Był to konstrukt, olbrzymi konstrukt stworzony z porzuconych, zapomnianych lub ukradzionych elementów. Ktoś zebrał je i zmontował, z całą pewnością bez udziału człowieka-projektanta.
Rozległo się buczenie mocarnych silników i stwór ponownie obrócił głowę, omiatając zgromadzonych smugą światła. Wreszcie siłowniki osiągnęły maksymalny zasięg wychylenia i snopy gazowego blasku przygwoździły do ziemi czworo przybyszów.
Oślepiające światło nie poruszyło się więcej. I nagle zgasło, a gdzieś w pobliżu rozległ się cichy, drżący głos. – Witajcie na naszym spotkaniu, der Grimnebulin, Pigeon, Blueday i gościu z Cymek.
Isaac rozejrzał się gwałtownie, daremnie próbując przebić półmrok spojrzeniem chwilowo oślepionych oczu.
Kiedy wreszcie odzyskał zdolność widzenia, zobaczył rozmazaną sylwetkę mężczyzny, który chwiejnym krokiem zmierzał ku niemu przez dziury i wykroty. Derkhan gwałtownie wciągnęła powietrze i zaklęła cicho z obrzydzeniem i odrobiną strachu.
W bladym blasku księżyca Isaac zobaczył nadchodzącego nieco wyraźniej i jednocześnie z Lemuelem krzyknął cicho ze zdumienia. Jedynie Yagharek, wojownik pustyni, pozostał milczący.
Zbliżający się mężczyzna był nagi i przeraźliwie chudy. Jego twarz rozciągnięta była w nieprzemijającym grymasie bólu. Szeroko otwarte oczy i całe ciało podskakiwały gwałtownie, jakby system nerwowy zaczynał odmawiać mu posłuszeństwa. Skóra mężczyzny wyglądała na martwą, jak gdyby toczyła ją powolna gangrena.
Lecz tym, co tak naprawdę zszokowało czworo przybyszów, była jego głowa. Tuż ponad oczodołami czaszka nieszczęśnika została gładko rozcięta. Górnej połówki brakowało, a krawędź rany znaczyły niewielkie skupiska zakrzepłej krwi. Z mokrej dziury w głowie mężczyzny sterczał długi, pokręcony kabel, gruby na dwa palce. Otaczała go metalowa spirala, nieco zakrwawiona w miejscu, w którym dotykała pustej mózgoczaszki.
Głęboko poruszony Isaac bez słowa prześledził wzrokiem bieg grubego kabla, który unosił się pod pewnym kątem i na wysokości dwudziestu stóp nad ziemią znikał w zaciśniętej, metalowej dłoni gigantycznego konstruktu. Pojawiał się ponownie z drugiej strony ręki i znikał gdzieś w splątanych trzewiach maszyny.
Ogromna dłoń przypominała parasol, rozerwany i zadrutowany, wzbogacony o mocne tłoki i łańcuchy udające ścięgna, otwierający się i zamykający jak szpon drapieżnego zwierzęcia. Konstrukt pomału popuszczał kabel, pozwalając chudemu mężczyźnie podążać ku przybyszom jak na smyczy.
Isaac cofnął się instynktownie przed zbliżającą się marionetką w ludzkim ciele. Lemuel i Derkhan, a nawet Yagharek, uczynili to samo. Poruszając się wstecz, oparli się plecami o korpusy pięciu potężnych konstruktów, które niepostrzeżenie stanęły za nimi.
Grimnebulin odwrócił się gwałtownie i jeszcze szybciej powrócił wzrokiem do wciąż idącego mężczyzny.
Twarz człowieka z rozciętą głową nie zmieniła wyrazu bolesnej koncentracji, nawet wtedy, gdy znienacka rozłożył ramiona w ojcowskim geście.
– Witajcie wszyscy – rzekł drżącym głosem. – Wita was Rada Konstruktów.
*
Ciało MontJohna Rescue cięło powietrze z ogromną prędkością. Bezimienny prawy łapowżerca, który na nim pasożytował – i po tylu latach z przyzwyczajenia sam nazywał siebie MontJohnem Rescue – zdołał jakoś opanować strach przed lataniem na oślep. Sunął w przestworzach, utrzymując ciało swego żywiciela w pozycji pionowej, z założonymi rękami, z pistoletem w dłoni. Rescue wyglądał tak, jakby stał i czekał na coś, podczas gdy nocne niebo pędziło wokół niego.
Obecność lewego łapowżercy w ciele psa, który był uwiązany do pleców zastępcy burmistrza, pozwoliła na stworzenie więzi umysłowej zapewniającej nieprzerwany przepływ informacji.
…leć w lewo niżej przyspiesz wyżej wprawo teraz w lewo szybciej szybciej nurkuj dryfuj zawiśnij w bezruchu…
Lewy bezustannie podawał komendy, próbując zarazem delikatnymi impulsami złagodzić stres prawego. Lot na oślep był dość przerażającą nowością, ale na szczęście ćwiczyli tę ewolucję poprzedniego dnia, na odludziu u podnóża podmiejskich wzgórz, gdzie dotarli milicyjnym sterowcem. Lewy szybko nauczył się zamieniać w swych rozkazach lewą stronę na prawą i na odwrót, by podczas akcji nie dochodziło do żadnych nieporozumień.
Łapowżerca-Rescue był absolutnie posłuszny. Był prawym, członkiem kasty żołnierzy. Potrafił nadać swemu gospodarzowi niesamowite możliwości – obdarzyć go umiejętnością latania, walki, niewiarygodną siłą… Lecz nawet ten konkretny prawy, będący w dodatku łącznikiem łapowżerców z władzami rządzącej partii Pełne Słońce, winien był posłuszeństwo lewym, jasnowidzom, członkom kasty szlachetnych. Sprzeciwienie się ich woli oznaczało ryzyko zmasowanego ataku psychicznego, którego skutkiem mógł być nawet paraliż gruczołu asymilacyjnego. Żywiciel zbuntowanego prawego umarłby wtedy, a znalezienie następnego byłoby niemożliwe. Nieposłuszeństwo zamieniłoby prawego w ślepą, miotającą się bez celu, podobną do ręki istotę, niezdolną do objęcia kontroli nad nowym gospodarzem.
Prawy musiał więc przede wszystkim myśleć logicznie, a jego inteligencja nie należała do przeciętnych.
Zwycięstwo w debacie z lewymi było dla łapowżercy-Rescue ważnym sukcesem. Gdyby odmówili uczestnictwa w realizacji planu Rudguttera, prawy nie byłby w stanie zmienić ich zdania; tylko lewi mieli prawo podejmowania decyzji. Wiedzieli jednak, że konflikt z władzą może oznaczać koniec egzystencji wszystkich łapowżerców w Nowym Crobuzon. Dysponowali sporą potęgą, ale ich dobrobyt nie był sprawą pewną – choćby dlatego, że stanowili tak nieliczną grupę. Rząd tolerował ich obecność tylko dlatego, że od czasu do czasu wypełniali zlecane im trudne zadania. Rescue był przekonany, że w razie niesubordynacji władza najzupełniej spokojnie oznajmiłaby obywatelom, że odkryła grupę morderczych, pasożytniczych łapowżerców, grasującą po mieście. Rudgutter mógłby nawet ujawnić lokalizację farmy żywicieli, a wtedy cała społeczność łapowżerców zostałaby zniszczona.
I dlatego prawy-Rescue odczuwał też coś w rodzaju zadowolenia, kiedy tak leciał na oślep przez ciemne niebo.
W sumie jednak to dziwaczne doświadczenie nie należało do przyjemnych. Unoszenie lewych w przestworza zdarzało się już w przeszłości, ale nigdy dotąd celem lotu nie było wspólne polowanie i nigdy dotąd prawi nie musieli poruszać się z zawiązanymi oczami.
Lewy-pies rozpostarł swój umysł jak nieskończenie długie palce, jak anteny skierowane we wszystkie strony naraz i skanujące setki jardów przestrzeni. Szukał dziwnych sygnałów w psychosferze, a jednocześnie łagodnym szeptem pouczał prawego, dokąd ma lecieć, nie przestając wpatrywać się w lusterka wbudowane w hełm.
Nieustannie podtrzymywał też umysłową więź z pozostałymi parami łowców.
…coś czujecie coś…? pytał często i za każdym razem dostawał tę samą, negatywną odpowiedź. Nic nie czuli i ostrożnie kontynuowali patrol.
Łapowżerca-Rescue rejestrował jedynie podmuchy ciepłego wiatru na ciele swego gospodarza. Włosy zastępcy burmistrza układały się w różne strony, w zależności od kierunku lotu.
Łapowżerca-pies wiercił się niespokojnie, próbując poprawić niewygodną pozycję swego gospodarza. Leciał nad lasem krzywych kominów, tworzącym nocny pejzaż Ludmead. Łapowżerca-Rescue skręcił nieco i ruszyli w stronę Mafaton i Chnum. Lewy na moment oderwał wzrok od lusterek, by spojrzeć w dół, na oddalającą się, jasną plamę gigantycznych Żeber przecinającą niebo, przy której nawet estakady torów kolejowych wydawały się karłowate. Biały kontur Uniwersytetu mignął pośród gąszczu ciemnych budowli.
Gdzieś na granicy zasięgu umysłowych wici łapowżercy pojawił się osobliwy sygnał; dysonans w psychoeterze miasta. Lewy natychmiast skupił wzrok na lusterkach.
…powoli, powoli naprzód i w górę… polecił łapowżercy-Rescue …coś tu jest zostańcie ze mną… zasygnalizował ponad miastem w stronę innych polujących zespołów. Wyczuwał, jak lewi dają znaki prawym i pary zatrzymują się, by wisząc w powietrzu, czekać na dalsze rozkazy.
Łapowżerca-Rescue sterował ku górze, w stronę pulsującej zmazy w psychoeterze. Wyczuwał rosnący niepokój lewego i ze wszystkich sił starał się nie ulegać panice …broń!… skarcił się w myślach …moim zadaniem jest walka, nie myślenie!…
Przebijał się przez warstwy coraz bardziej rozrzedzonej atmosfery. Otworzył usta żywiciela i zwinął jego język w taki sposób, by był gotowy do ślinostrzału. Wyprostował ramiona gospodarza, mierząc na wprost z pistoletu.
Tymczasem lewy sondował podejrzany rejon. Wyczuwał zupełnie obcy, niesłychany głód. Rejestrował czyjąś obecność, przesyconą sokami tysięcy innych umysłów, zanieczyszczającą psychosferę jak plama rozgrzanego tłuszczu. Czuł słaby ślad dusz siłą wyrwanych z ciał i głód, nienasycony głód.
…do mnie do mnie bracia łapowżercy, jest tu znalazłem to… zaszeptał lewy. Fala lęku pozostałych łapowżerców przetoczyła się nad miastem, tworząc wraz z emanacją pierwszego wielki pentagram na powierzchni psychoeteru. Powietrze w Tar Wedge, Badside, Barrackham i Ketch Heath drgnęło nagle, gdy wiszące dotąd nieruchomo postacie ruszyły w stronę Ludmead, jakby ciągnięte niewidzialnymi linami.