– Isaacu – jęknęła Derkhan łamiącym się głosem. – Musisz się pospieszyć. Zaczyna się.
Roje koszmarów i złych przeczuć spadały na nich wraz z ciężkimi kroplami deszczu.
– Są tam, w górze – wyszeptała przerażona Derkhan. – Zaczęły polowanie… Prędzej, Isaacu, prędzej…
Uczony bez słowa skinął głową. Robił swoje, otrząsając się od czasu do czasu, jakby w ten sposób mógł odpędzić strach, który osiadał na nim z kroplami dżdżu. „Gdzie się podziewa ten cholerny Tkacz?” – myślał.
– Ktoś obserwuje nas z dołu – odezwał się nagle Yagharek. – Jeden z włóczęgów, którzy nie uciekli przed nami. Nie rusza się.
Isaac na moment uniósł głowę i zaraz wrócił do pracy.
– Weź mój pistolet – mruknął. – Jeśli zacznie iść w naszą stronę, odstrasz go strzałem. Miejmy nadzieję, że będzie rozsądny… – Ani na chwilę nie przestawał podłączać, skręcać, wbijać kodów numerycznych z małych klawiatur i siłować się z kartami perforowanymi, które nie chciały wchodzić w szczeliny czytników. – Prawie gotowe… – mamrotał – prawie gotowe…
Wrażenie ucisku, dryfowania w gęstej zupie ponurych snów, wzmagało się z każdą chwilą.
– Isaacu… – syknęła Derkhan.
Andrej zapadł w dziwny, niespokojny półsen; zaczął rzucać się i jęczeć, raz po raz otwierając mętne oczy.
– Gotowe! – zawołał Grimnebulin i odsunął się o krok od maszyny. Nie odzywali się przez chwilę. Entuzjazm Isaaca minął dość szybko. – Potrzebujemy Tkacza! – krzyknął. – Miał przecież… Powiedział, że przyjdzie! Bez niego nic nie wskóramy…
Mogli jedynie czekać.
Fetor chorych snów nasilał się, a z różnych punktów miasta coraz częściej dochodziły krzyki śpiących, ogarniętych półświadomym lękiem. Krople deszczu zmieniły się w strugi, a betonowy dach stał się śliski. Isaac próbował zakryć brudnym workiem najważniejsze elementy maszyny kryzysowej, by ochronić je przed wilgocią.
Yagharek wpatrywał się w napięciu w błyszczący od wody krajobraz dachów. Kiedy jego umysł napełnił się koszmarami i przestał odczuwać cokolwiek poza strachem, odwrócił się i kontynuował wartę, śledząc widoczne w mroku kształty za pomocą lusterek. Co chwilę powracał wzrokiem do zamazanej, nieruchomej postaci.
Isaac i Derkhan przyciągnęli Andreja nieco bliżej aparatury (znowu z tą ohydną ostrożnością, jakby zależało im na dobrym zdrowiu i wygodzie więźnia). Reporterka mierzyła do starca z pistoletu, gdy uczony zakładał więzy na jego kostki i nadgarstki, a następnie mocował na jego głowie jeden z hełmów, jakimi posługiwali się łącznicy. Isaac konsekwentnie starał się nie patrzeć na twarz Andreja.
Po chwili hełm tkwił mocno na swoim miejscu. Oprócz tuby wyjściowej, umocowanej na czubku, blaszane nakrycie głowy miało też trzy gniazda wejściowe. Pierwsze służyło do połączenia z innym hełmem. Drugie poprzez sieć kabli łączyło się z mózgami parowymi i generatorami maszyny kryzysowej.
Isaac starł brudną wodę z końcówki trzeciego kabla i podłączył go do grubej wtyczki wystającej z czarnego przerywacza, a poprzez nią – do długiego kabla spinającego serce miasta z wysypiskiem w Griss Twist, na południowym brzegu rzeki, gdzie rezydowała Rada Konstruktów. Impulsy miały płynąć z maszyny analitycznej będącej umysłem olbrzyma przez jednokierunkowy przerywacz, do hełmu Andreja.
– To jest to… to jest to… – powtarzał w napięciu Isaac. – Teraz potrzebny nam już tylko ten pieprzony Tkacz…
Minęło jeszcze pół godziny ulewnego deszczu i narastającego strachu przed koszmarami, zanim przestrzeń nad dachami zafalowała i zmarszczyła się na chwilę, by przepuścić jękliwy monolog Tkacza.
…TAK JAK TY I JA ZGODZILIŚMY SIĘ ONEGDAJ DZIŚ JĄDRO PAJĘCZYNY KTÓRA JEST TYM MIASTEM WIDZI NAS RAZEM i MOŻEMY GAWĘDZIĆ… rozległ się nieziemski głos w umysłach zebranych.
Wielki pająk wyłonił się nagle z zakrzywionej przestrzeni i tanecznym krokiem ruszył w ich stronę. Jego ogromne, błyszczące ciało górowało nad nimi.
Isaac jęknął cicho, czując niewypowiedzianą ulgę, a także zachwyt i strach, które zawsze wzbudzało pojawienie się tej potężnej istoty.
– Tkaczu! Pomóż nam! – zawołał, wyciągając przed siebie rękę, w której trzymał drugi hełm łącznika.
Andrej teraz dopiero spojrzał w górę i skulił się odruchowo w niemym przerażeniu. Oczy omal nie wyszły mu z orbit, wypchnięte nagłym skokiem ciśnienia krwi. Zza maski, którą wciśnięto mu na twarz, rozległ się stłumiony odgłos torsji. Starzec wił się po betonie w stronę krawędzi dachu, niemal złożony wpół nieludzkim strachem.
Derkhan dopadła go szybko i mocno przycisnęła do mokrego podłoża. Nie bał się jej pistoletu, jego pole widzenia bez reszty wypełniła olbrzymia postać pająka, który spokojnie przyglądał się wydarzeniom. Derkhan łatwo pokonała opór jego słabnących mięśni, pociągnęła go z powrotem na miejsce i przytrzymała.
Isaac nie patrzył na nich. W wyciągniętych rękach wciąż trzymał hełm, który przygotował dla Tkacza.
– Musisz go włożyć – powiedział. – Zrób to natychmiast! Możemy pokonać je wszystkie… Powiedziałeś, że pomożesz nam naprawić sieć, więc… zrób to, proszę.
Deszcz bębnił o twardy pancerz Tkacza. Co sekundę jedna lub dwie krople skwierczały gwałtownie i zamieniały się w parę w zetknięciu z czarną płytą. Tkacz mówił bez przerwy, jak zawsze, i jak zawsze był to bełkot na granicy słyszalności, z którego Isaac, Derkhan i Yagharek nie rozumieli ani słowa.
Wreszcie pająk wyciągnął przed siebie swe ludzkie ręce i włożył hełm na segmentowaną głowę.
Isaac zacisnął powieki i westchnął z ulgą.
– Nie zdejmuj go! – syknął, otwierając oczy. – Zapnij pasek! Pająk wykonał polecenie ze zręcznością mistrza krawieckiego.
…BĘDZIESZ DRAŻNIŁ I ZWODZIŁ INTRUZÓW… mamrotał…A MYŚLI BĘDĄ SĄCZYĆ SIĘ PRZEZ OSTRY METAL I MIESZAĆ W BAGNISKU MOJEGO GNIEWU I BĘDĄ MOIM
LUSTREM i NIEZLICZONĄ LICZBĄ PĘKAJĄCYCH BĄBELKÓW FAL MÓZGOWYCH
A TY BĘDZIESZ TKAŁ SWÓJ PLAN BEZ KOŃCA BEZ KOŃCA NAPRZÓD MÓJ ZDOLNY MÓJ ZDOLNY CZŁOWIEKU…
Tkacz kontynuował senny, zawodzący monolog, znowu schodząc poniżej progu słyszalności. Kiedy Isaac zobaczył, że hełm tkwi na swoim miejscu i ostatni pasek został dopięty, jednym ruchem dźwigni otworzył zawory w hełmie Andreja. Sekwencja ruchów przełącznikami, którą wykonał sekundę później, uruchomiła pełną moc obliczeniową aparatury analitycznej i maszyny kryzysowej. Isaac cofnął się o kilka kroków.
Niezwykłe prądy popłynęły skomplikowanymi obwodami. Przez moment nic się nie działo, wydawało się, że nawet deszcz przestał padać.
Wreszcie na złączach urządzeń pojawiły się potężne iskry wyładowań we wszystkich kolorach tęczy.
Jeden z łuków świetlistej energii objął ciało Andreja, które w jednej chwili wyprężyło się i zesztywniało. Twarz starca zamarła w wyrazie zdumienia i bólu.
Isaac, Derkhan i Yagharek wpatrywali się w nią sparaliżowani strachem.
Potężne dawki energii opuszczały ogniwa i pędziły zawiłymi połączeniami, zasilając maszyny liczące, które pobierały instrukcje, analizowały je i wykonywały. Nieskończenie szybki dramat rozgrywał się w mikrokosmosie miedzianych drutów.
Hełm łącznika zaczął funkcjonować: przechwytywał emanację umysłu Andreja i wzmacniał ją, czyniąc z niej nieustający strumień fal i taumaturgonów. Impulsy pędziły po obwodach aparatury z prędkością światła i kierowały się ku odwróconemu stożkowi z metalu, który miał wysłać je bezgłośnie w eter.
Lecz ich tor ulegał zmianie.
Były ponownie przetwarzane, odczytywane i matematyzowane przez pracujące w niepojętym porządku lampy i przekaźniki maszyn liczących.
Nieskończenie krótką chwilę później do aparatury wpadły dwa nowe strumienie energii. Najpierw pojawiła się emanacja Tkacza, spotęgowana i przekierowana przez hełm, który pająk miał na głowie. Ułamek sekundy po niej zjawiła się wiązka energii wygenerowana przez Radę Konstruktów. Iskrząc na łączach, przemknęła po kablu z dalekiego wysypiska numer dwa w Griss Twist, w okamgnieniu pokonując labirynt ulic, i z impetem natarła na obwody wbudowane w hełm Andreja.
Isaac widział już raz, z jakim nieposkromionym apetytem ćmy lizały swymi wielkimi jęzorami ciało Tkacza. Widział, jak pożywiały się łapczywie, lecz ich głód wciąż pozostawał niezaspokojony.
Zrozumiał wtedy, że całe ciało wielkiego pająka emanowało falami mózgowymi, ale nie były one podobne do żadnych innych fal emitowanych przez umysły istot rozumnych. Bestie pochłaniały je żarłocznie, czuły smak… ale nie znajdowały w nich pokarmu.
Tkacz myślał bowiem nieustannie, kreując nieprzerwany i niezrozumiały strumień świadomości. W jego umyśle nie było warstw, nie było ego kontrolującego niższe funkcje, nie było kory systematyzującej pracę całości. Tkacz nie śnił w nocy, nie odbierał podszeptów podświadomości, nie używał mentalnego filtra, który oddzielał ważne informacje od śmieci. Sny i świadomość były dla niego jednością. Tkacz śnił o tym, że jest świadomy, a świadomość była jego snem; zanurzał się w nie kończącej się i niezgłębionej toni obrazów, pożądań, poznania i emocji.
Dla ciem jego emanacja była jak pianka na musującym trunku. Była pyszna i odurzająca, ale brakło w niej substancji, czynnika organizującego. Nie były to sny, którymi bestie pożywiały się zazwyczaj.
A teraz nadzwyczajny smak umysłu Tkacza płynął przewodami, przetwarzany przez skomplikowaną maszynerię.
Tuż za nim pojawił się nurt elementarnych cząstek wzbudzony syntetycznym mózgiem Rady Konstruktów.
Myśl olbrzymiej maszyny, zimna i absolutnie uporządkowana, była totalnym przeciwieństwem anarchicznego wiru, który tworzyły emanacje Tkacza. Koncepcje były w niej zredukowane do ciągu zmiennych, prostego „tak” i „nie”, wyrażonego układem zaworów parowego mechanizmu albo stanem elyktronowych lamp. Bezduszne szeregi zer i jedynek odarte były z wszelkich komplikacji towarzyszących zazwyczaj pragnieniom i namiętnościom. Istniała w nich jedynie przemożna chęć trwania i pomnażania własnej potęgi, pozbawiona jakiejkolwiek podszewki psychologicznej, stworzona przez istotę myślącą i – całkiem przypadkowo – nieskończenie okrutną.