– Rozumiem, że wie pani, co robić? – upewnił się cichym głosem.
Kiwnęła głową na potwierdzenie, a potem z wielką ostrożnością położyła pakunek na podłodze, sprawdziwszy uprzednio, czy sznurek nie obluzował się zbytnio. Wybrała jeden z nieporęcznych hełmów leżących pod ścianą i bez entuzjazmu włożyła go na głowę.
Była to konstrukcja z metalowych rurek i śrub, otaczająca głowę ze wszystkich stron. Z przodu, na wysięgnikach długości jednej stopy, nieco powyżej poziomu oczu, umocowane były małe lusterka wsteczne. Kobieta zaciągnęła pasek pod brodą, by unieruchomić hełm, po czym odwróciła się plecami do strażnika i zaczęła regulować lusterka. Operując przegubami, ustawiła miniaturowe tafle w taki sposób, by wyraźnie widzieć sylwetkę mężczyzny. Przez moment spoglądała naprzemiennie w jedno i drugie lusterko, testując widoczność.
Wreszcie skinęła głową.
– Dobra, jestem gotowa – powiedziała, podnosząc pudełko i rozwiązując sznurek. Kiedy strażnik otwierał drzwi za jej plecami, intensywnie wpatrywała się w lusterka. Mężczyzna nawet na moment nie skierował wzroku ku wnętrzu pokoju.
Uczona weszła do ciemnicy tyłem, obserwując otoczenie za pomocą zwierciadeł.
Gdy drzwi zamknęły się tuż przed jej nosem, była już mokra od potu. Całą uwagę skupiła na obrazie przekazywanym przez lusterka; wolno kręciła głową, skanując jak najszerszy wycinek przestrzeni, która rozciągała się za jej plecami.
Niemal całe wnętrze pokoju wypełniała klatka o wyjątkowo grubych prętach. W ciemnobrązowym świetle lampek oliwnych i świec widać było umierające krzewy i drzewa, którymi wypełniono żelazne więzienie. Gąszcz gnijących roślin oraz półmrok panujący w całym pokoju sprawiały, że przeciwległa ściana nie była widoczna.
Kobieta spojrzała nerwowo w lusterka. Nie zauważyła żadnego ruchu.
Szybko podeszła tyłem do klatki, w miejscu, gdzie między prętami można było przesunąć niedużą tacę. Sięgnęła ręką za siebie i zadarła głowę, by skierować lusterka ku dołowi. Spoglądając na odbity obraz, manipulowała dłonią przy metalowym uchwycie. Nie było to łatwe i nie wyglądało zbyt elegancko, ale w końcu zdołała chwycić i wysunąć na zewnątrz ruchomą tacę.
Gdzieś w kącie klatki rozległo się głośne tłuczenie, jakby ktoś z całych sił trzepał gruby dywan. Oddech kobiety stał się szybki i płytki. Coraz bardziej nerwowymi ruchami starała się przesypać larwy do wysuniętej tacy. Wreszcie cztery niewielkie istoty ześlizgnęły się na metalową powierzchnię wraz z deszczem skrawków papieru.
Natychmiast dała się odczuć jakaś zmiana w powietrzu. Gąsienice wyczuły zapach mieszkańca klatki i rozpaczliwie wołały o pomoc.
A to, co żyło po drugiej stronie prętów, odpowiedziało.
Wołania nie były słyszalne – rozbrzmiewały na niedostępnych ludzkiemu uchu długościach fal. Uczona poczuła, że włosy na całym jej ciele jeżą się nagle, a cienie emocji odczuwanych przez małe istoty tłuką się pod jej czaszką jak niedosłyszane plotki. Odłamki niezrozumiałej radości i nieludzkiego przerażenia wciskały się jednocześnie w jej nozdrza, w uszy i pod powieki.
Drżącymi palcami przepchnęła tacę do wnętrza klatki.
Odchodząc od mocarnych prętów, poczuła na nodze lubieżne muśnięcie. Jęknęła cicho ze strachu i szarpnęła nogawką kombinezonu, z wielkim trudem panując nad instynktem, który nakazywał jej obejrzeć się przez ramię.
W lusterkach wstecznych dostrzegła zarys ciemnobrązowych kończyn prostujących się gdzieś pośród listowia, żółknące zęby i puste, czarne oczodoły. Gęstwina paproci i większych krzaków zaszeleściła cicho i stwór zniknął.
Kobieta w panice kopnęła drzwi, z trudem przełykając ślinę. Odruchowo wstrzymywała oddech, póki się nie otworzyły. Wypadła na zewnątrz, prosto w ramiona strażnika. Chwyciła klamry pod brodą i otworzyła je energicznym ruchem, aby uwolnić się od ciężkiego hełmu. Przez chwilę wpatrywała się w przestrzeń, słuchając uspokajających odgłosów zamykanych szczelnie drzwi.
– Gotowe? – szepnęła w końcu. – Tak.
Odwróciła się niespiesznie. Nie mogła podnieść głowy; uparcie wpatrywała się w podłogę, sprawdzając prawdziwość słów strażnika po szerokości szczeliny pod drzwiami. Dopiero kiedy upewniła się, że są zamknięte, powoli i z wyraźną ulgą podniosła wzrok i spojrzała w oczy mężczyzny.
– Dziękuję – wymamrotała, podając mu hełm.
– Było dobrze? – zapytał uprzejmie.
– Tam nigdy nie jest dobrze – warknęła w odpowiedzi i odwróciła się gwałtownie.
Gdzieś za drewnianą ścianą rozległo się donośne trzepotanie.
Energicznym krokiem ruszyła w drogę powrotną labiryntem szklanych klatek z dziwacznymi zwierzętami. Dopiero w połowie dystansu zdała sobie sprawę, że wciąż jeszcze ściska w dłoni tekturowe, puste pudełko, w którym przyniosła larwy. Zgniotła je z całych sił i wsunęła do kieszeni.
Zaciągnęła za sobą teleskopową kratę, pozostawiając w tyle wielką salę pełną mrocznych, złowrogich kształtów. Znowu była w sterylnie czystym, białym korytarzu. Po chwili minęła masywne drzwi pokoju, w którym znajdował się Dział Badań i Rozwoju.
Zamknęła je za sobą i zablokowała. Była szczęśliwa, że może wrócić między swych kolegów w białych kombinezonach, cierpliwie przyglądających się femtoskopom, czytających uczone traktaty i konferujących półgłosem z pracownikami ze znajdujących się obok departamentów. Każde z uchylonych drzwi do sąsiednich pokojów opisane były czerwonymi i czarnymi literami.
Doktor Magesta Barbile powróciła do swego stołu roboczego, aby sporządzić raport. Nim zajęła się pisaniem, zerknęła jeszcze raz na drzwi, którymi powróciła, a ściślej na wykaligrafowaną na nich inskrypcję:
„Niebezpieczne zwierzęta. Zachować nadzwyczajną ostrożność”.