Isaac wyprostował się i dokończył notatkę. „Yagharek prawie na pewno ma rację, jeśli chodzi o skrzydła tego stworzenia” – pomyślał. Kołyszący się łagodnie, organiczny worek byłby książkowym wręcz przykładem przeobrażenia motyla lub ćmy, gdyby nie jego zdumiewające rozmiary.
Tymczasem za oknami magazynu słoneczne światło zgęstniało nieco, a cienie wydłużyły się.
Kokon zwisał nieruchomo od ponad pół godziny, kiedy drzwi budynku otworzyły się z trzaskiem. Przerażony Isaac w mgnieniu oka stanął na baczność.
– Jest tam kto? – krzyknął od progu David. Isaac wychylił się ponad poręczą, by go powitać.
– Był tu jakiś gość, naprawił ten wasz konstrukt. Mówił, że wystarczy napełnić mu zbiornik i włączyć. Podobno będzie działać.
– I bardzo dobrze. Mdli mnie na widok tych śmieci. Możemy się zająć i twoimi. Trzeba, prawda? – spytał David, uśmiechając się złośliwie.
– Ależ skąd – odparł swobodnie Grimnebulin, strącając przez szpary w podłodze kłębki kurzu i okruchy. David roześmiał się i zniknął pod platformą. Po chwili Isaac usłyszał głuche, metaliczne łupnięcie, którym jego kolega czule powitał swoją maszynę. – Mam ci też przekazać, że twój konstrukt to „uroczy model” – dodał niezmiernie oficjalnym tonem. Tym razem roześmieli się obaj. Isaac zszedł do połowy schodów i przysiadł na stopniu. Ujrzał Davida, który wrzucał właśnie skondensowane bryłki koksu do małego piecyka w kadłubie maszyny – doskonałego, wydajnego piecyka o potrójnym obiegu. Serachin z hukiem zamknął drzwiczki i przesunął bolec blokady. Na koniec sięgnął ręką ku głowie konstruktu i pociągnął małą dźwigienkę uruchamiającą mechanizm.
Rozległ się cichy syk i gwizd pary wypełniającej cienkie rurki. Maszyna analityczna będąca mózgiem konstruktu powoli budziła się do życia. Automatyczny czyściciel podłóg drgnął spazmatycznie i oparł się o ścianę.
– Za chwilę powinien być rozgrzany – stwierdził z satysfakcją David, wciskając ręce do kieszeni. – Co tam dziś porabiałeś, Zaac?
– Chodź na górę, coś ci pokażę – odparł tajemniczo Isaac.
Kiedy David ujrzał zawieszony pod sufitem klatki kokon, oparł ręce na biodrach i zarechotał.
– Na Jabbera! – zawołał. – Ależ to wielkie! Nie wiem jak ty, ale ja będę wiał, gdzie mnie oczy poniosą, kiedy zacznie się wykluwać…
– Między innymi dlatego pokazuję ci to, co widzisz. Chciałbym, żebyś miał to maleństwo na oku. Pomożesz mi zatrzymać je w klatce, kiedy już wylezie z kokonu.
Mężczyźni wymienili uśmiechy.
Gdzieś w dole rozległa się seria stuknięć, jakby woda z wysiłkiem przeciskała się przez zapowietrzoną instalację. Tłoki zasyczały z cicha. Isaac i David spojrzeli po sobie skonsternowani.
– Zdaje się, że nasz konstrukt sprzątający szykuje się do akcji – orzekł Serachin.
W krótkich, mosiężnych i miedzianych rurkach, które były mózgiem maszyny, pojawiły się nowe dane i instrukcje. Przekazywane przez tłoki, śruby i niezliczone zawory drobiny informacji składające się na prymitywną inteligencję kłębiły się w ciasnej przestrzeni.
Nieskończenie małe impulsy energii pobudzały do życia mikroskopijne, precyzyjnie wykonane młoteczki parowe. W centralnej części mózgu maszyny znajdowało się pudełko zawierające nie kończące się rzędy maleńkich przełączników, które zmieniały pozycję w ogromnym – i stale rosnącym – tempie. Każde poruszenie się dźwigni w mózgu oznaczało sygnał dla parowego mechanizmu, a nieustający ciąg impulsów tworzył skomplikowaną kombinację rozkazów dla żelaznego ciała konstruktu.
Maszyna drgnęła. W głębi jej mózgu zaczęły krążyć dane zawierające wirus, zrodzony z minimalnego błędu któregoś z trybików, tłoków czy zębów. Para wodna przeciskała się przez matrycę mechanicznego umysłu pod coraz większym ciśnieniem, powtarzając bezsensowne sekwencje rozkazów stworzone przez wirus i mieląc je w autystycznej pętli. Te same zawory otwierały się i zamykały bez celu; te same przełączniki zmieniały pozycję w nie zmodyfikowanym porządku.
Tym razem jednak wirus był starannie wypielęgnowany. Wykarmiony. Programy, które mechanik załadował do maszyny analitycznej konstruktu, wysyłały do żelaznej głowy ciągi niecodziennych poleceń. Zawory i przełączniki poruszały się w takim tempie, że wyglądało to na zupełnie przypadkowe ruchy, a jednak była w tym rytmicznym stukocie logika numerycznego kodu, w którym mały, niegrzeczny wirus ewoluował i mutował.
Zaszyfrowane informacje buzowały w ciasnych, miedzianych neuronach, nasiąkając samopowtarzalną głupotą wirusa i wypłukując zeń strzępy rozkazów. Wirus rozkwitał. Epidemia nonsensu, którą przyniósł ze sobą, rozprzestrzeniała się szybko, jakby pchała ją siła odśrodkowa, skierowana ku najdalszym nawet zakątkom mechanicznego procesora.
Konstrukt stał w kącie, trzęsąc się i terkocząc z cicha.
Tymczasem w mało znaczącym rejonie wielozaworowego umysłu tkwił wciąż stary wirus, oryginalna kombinacja fałszywych danych i nic nie znaczących odniesień, które tak skutecznie przeszkadzały maszynie w pełnieniu jej życiowej misji: w zamiataniu podłóg. Wirus był ten sam, ale nie taki sam. Uległ przemianie – nie był już destruktywny; stał się środkiem do celu, generatorem, siłą napędową.
W niedługim czasie centralna jednostka obliczeniowa konstruktu poświstywała już i klekotała zaworami z maksymalną prędkością. Pomysłowe mechanizmy zajęły się realizacją nowego programu, który opanował już wszystkie analogowe obwody. Te części parowego umysłu, które zazwyczaj odpowiadały za ruch, przechowanie danych i podtrzymanie aktywności, zyskały dwukrotnie większą pojemność, teraz bowiem musiały pomieścić w sobie binarny kod o podwójnym znaczeniu. Przepływ obcych danych został skierowany ku innym rejonom mózgu, ale nie spowolniony. Zaskakujące rozwiązania nowego programu pozwoliły na zwiększenie wydajności i mocy obliczeniowej bez najmniejszej ingerencji w fizyczną strukturę zaworów i przekaźników.
David i Isaac stali wciąż na platformie górnego laboratorium, krzywiąc się i uśmiechając na przemian, zasłuchani w dziwaczne dźwięki wydawane przez bezradną, starą maszynę.
Przepływ danych ciągle trwał – najpierw między kartami perforowanymi mechanika a czytnikiem i pomrukującą z cicha skrzynką pamięci, a teraz między poszczególnymi częściami procesora, gdzie elementarne impulsy przyjmowały postać skomplikowanych instrukcji. Potop informacji, wyrażonych kombinacjami poleceń tak/nie, włącz/wyłącz, był tak wielki, że z ogromnej ich ilości i złożoności poczęło wyłaniać się coś na kształt myśli.
I wreszcie ilość przeszła w jakość: coś zmieniło się na trwałe w mechanicznym umyśle konstruktu.
W jednej chwili sprzątający automat Davida i Lublamaia był tylko liczącą maszyną, próbującą beznamiętnie trawić natłok informacji. W następnej, w owej powodzi danych rozległ się metaliczny zgrzyt i pierwsza grupa zaworów poczęła działać niezgodnie z tym, co przewidywał numerycznie zapisany program. Maszyna analityczna samowolnie wygenerowała nową pętlę poleceń. Procesor zyskał świadomość i obwieścił ten fakt głośnym sykiem sprężonej pary.
W jednej chwili konstrukt był tylko liczącą maszyną.
W następnej już myślał.
Odkrywszy swą dziwną świadomość, konstrukt zaczął zastanawiać się nad sobą.
Nie czuł zaskoczenia. Ani radości. Ani gniewu. Ani egzystencjalnego lęku.
Tylko ciekawość.
Ukryte pakiety danych, które czekały na odpowiednią chwilę, by zaistnieć, właśnie teraz, nagle, w nowym trybie prowadzenia obliczeń, stały się dla maszyny istotne. To, co było niezrozumiałe dla konstruktu sprzątającego, znienacka zyskało sens. Nowe dane były poradą. Obietnicą. Zaproszeniem. Były też ostrzeżeniem.
Konstrukt stał nieruchomo przez długi czas, pomrukując strumieniami sprężonej pary.
Isaac wychylił się daleko za balustradę, która zatrzeszczała złowieszczo. Mężczyzna pochylał się coraz mocniej, aż wreszcie zawisł głową w dół i zobaczył maszynę, ukrytą pod jego i Davida nogami. Przez moment przyglądał się spod zmarszczonych brwi niepokojącym drgawkom automatu.
I wreszcie, kiedy otworzył usta, żeby coś powiedzieć, konstrukt odepchnął się od ściany i stanął w gotowości do pracy. Wysunął tubę ssącą i zaczął – z początku z wahaniem, a potem coraz śmielej – odkurzać podłogę. Isaac obserwował z uśmiechem, jak maszyna unosi przed sobą wirującą szczotkę na wysięgniku i zaczyna szorować deski. Oczekiwał, że lada chwila niezwykła aktywność konstruktu skończy się jak zawsze, ale, ku jego zdziwieniu, tempo pracy zaczęło jeszcze wzrastać, podobnie jak pewność ruchów maszyny. Uśmiech na jego twarzy z każdą chwilą był coraz szerszy: stary automat po raz pierwszy od wielu tygodni wywiązywał się ze swoich obowiązków tak jak powinien.
– To jest to! – zawołał przez ramię w stronę Davida. – Znowu pracuje jak dawniej!