Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ostrożnie stanęła na metalowym szczeblu drabiny, mocno trzymając się jej drewnianych boków. Czasami zastanawiała się, czy Alex ma wszystko po kolei w głowie. Robił takie numery. Ale musiała przyznać, że dało się z nim pożartować.

– Alex? Alex! Gdzie jesteś? – Była w połowie drabiny i rozglądała się dookoła, próbując zobaczyć coś w ciemności. – Wracam na górę, jeśli natychmiast nie przestaniesz się chować.

– Jestem tutaj, Sheila. Czekam na ciebie.

– No więc, czego chcesz?

Sheila doszła do wniosku, że wcale jej się nie podoba ta zabawa. Piwnica cuchnęła resztkami piwa i czymś jeszcze. Czym? Dziwny zapach. Do tego było tu zimno i ciemno.

– Wracam na górę, Alex. Zachowujesz się jak kretyn. I tak wyglądasz.

Czekała na odpowiedź, lecz panowała cisza.

Sheila zeszła jeszcze dwa stopnie w dół, po czym zatrzymała się.

– Dobrze, wystarczy. Niżej nie zejdę, jeśli nie podejdziesz do światła.

Alex nie odezwał się. Ale słyszała jego oddech. Nagle poczuła niepokój.

– Pa, Alex.

Zaczęła wchodzić po drabinie.

Z ciemności wyszedł Alex – ogromny kształt, trzymający coś wysoko nad głową. Sheila zdążyła się jeszcze odwrócić, akurat by zobaczyć młotek, używany do otwierania beczek z piwem. Nie zdążyła już krzyknąć, nie zdążyła zastanowić się, co wstąpiło w Alexa.

Upadła na podłogę i leżała nieruchomo, ciężki, drewniany młotek walił ją dalej po głowie i wkrótce do ciemnego, ohydnego ścieku popłynęła środkiem piwnicy krew.

Parę minut później Alex z uśmiechem zadowolenia na twarzy wspiął się do wyjścia z piwnicy. Trzymając nadal w ręce pokrwawiony młotek, dźwignął przez otwór swe ciężkie ciało. Chwytając się wolną ręką blatu, podciągnął się i stanął na nogi. Podszedł do tablicy rozdzielczej i przesunął ręką po wszystkich wyłącznikach, obie sale i pokoje na zapleczu pogrążyły się w ciemności. Przeszedł z powrotem przez bar, uważając, aby nie wpaść w ciemniejący otwór, który prowadził do piwnicy. Zmieszane głosy, dochodzące z jednej z sal, wskazywały mu drogę, choć wcale nie potrzebował przewodnika, gdyż znał pub jak własną kieszeń. Spieszył się, aby ponownie dołączyć do zebranych. Ucieszą się, gdy go zobaczą. Ucieszą się, gdy zobaczą, co ze sobą przyniósł.

Spojrzał w prawo, przez kilka długich sekund badając wzrokiem szeroką jezdnię, po czym skierował spojrzenie w lewo. Wszystko w porządku. Ani policji, ani patrolujących pojazdów wojskowych. A więc teraz albo nigdy. Pobiegł w stronę drogi prowadzącej do dużego parku. Tam, gdzie było pusto. I ciemno.

Poruszał się niezgrabnie, bardziej szedł niż biegł, jego krótkie nogi stąpały po twardej, gładkiej powierzchni ulicy, jakby była wybrukowana kocimi łbami. Pomyślał o joggingu, który kilku jego kolegów z Izby zaczęło uprawiać, gdy stał się modny parę lat temu, i zwątpił w ich zdrowy rozsądek. Poruszanie się w tempie większym niż dziarski marsz musi być szkodliwe dla zdrowia. Nic dziwnego, że kilku z nich dostało zawału serca. Przypomniał sobie, jak wszyscy posłowie otrzymali ulotki, w których zachęcano ich do korzystania z sali treningowej parlamentu i zapewniano, że utrzymanie dobrej kondycji fizycznej zwiększy ich siły życiowe, dzięki czemu będą mogli lepiej służyć swoim wyborcom. Cóż, źródłem jego sił życiowych był umysł, nie ciało. Uważał, że każda ulotka powinna być opatrzona nadrukiem: MINISTERSTWO ZDROWIA OSTRZEGA. Nie można z drewnianej skrzynki sześć stóp pod ziemią zbyt dobrze służyć swoim wyborcom. I jeśli ma wysiąść mu serce, to lepiej za sprawą wymagań dobrej dziwki, niż biegania po parku w tenisówkach. Zatrzymał się przy wejściu, jego pulchne ciało unosiło się i opadało, gdy chrapliwie wciągał powietrze do płuc. Z lękiem wpatrywał się teraz w rozciągającą się przed nim szeroką, ciemną przestrzeń. W końcu zmusił się, by ruszyć przed siebie i noc wchłonęła go, jakby nigdy nie istniał.

Gdy już był bezpieczny w środku czarnego sanktuarium, opadł na trawę, nie zważając na zimną rosę, i starał się odzyskać normalny oddech. Błyszczące w oddali światła miasta przenikały jedynie na skraj parku. Znajdował się w Kensington Gardens i sądził, że zachował się bardzo rozsądnie, trzymając się z dala od tej części Hyde Parku, która znajdowała się po drugiej stronie stawu, gdyż tam działał komisariat. Trudno byłoby mu wytłumaczyć swoją tu obecność. Nawet fakt, że od szesnastu lat jest członkiem parlamentu z ramienia Partii Pracy, nie uchroniłby go przed natychmiastowym aresztowaniem. Po zapadnięciu zmroku każdy członek parlamentu lub rządu może poruszać się po mieście wyłącznie pod eskortą wojska, w przeciwnym razie musi pozostać w domu jak inni obywatele. Codziennie w Izbie podnosi się burza protestów przeciwko tym ograniczeniom, ale premier i minister spraw wewnętrznych są nieugięci. Każdy, kto chciał opuścić stolicę w czasie stanu wyjątkowego, miał pełne prawo to uczynić, ale jeżeli pozostał, musi podporządkować się dekretowi rządu. Dopóki nie uda się rozwiązać problemu narastającego szaleństwa, warunki życia w Londynie będą bardzo ciężkie. Mniejsza o rozwiązanie, krzyczeli posłowie z obu stron tylnych ław, ale o co tu chodzi? Co się właściwie dzieje każdej nocy? Dlaczego nie ma jeszcze na ten temat oficjalnego oświadczenia? Społeczeństwo ma prawo wiedzieć. Członkowie parlamentu mają prawo wiedzieć! Byli zdziwieni, później nie wierzyli, gdy powiedziano im o eterycznej masie ciemnej substancji, która w dziwny sposób oddziałuje na ludzki mózg. Nie ma ani określonego kształtu, ani – o ile wiadomo – materialnej formy. Nie jest to ani gaz, ani substancja chemiczna. Sekcje mózgów tych osób, które zostały nią dotknięte i popełniły samobójstwo, nie wykazały niczego niezwykłego. Nikt nie wie, dlaczego ci, którzy za dnia włóczą się po ulicach, są potulni, jakby pogrążeni w transie. Jak było do przewidzenia, w dalszym ciągu odrzuca się możliwość powiązania tego ze zjawiskami paranormalnymi.

Wstał, strząsając rosę z kolan. Jego oczy przywykły do mroku i uświadomił sobie, że ścieżka, na której się znajduje, jest o wiele jaśniejsza niż rozciągająca się przed nim głęboka czerń. Powlókł się przed siebie, pragnąc gorąco, by objęła go ciemność. Ci cholerni głupcy nie rozumieli znaczenia tego wszystkiego! To był nowy byt – nie, nie nowy, stary jak świat. To siła, która istniała, zanim zaczęło się życie, ciemna moc, z którą człowiek sprzymierzył się na początku. Teraz zamieszkała w człowieku. Zawsze tam była, ciemność, w której czai się zło; ciemność, w której kryją się bestialskie moce; ciemność, która czeka, aż człowiek całkowicie się jej odda. I teraz nadszedł czas.

Zdrętwiał. Coś poruszało się przed nim w mroku. Żadnego dźwięku. Żadnego więcej ruchu. Pewnie wzrok go myli.

Ciemność zawołała go, powiedziała mu, co musi zrobić. Władza, jaką dawało uprawianie polityki, była niczym w porównaniu z tą, którą mu teraz proponowano. Musiał zrobić gigantyczy krok, ale czekała go za to stokrotna nagroda. Nie może się teraz wahać, zastanawiać nawet przez moment. Został wybrany.

Trudno mu było cokolwiek przed sobą zobaczyć, gdyż księżyc zasłoniły ciężkie chmury. Przez konary drzew widział światła padające z hoteli, które znajdowały się na przeciwległym skraju Park Lane, ale były daleko i nie zagrażały roztaczającej się wokół ciemnej pustce. Czy to właśnie ta Ciemność? Czy to ta siła, której tu szukał? A zatem niech się stanie. Zabierz mnie, wchłoń mnie… Potknął się o siedzącą na ziemi postać.

Polityk upadł ciężko i przetoczył się na plecy.

– Kto tu? – spytał płaczliwie, gdy otrząsnął się ze zdziwienia.

Usłyszał mamrotanie, ale nie mógł go zrozumieć. Zmrużył oczy, chcąc lepiej widzieć.

– Kto tu? – powtórzył, po czym stał się nieco odważniejszy. – Odezwij się!

Wciąż szeptał, ale słowa zostały wypowiedziane ostrym tonem.

Ostrożnie podpełzł do przodu, przerażony, lecz zaciekawiony.

– No dalej, odezwij się. Powiedz, co tu robisz?

– Czekam – mruknął męski głos. Polityk był zaskoczony, w gruncie rzeczy nie spodziewał się odpowiedzi.

63
{"b":"108253","o":1}