Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nagle rozległ się donośny huk – drzwi magazynu otworzyły się na oścież.

– Grimnebulin!

W słabo oświetlonej sieni pojawił się Yagharek. Stanął w rozkroku, kurczowo ściskając w dłoniach poły płaszcza. Sterczące ku górze części fałszywych, drewnianych – zapewne niewłaściwie przypiętych – skrzydeł kołysały się groteskowo, rzucając nierealny cień. Isaac zmrużył oczy i pochylił się nad barierką.

– Yagharek?

– Zostawiasz mnie, Grimnebulin?

Głos garudy przypominał skrzeczenie torturowanego ptaka. Słowa były prawie niezrozumiałe. Isaac uniósł ręce w uspokajającym geście. – Yagharek, co ty wygadujesz, do kurwy nędzy?

– Ptaki, Grimnebulin, widziałem ptaki! Powiedziałeś mi… pokazywałeś, że służą ci do badań. Co się stało, Grimnebulin? Poddajesz się?

– Chwileczkę… Jakim cudem, na zadek Jabbera, mogłeś widzieć, jak odlatują? Gdzieś ty był?

– Na twoim dachu, Grimnebulin. – Yagharek był już nieco spokojniejszy, za to z jego głosu i postaci emanował głęboki smutek. – Na twoim dachu, gdzie spędzam każdą noc, czekając, aż mi pomożesz. Dlatego widziałem, jak wypuszczasz wszystkie te stworzenia. Odpowiedz mi, Grimnebulin: poddałeś się?

Isaac skinął dłonią, przywołując garudę do siebie, na platformę.

– Yag, chłopie… Cholera, nawet nie wiem, od czego zacząć. – Uczony spojrzał z nadzieją w sufit. – Coś ty robił na moim dachu, do cholery? Jak długo tam siedziałeś? Do diabła, przecież mogłeś kimać tu, na dole, czy może… To jakiś absurd. Nie wspominając o tym, że czułbym się bardzo dziwnie, wiedząc, że siedzisz tam na górze, kiedy ja pracuję, jem, sram i kto wie, co jeszcze robię… A tak w ogóle – Isaac uniósł rękę, by uciszyć ripostę Yagharka – nie poddałem się, dalej zajmuję się twoją sprawą. – Umilkł na chwilę, by garuda miał czas przetrawić jego wypowiedź. Czekał, aż Yagharek zapanuje nad sobą i wyjdzie z ciasnej nory strachu, którą sam sobie wykopał. – Nie poddałem się – powtórzył w końcu. – To, co się stało, jest w istocie dobrym znakiem… Weszliśmy w nową fazę badań. Koniec ze starą, stara została definitywnie zamknięta.

Yagharek pochylił głowę. Jego ramiona drgnęły nieznacznie, gdy wydał z siebie przeciągłe westchnienie.

– Nie rozumiem.

– W takim razie chodź tutaj. Coś ci pokażę.

Isaac poprowadził garudę do biurka. Zatrzymał się na moment przy pudełku z dużą gąsienicą. Zwierzę leżało bez ruchu na boku, ale drgnęło nieco, gdy cmoknął głośno.

Yagharek nawet na nie nie spojrzał.

Isaac wyciągnął rękę w stronę zalegającej na biurku sterty papierów i książek, których termin zwrotu do biblioteki dawno minął. Garuda zaczął przeglądać niezliczone rysunki, zapisy równań, notatki i traktaty. Uczony był jego przewodnikiem.

– Spójrz… Widzisz? Wszędzie te przeklęte szkice. Głównie skrzydeł. To one były punktem wyjścia w moich badaniach. To sensowne, prawda? No, więc do tej pory usiłowałem zrozumieć, w jaki sposób działają te kończyny u rozmaitych zwierząt. A przy okazji, garudowie mieszkający w Nowym Crobuzon nie przyjdą nam z pomocą. Rozwiesiłem ogłoszenia na uniwersytecie, ale zdaje się, że w tym roku nie przyjęto żadnego z twoich ziomków. Próbowałem nawet, dla dobra nauki, spierać się z garudą, który… eee… jest przywódcą lokalnej społeczności, ale… Skończyło się katastrofą, że tak to ujmę. – Isaac umilkł, wspominając fatalne spotkanie. Zaraz jednak otrząsnął się z zadumy, mrugając nerwowo i podjął przerwany wątek. – Tak więc na razie możemy skupić się na ptakach. Tyle że ten tok rozumowania prowadzi nas od razu do nowego problemu. Okazy drobnego ptactwa są interesujące, ale wyłącznie jako… no, wiesz… przykłady tak zwanej ogólnej fizyki lotu. Nam jednak potrzebne są znacznie większe istoty: pustułki, jastrzębie, a zwłaszcza orły, gdyby udało się schwytać choć jednego. Na razie mogę myśleć jedynie kategoriami analogii. Nie sądź jednak, że jestem ograniczony – nie studiuję budowy skrzydeł muchy dla zaspokojenia własnej ciekawości. Usiłuję dociec, czy wiedza na ten temat może zostać zastosowana w praktyce, do naszej sprawy. Przypuśćmy, że… – zawahał się Isaac. – Mam nadzieję, że nie jesteś przesadnie wybredny, Yag? No, więc przypuśćmy, że wczepimy w twój grzbiet parę skrzydeł nietoperza albo chrząszcza, czy nawet gruczoł lotny wiatropolipa. Załóżmy, że nie będziesz wybrzydzał – może nie będzie to piękny widok, ale kto wie, czy tym sposobem nie uda się posłać cię w powietrze. Rozumiesz?

Yagharek skinął głową. Słuchał zachłannie, nie przestając gmerać w papierach rozrzuconych na biurku. Ze wszystkich sił starał się zrozumieć.

– W porządku. Zatem stanęliśmy na tym, że rozsądne wydaje się korzystanie z przykładu wielkich ptaków. Jest to jednak, oczywiście… – Isaac wyciągnął spomiędzy papierów i zdjął ze ściany stosowne diagramy, by podać je Yagharkowi -…nieprawda. Owszem, możemy wielce skorzystać, badając aerodynamikę ptaków, lecz w końcowym rozrachunku zbytnie zapatrzenie w ten przykład nie przyniesie nam pożądanych efektów. A to dlatego, że aerodynamika twojego ciała jest, krótko mówiąc, cholernie odmienna. Nie jesteś przecież orłem, do którego doczepiono ludzkie ciało. Domyślam się, że nigdy nie uważałeś się za coś takiego? Właśnie. Nie wiem, jak stoisz z matematyką i fizyką, ale na tym arkuszu – Isaac wyszperał kolejną kartkę papieru i podał garudzie – znajdziesz diagramy i równania, które wyjaśniają, dlaczego nie powinniśmy skupiać się zanadto na technice lotu wielkich ptaków. Wektory sił są niewłaściwie ukierunkowane. Brak mocy. Takie tam nieścisłości. Doszedłszy do takich wniosków, zająłem się innymi skrzydłami z mojej kolekcji. Postawmy sobie pytanie: co by było, gdybyśmy spróbowali szczęścia z aparatem lotnym ważki? Po pierwsze i najważniejsze, mamy problem, skąd wziąć zestaw dostatecznie dużych skrzydeł. Jedyne owady, które mogłyby go dostarczyć, na pewno nie miałyby chęci oddać go po dobroci. I nie wiem jak ty, ale ja jakoś nie mam ochoty zapieprzać w góry czy na pustynię, żeby złapać żuka-zabójcę. Skopałby nam tyłki i tyle. Może więc dałoby się zbudować skrzydła na zamówienie? Wtedy otrzymalibyśmy właściwy kształt i rozmiar, który skompensowałby twoją… niecodzienną figurę. – Isaac uśmiechnął się przelotnie. – Kłopot w tym, że – przy obecnym stanie nauk materialnych – nie wierzę, by konstrukcja była wystarczająco precyzyjna, lekka i mocna. Jak widzisz, pracowałem nad projektami, które mogą, ale nie muszą się sprawdzić. I nie wydaje mi się, żeby nasze szanse były wystarczająco duże. Poza tym musisz pamiętać, że ta droga wymagałaby prze-tworzenia dokonanego rękami wirtuoza. Po pierwsze, z przyjemnością przyznaję, że nie znam żadnego prze-twarzacza, a po drugie, ci ludzie zwykle bardziej interesują się upokarzaniem, dowodzeniem potęgi techniki lub kwestiami estetycznymi, a nie sprawami tak zawiłymi jak sztuka latania. W ranach, które nosisz na grzbiecie, pozostało dzikie mnóstwo pozrywanych nerwów, strzaskanych kości i zmasakrowanych mięśni. Jeżeli miałbyś mieć choćby najmniejszą szansę na swobodne latanie, prze-twarzacz musiałby podłączyć je wszystkie, bez żadnego błędu.

Isaac posadził Yagharka na krześle, a sam przysunął sobie stołek i przysiadł naprzeciwko. Garuda milczał. Wpatrywał się z nie słabnącym skupieniem na przemian w uczonego i w diagramy, które ściskał w dłoniach. „W taki sposób czyta” – pomyślał Isaac. „Musi przez cały czas wytężać uwagę. Nie jest jak pacjent czekający, aż lekarz przejdzie do sedna sprawy. Chłonie i zapamiętuje każde słowo”.

– Muszę ci jednak powiedzieć, że nie zerwałem z tym tropem badawczym w stu procentach – odezwał się po chwili. – Znam kogoś, kto jest bardzo biegły w biotaumaturgii, która byłaby potrzebna do ożywienia wszczepionych skrzydeł. Pójdę do niego i zapytam, jakie mamy szanse powodzenia. – Isaac skrzywił się i pokręcił głową. – I powiem ci jeszcze, chłopie, że gdybyś znał tego gościa, wiedziałbyś, jaki szlachetny to czyn z mojej strony. Nie ma takiej ofiary, której nie poniósłbym dla ciebie, Yag… – dodał i umilkł na długą chwilę. – Tak więc jest pewna szansa, że ów specjalista powie: „Tak, skrzydła, żaden problem, przyprowadź klienta, a ja załatwię sprawę w pylnik po południu”. Taki scenariusz jest możliwy, ale przecież zatrudniasz mnie dlatego, że jestem trzeźwym naukowcem, a jako taki oświadczam ci, iż wedle mojej najlepszej wiedzy, coś takiego się nie wydarzy. Sądzę, że powinniśmy myśleć szerzej. Pierwszym pomysłem, który przyszedł mi do głowy po dojściu do tego wniosku, było przyjrzenie się istotom, które latają bez pomocy skrzydeł. Oszczędzę ci może wykładu o moich szczegółowych rycinach. Są tutaj, jeżeli masz ochotę je obejrzeć: miniaturowy, samonapełniąjący się, podskórny balon; transplantacja zmutowanych gruczołów wiatropolipa; zintegrowanie twojego ciała z latającym golemem, a nawet coś tak prozaicznego, jak nauczenie cię podstaw taumaturgii fizycznej – wyliczył uczony, pokazując palcem rysunki, które odnosiły się do poszczególnych zagadnień. – Żaden z tych pomysłów nie ma szans na realizację. Taumaturgia jest zbyt zawodna i wyczerpująca. Każdy może opanować podstawowe zaklęcia, tyczące się określonych funkcji, nieustanna kontrgeotropia na żądanie pochłaniałaby znacznie więcej energii, niż jest jej w człowieku czy innej istocie. Czy u was, w Cymek, włada się potężną magią?

Yagharek wolno potrząsnął głową.

– Znamy szepty, które przywołują zdobycz w nasze szpony, parę symboli przyspieszających gojenie kości i krzepnięcie krwi… i nic więcej.

– No tak, to mnie raczej nie dziwi. Lepiej więc będzie nie polegać na tego typu wiedzy. Zaufasz mi, mam nadzieję, jeśli powiem, że inne plany także okazały się niewykonalne. Spędziłem mnóstwo czasu, badając wszystkie te możliwości i nie dochodząc do żadnych optymistycznych wniosków. Wreszcie zdałem sobie sprawę, że za każdym razem, gdy w wolnej chwili zastanawiam się nad twoim przypadkiem, po minucie lub dwóch przychodzi mi do głowy ta sama myśl: wododzieło. – Yagharek zmarszczył czoło. Ruch twarzy sprawił, że i tak gęste brwi zbiegły się, tworząc jeden gruby wał. Po chwili garuda pokręcił głową, nie kryjąc zakłopotania. – Wododzieło – powtórzył badacz. – Wiesz, co to takiego?

40
{"b":"94924","o":1}