Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przez ułamek sekundy Grimnebulin sądził, że dopadł go jeden z tych chorobliwych koszmarów, które nękały miasto, jedna z nocnych mar wykreowanych przez ćmy, a ściślej – przez ich rozproszone w powietrzu łajno.

Ale Gazid nie zniknął. Był prawdziwy i bardzo, bardzo nieżywy.

Isaac zbladł, przyjrzawszy się bliżej jego bezgłośnie krzyczącej twarzy i szponiastym, zastygłym palcom dłoni. Gazid został siłą usadzony na krześle, następnie ktoś podciął mu gardło i z zimną krwią zatrzymał umierającego w tej pozycji, by wreszcie wcisnąć coś w usta otwarte w agonalnym wrzasku.

Grimnebulin zbliżył się do zwłok. Zebrał się w sobie i powoli wyciągnął spomiędzy zębów Lucky’ego dużą, szarą kopertę.

Kiedy ją rozwinął, zobaczył swoje imię. Czując narastające mdłości, sięgnął do środka.

W pierwszej, bardzo krótkiej chwili, nie rozpoznał tego, co trzymał w dłoni. Delikatna, niemal nieważka materia przypominała w dotyku cieniutki pergamin albo uschnięte liście. Dopiero gdy obejrzał ją w smudze bladego, księżycowego światła, zrozumiał, że są to skrzydła khepri.

Z jego piersi wyrwał się jęk bólu i żalu. Szeroko otwarte oczy zastygły na moment w niezmiernym przerażeniu.

– O nie… – szepnął, oddychając płytko i gwałtownie. – Nie, nie, nie, nie…

Skrzydła były zgięte i zwinięte tak, że ich delikatna powłoka uległa zniszczeniu. Przypominały teraz zmięte arkusze półprzezroczystej materii. Isaac wodził palcami po zmasakrowanej skórze, zawodząc z cicha na jedną nutę. Sięgnąwszy głębiej do koperty, wyjął pojedynczą, złożoną kartkę papieru.

Arkusz, ozdobiony na górze herbem przypominającym szachownicę, zawierał tekst wypisany na maszynie. Z każdym odczytanym słowem bezgłośny jęk Isaaca przybierał na sile.

Kopia numer jeden: Żmijowa Nora. (Pozostałe wysłano do Brock Marsh i na Pola Salacusa).

Panie der Grimnebulin,

Khepri nie potrafią wydawać z siebie dźwięków, ale sądząc po chymikaliach, które wydzielała, i po drżeniu jej owadzich odnóży, Lin musiała uważać wyrwanie tych bezużytecznych skrzydeł za wyjątkowo nieprzyjemne doświadczenie. Nie wątpię, że dolna część jej ciała stawiałaby nam opór, gdybyśmy nie przywiązali przezornie tej pańskiej robaczej suki do krzesła.

Wiadomość otrzymuje Pan za pośrednictwem Lucky’ego Gazida, bowiem to jemu muszę podziękować za sprowadzenie mi Pana na kark.

Jak rozumiem, próbuje Pan znaleźć sobie niszę na rynku dreamshitu. Początkowo sądziłem, że wielką porcję, którą kupił Pan od Gazida, zamierza Pan wykorzystać do własnych potrzeb, lecz kiedy ten idiota zaczął paplać o gąsienicy hodowanej w Brock Marsh, dostrzegłem rzeczywistą skalę pańskich zamierzeń.

Naturalnie nigdy nie uzyskałby Pan produktu najwyższej jakości od karłowatego osobnika karmionego dreamshitem przygotowanym dla ludzi, ale zawsze mógłby Pan sprzedawać go po niższej cenie. Musi Pan jednak wiedzieć, że w moim interesie leży pilnowanie, by klienci pozostali koneserami najlepszego towaru. Nie będę tolerował konkurencji.

Jak się dowiedziałem – i czego można było spodziewać się po niekompetentnym amatorze – nie umiał Pan utrzymać kontroli nad swoim producentem. Pański gównem karmiony pokurcz uciekł i uwolnił swoich pobratymców. Jest Pan głupcem.

Oto moje żądania. Po pierwsze, natychmiast odda się Pan w moje ręce. Po drugie, zwróci Pan resztę dreamshitu, który ukradł mi Pan przez Gazida, lub zwróci jego równowartość (suma do uzgodnienia). Po trzecie, zajmie się Pan ściganiem producentów, a kiedy zostaną złapani – wszyscy, łącznie z pańskim żałosnym kaleką – niezwłocznie powrócą do mnie. Kiedy spełni Pan powyższe warunki, porozmawiamy o tym, czy pańskie życie potrwa nieco dłużej.

Oczekując z niecierpliwością pańskiej odpowiedzi, będę kontynuował dyskusję z Lin. Od kilku tygodni wielce sobie cenię jej towarzystwo i raduję się na samą myśl o tym, że teraz będę mógł zbliżyć się do niej nieco bardziej. Musi pan wiedzieć, że założyliśmy się. Lin uważa, że odpowie Pan na mój list, zanim pozbawię ją wszystkich głowoodnóży. Ja jestem przeciwnego zdania. Aktualny przelicznik to jedno głowoodnóże za każde dwa dni bez odpowiedzi, począwszy od dziś. Kto zwycięży?

Będę je wyrywał własnoręcznie, patrząc, jak Lin wije się i pluje z bólu, rozumie Pan? Aza dwa tygodnie zerwę pancerz z jej głowociała i żywcem rzucę ją na pożarcie szczurom. Zrobię to osobiście i będę się przyglądał, jak pańska kochanka staje się lunchem dla gryzoni.

Niecierpliwie oczekuję pańskiej odpowiedzi.

Szczerze oddany Motley

Kiedy Derkhan, Yagharek i Lemuel weszli na dziewiąte piętro, usłyszeli głos Isaaca. Mówił powoli, niezbyt głośno. Nie rozumieli słów, ale mieli wrażenie, że to monolog. Uczony nie przestawał mówić, nie czekał na niczyją odpowiedź.

Derkhan zapukała do drzwi, a kiedy nie doczekała się odzewu, z wahaniem otworzyła je i zajrzała do środka.

Ujrzała Isaaca w towarzystwie innego mężczyzny, w którym dopiero po kilku sekundach rozpoznała Lucky’ego Gazida. Zamordowanego Lucky’ego Gazida. Gwałtownie zachłysnęła się powietrzem i ostrożnie wśliznęła się do pokoju, robiąc miejsce Yagharkowi i Lemuelowi.

Przez długą chwilę stali, bez słowa wpatrując się w Isaaca, który siedział na łóżku z parą owadzich skrzydeł i kartką papieru w dłoniach. Jego mamrotanie ucichło, gdy uniósł głowę i spojrzał na towarzyszy. Kiedy zaczął szlochać bezgłośnie, Derkhan podbiegła i chwyciła go za ręce. Odwrócił wykrzywioną z wściekłości twarz i bez słowa podał kobiecie list.

Skończywszy czytać przerażającą wiadomość, zapłakała w ciszy i oddała pismo Yagharkowi. Opanowanie drżenia całego ciała przychodziło jej z wielkim trudem.

Garuda uważnie przestudiował list, nie okazując żadnych emocji. Odwrócił się w stronę Lemuela, który oglądał ciało Lucky’ego Gazida.

– Leży tu już jakiś czas – mruknął pośrednik, biorąc do ręki list. Czytał go coraz szerzej otwartymi oczami. – Motley? – sapnął. – Lin zadawała się z Motleyem?!

– Co to za jeden?! – krzyknął Isaac. – Gdzie mam szukać tego pierdolonego drania?!

Lemuel spojrzał na niego spłoszony. W jego oczach błysnęło współczucie, gdy patrzył na łzy i rozpacz Grimnebulina.

– Na Jabbera… Pan Motley jest szefem, Isaacu – odpowiedział zwięźle.

– Jest najważniejszy. Rządzi wschodnią częścią miasta. Jest królem podziemnych organizacji.

– Zabiję skurwysyna, zabiję, zabiję – zawodził Isaac.

Lemuel spojrzał na niego ze smutkiem. „Nie zabijesz, Zaac” – pomyślał. „Na pewno nie”.

– Lin… nie chciała mi zdradzić, dla kogo pracuje – powiedział Isaac, uspokoiwszy się nieco.

– Nie dziwi mnie to – odparł Pigeon. – Większość ludzi nawet o nim nie słyszała, inni co najwyżej pogłoski… Nic więcej.

Isaac zerwał się na równe nogi, otarł twarz rękawem i wysmarkał się głośno.

– Musimy po nią iść – rzekł zdecydowanie. – Trzeba ją znaleźć i… Zastanówmy się. Ten… Motley wyobraża sobie, że próbowałem go okraść, co nie jest prawdą. Jak mogę mu to uświadomić?

– Zaac… Zaac… – przerwał mu Lemuel. Z trudem przełknął ślinę, na moment odwrócił głowę, a potem wolno podszedł do Isaaca, wysoko uniesionymi rękami błagając go o spokój. Derkhan, która patrzyła na niego uważnie, znowu dostrzegła coś w jego oczach: szorstkie, ale bez wątpienia szczere współczucie. Pigeon z namysłem kręcił głową, spoglądając twardo w stronę Grimnebulina i ostrożnie dobierając w myśli słowa. – Zaac… – odezwał się w końcu. – Miałem już do czynienia z Motleyem. Nigdy nie spotkałem go osobiście, ale mimo to… znam go. Wiem, jak pracuje. Wiem, jak z nim postępować i czego się spodziewać. Widziałem już kiedyś coś takiego… dokładnie ten sam scenariusz… Isaacu… – urwał, przełykając ślinę przez ściśnięte gardło. – Lin nie żyje.

– Nieprawda! – wykrzyknął Isaac, wymachując zaciśniętymi do bólu pięściami.

Lemuel złapał go za nadgarstki, bez przesadnej siły, ale na tyle stanowczo, by zmusić go do wysłuchania i zrozumienia tego, co miał do powiedzenia. Grimnebulin znieruchomiał na chwilę, z twarzą zastygłą w grymasie ślepej furii.

– Ona nie żyje – powtórzył łagodnie pośrednik. – Przykro mi, stary. Naprawdę mi przykro, ale jej już nie ma. – Cofnął się o krok. Isaac otworzył usta i przez moment obaj kręcili głowami. Wreszcie Lemuel spuścił wzrok i odezwał się cicho i spokojnie, jakby mówił do siebie. – Dlaczego mieliby trzymać ją przy życiu? – spytał. – To po prostu… po prostu bez sensu… Ona… byłaby dla nich jedynie niepotrzebnym problemem, niczym więcej… Czymś, czego najlepiej się pozbyć. On już zrobił z nią to, co chciał – dodał nagle głośniej, wyciągając rękę w stronę Isaaca. – Sprawił, że przyjdziesz do niego. Zemścił się i zmusił cię, żebyś zrobił to, co chce. A chce cię dopaść, bez względu na cenę. Gdyby zostawił Lin przy życiu, mimo wszystko istniałoby niewielkie ryzyko niepotrzebnych kłopotów. Wystarczy mu, że może użyć jej jako przynęty; wie, że przyjdziesz do niego. Jej życie nie ma dla niego żadnego znaczenia. – Lemuel ze smutkiem potrząsnął głową. – Nie ma żadnego powodu, dla którego nie miałby jej zabić… Ona nie żyje, Isaacu. Nie żyje. – Pośrednik mówił teraz szybciej, spoglądając prosto w matowe oczy Grimnebulina. – I powiem ci jedno: najlepszą zemstą będzie to, że nie pozwolisz, by ćmy wróciły w ręce Motleya. Musisz wiedzieć, że on ich nie zabije. Zachowa je, żeby nadal produkować dreamshit.

Isaac zaczął krążyć po pokoju, wykrzykując na przemian słowa gniewu, niedowierzania, żalu i wściekłości. Wreszcie podbiegł do Lemuela, bełkocąc prawie niezrozumiale, że musi się mylić, że na pewno jest jeszcze szansa… Pigeon nie mógł patrzeć na jego rozpacz. Zamknął oczy i przemówił, starając się zagłuszyć paniczną paplaninę.

– Nawet jeśli do niego pójdziesz, Zaac, Lin nie stanie się przez to mniej martwa. Ty natomiast będziesz znacznie bardziej martwy.

Isaac umilkł. Przez długą, długą chwilę stał na środku pokoju, roztrzęsiony i samotny. Wreszcie spojrzał ponad zwłokami Lucky’ego Gazida na milczącego i zakapturzonego Yagharka stojącego w kącie, na Derkhan z oczami pełnymi łez i wreszcie na przygnębionego Lemuela, który spoglądał nań nerwowo.

105
{"b":"94924","o":1}