stawiając garudę przed posłaniem, na którym spoczywał w bezruchu Lublamai, zapatrzony w sufit i śliniący się obficie. Popychał Yagharka energicznie, ale bez niepotrzebnej gwałtowności. Garudowie byli chudzi i żylaści, znacznie mocniejsi niż mogłoby się wydawać, lecz ich szczupłe ciała o pustych kościach nie mogły równać się pod względem masy czy siły z ciałami dobrze zbudowanych ludzi. Jednak nie to było główną przyczyną, dla której Isaac powstrzymywał się od przemocy. Owszem, obaj z Yagharkiem byli rozdrażnieni, ale nie był to nastrój wojny.
Mężczyzna wyczuwał, że w duszy jego klienta toczy się wewnętrzna walka między ciekawością wydarzeń, do których doszło w laboratorium, a ostrożnością nakazującą unikanie kontaktu z obcymi.
Isaac wyciągnął rękę w kierunku Lublamaia. David nie przestawał przyglądać się garudzie, który ignorował go całkowicie.
– Ta pieprzona gąsienica, którą ci pokazywałem – rzekł Grimnebulin – zamieniła się w coś dziwnego i zrobiła mojemu przyjacielowi to, co widzisz. Widziałeś kiedy kogoś w podobnym stanie? – Yagharek wolno pokręcił głową. – Rozumiesz więc, w jakiej jestem sytuacji – dodał Isaac z ciężkim westchnieniem. – Obawiam się, że dopóki nie odkryję, co takiego, na zadek Jabbera, z mojej winy znalazło się na wolności, i dopóki nie ściągnę Lublamaia z powrotem do tego świata… problemy lotu i maszyny kryzysowej będę musiał odstawić na mniejszy palnik, jeśli wiesz, co mam na myśli.
– Pozwalasz, żeby moja hańba… – jęknął Yagharek, ale Isaac przerwał mu pospiesznie.
– David już wie o twojej tak zwanej hańbie, Yag! – zawołał. – I nie patrz tak na mnie! Taka jest moja metoda pracy. David jest moim kolegą i może tylko dzięki temu robię w ogóle jakieś postępy w twojej sprawie…
Serachin spoglądał na niego badawczo.
– Co takiego? – syknął. – Maszyna kryzysowa…?
Isaac z irytacją potrząsnął głową, jakby odganiał natrętnego komara krążącego mu koło ucha.
– Robię postępy w fizyce kryzysowej. Później ci opowiem.
David skinął głową, zgadzając się z tym, że nie jest to najodpowiedniejsza pora na dyskusje naukowe, ale w jego wyłupiastych oczach widać było zdumienie. „Tylko tyle?” – zdawały się pytać ironicznie.
Yagharek tymczasem wyglądał na jeszcze bardziej zdenerwowanego i jeszcze bardziej rozżalonego niż poprzednio.
– Ależ ja… potrzebuję twojej pomocy i… – zaczął.
– Owszem, podobnie jak Lublamai! – zagrzmiał Isaac. – Tylko że jego przypadek, niestety, liczy się dla mnie o wiele bardziej! – Po chwili jego głos złagodniał nieco. – Nie zostawiam cię, Yag. Nie zamierzam porzucać twojej sprawy. Rzecz w tym, że w tej chwili po prostu nie mogę poświęcić jej wiele uwagi – wyjaśnił i umilkł, żeby zebrać myśli. – Jeśli chcesz, żebym powrócił do niej jak najszybciej, możesz mi pomóc… Przestań wreszcie znikać, do cholery. Zostań tutaj i pomóż nam rozwiązać tę pieprzoną zagadkę. Tylko w taki sposób możesz sprawić, że prędzej zajmiemy się tajemnicą lotu.
David spojrzał na Isaaca pytająco. Teraz z jego oczu można było wyczytać pytanie: „Czy na pewno wiesz co robisz?” Grimnebulin przechwycił to spojrzenie i wściekł się jeszcze bardziej, ale opanował się zaraz i pociągnął dalej.
– Możesz tu spać i jeść… David nie będzie miał nic przeciwko temu, przecież nawet tu nie mieszka, w przeciwieństwie do mnie. A kiedy już dowiemy się czegoś, może… może znajdziemy dla ciebie jakieś zadanie. Rozumiesz, o co mi chodzi? Możesz się przydać, Yagharek. Cholernie się przydać. Im szybciej załatwimy tę sprawę, tym szybciej powrócimy do naszego projektu. Kapujesz?
Yagharek był przygnębiony. Minęło ładnych parę minut, zanim zebrał dość sił, by odpowiedzieć, a i wtedy jedynie skinął głową i mruknął cicho, że zgadza się pozostać w magazynie. Jasne było jednak to, że wciąż jeszcze myśli wyłącznie o badaniach, które miały mu przywrócić zdolność latania. Isaac z trudem godził się na taką postawę, ale starał się wykrzesać z siebie odrobinę wyrozumiałości. Kara, która spadła na Yagharka, była ciężkim doświadczeniem nie tylko fizycznym, ale i psychicznym – spętała jego duszę jak potężny łańcuch. Garuda działał więc samolubnie, ale miał ku temu powody.
Skulony na fotelu David wkrótce zasnął, wyczerpany i zrozpaczony. Isaac siedział przy Lublamaiu, który właśnie strawił i wydalił porcję owoców – pierwszym nieprzyjemnym obowiązkiem czuwającego było więc uprzątnięcie cuchnącego gówna.
Isaac zwinął brudne ubranie i cisnął do jednego z pieców pracujących bez przerwy w laboratorium. Pomyślał o Lin. Miał nadzieję, że wkrótce ją zobaczy.
Zdał sobie sprawę, jak bardzo za nią tęskni.