Литмир - Электронная Библиотека
ЛитМир: бестселлеры месяца
A
A

– Nic mi się nie stało, ojcze.

Próbowała unieść się na łokciu; Bishop drgnął, gdy zobaczył długą, czerwoną ranę na jej ramieniu. Podszedł do niej, akurat gdy Kulek pochylił się, by pomóc jej wstać. Okruchy szkła sypały się z nich jak strzepywany śnieg. Jessica miała drobne skaleczenia na czole, szyi i rękach, ale najgroźniejsza była rana na ramieniu. Bishop podtrzymywał ją razem z Kulekiem; wszyscy troje spojrzeli na zniszczoną szklaną ścianę, wpadające powietrze przeszyło ich chłodem.

Na zewnątrz była teraz jedynie ciemność.

Stali nieruchomo, nie mając odwagi odetchnąć, czekając, aż coś się stanie. Pojawiła się pierwsza postać, stojąca tuż za strefą światła, tak że jej ciało było niewyraźne, spowite cieniem. Bishop uświadomił sobie, że upuścił pistolet.

Postać przestąpiła próg, z ciemności przechodząc do światła. Stanęła, przechyliła lekko głowę, zmrużyła oczy, jakby raziło ją światło. Była brudna, ubranie miała zmięte i poplamione. Mimo szoku, w jakim się znajdowali, poczuli zapach rozkładu.

– Kto tam jest? – spytał cicho Kulek, zwracając się, do Jessiki i Bishopa.

Żadne z nich nie mogło odpowiedzieć.

Mężczyzna wolno zwrócił ku nim głowę i, mimo pokrywającej go warstwy brudu, zauważyli, że twarz miał wymizerowaną i zniszczoną. Jego na wpół przymknięte oczy nie miały białek, a jedynie coś mętnego, szarożółtego. Zbliżał się do nich niemrawym krokiem.

Jessica zaczęła się cofać, ciągnąc za sobą ojca. Lecz Bishop nie ruszył się z miejsca. Mężczyzna miał puste spojrzenie, nieobecny wyraz twarzy; Bishop poczuł odrazę, gdy ujrzał zaschnięty śluz i ślinę spływającą po brodzie nieznajomego. Ogarnął go jeszcze większy wstręt, gdy mężczyzna wyszczerzył do niego zęby.

Bishop rzucił się do przodu, przestraszony, lecz zdecydowany odeprzeć napastnika, zmiażdżyć to, co stało przed nim, tak jakby było odrażającym pająkiem. Popchnął mężczyznę i ku swemu zdziwieniu nie napotkał żadnego oporu, tak jakby przeciwnik w ogóle nie miał siły, został doprowadzony do stanu kompletnego wyczerpania, ledwie tliło się w nim życie. Mężczyzna zatoczył się do tyłu, Bishop dźwignął go i wyrzucił z powrotem w ciemność. Stał chwilę, dysząc bardziej ze strachu niż z wyczerpania, i patrzył w noc. Wielu innych stało w cieniu, obserwując dom.

Cofnął się, a wówczas trzy postacie wybiegły z ciemności, wskoczyły do pokoju i zatrzymały się raptownie oślepione nagłym blaskiem. Byli to dwaj mężczyźni i kobieta: mężczyźni mieli na sobie szare drelichy, jeden był bosy; kobieta ubrana była normalnie. Bishop zauważył, że nie są tak wyniszczeni jak poprzedni intruz. Szybko rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu beretty i z radością rzucił się po pistolet częściowo schowany pod kanapą. Przyklęknąwszy na jedno kolano, wyciągał broń, gdy usłyszał krzyk Jessiki; kiedy się odwrócił, zobaczył, że jeden z mężczyzn chce go zaatakować. Chciał ich tylko odstraszyć, ale teraz, bez zastanowienia, wycelował w nadbiegającego mężczyznę i nacisnął spust. Niedoszły napastnik zatoczył się i runął na podłogę. Kula przeszyła mu ramię. Kobieta przewróciła się o leżące ciało, lecz drugi mężczyzna okrążył ich oboje i pobiegł w kierunku Bishopa, który wciąż klęczał. Następna kula przebiła szyję drugiego napastnika.

– Chris, przed domem jest ich więcej! – ostrzegła krzykiem Jessica.

Widział, jak krążą tuż za strefą światła.

– Szybko na górę. Na dole nie mamy najmniejszej szansy!

Przeskoczywszy przez oparcie kanapy, podniósł Edith Metlock na nogi.

– Weź ojca na górę, Jessico. Zaraz przyjdziemy.

Oczy jego nie odrywały się od wyrosłego przed nim szerokiego muru ciemności, lekko drżącą ręką mierzył weń z pistoletu. Przy pierwszych dwóch strzałach Bishop miał szczęście, nie miał przecież wprawy w obchodzeniu się z bronią, nie był też przyzwyczajony do okaleczania ani zabijania ludzi, lecz zdawał sobie sprawę, że z tak bliskiej odległości praktycznie nie może chybić i że bez wahania wystrzeli do każdego, kto wejdzie do pokoju. Pociągnął Edith za sobą, a ona pozwalała się prowadzić, przyciskając ręce do uszu, jakby wciąż słyszała brzęk tłuczonego szkła. Była oszołomiona i słaba. Bishop czuł, jak strużki potu powoli spływają mu do oczu i pospiesznie wytarł czoło wierzchem dłoni. Ze zdumieniem ujrzał, że ręka poplamiona jest krwią; widocznie odłamki szkła musiały mu pokaleczyć twarz.

– Są przy drzwiach wejściowych! – krzyknęła Jessica. – Próbują je wyważyć!

Słyszał głuche uderzenia dochodzące z holu.

– Na schody, szybko – rozkazał.

Przynajmniej nie będą mogli go tam dopaść. I może uda mu się powstrzymać ich, dopóki nie przybędzie policja. Jeśli w ogóle się zjawi.

Ręka, która chwyciła go za kolano i prze wróciła” należała do niskiej kobiety. Upadł ciężko, pociągając za sobą medium, a Judith rzuciła się na niego, niepomna na nękający ją ból. Odwrócił głowę, by uniknąć ostrych paznokci, i ujrzał, że pełzną ku niemu dwaj mężczyźni oraz kobieta, która trzyma w ręku kawał szkła, długi jak ostrze noża. Uniósł kolano, ze złością wbił je w pulchny bok znajdującej się nad nim kobiety, zwalając ją z nóg. Ciągle leżąc na podłodze wycelował prosto w jej twarz. Nie zauważyła tego bądź też nie zrobiło to na niej wrażenia. Obezwładniony strachem Bishop nie mógł jednak nacisnąć spustu. Uchylił się przed spadającym nań wyszczerbionym szkłem i usłyszał, jak tłucze się o podłogę. Kobieta spojrzała na zakrwawioną rękę, po czym zaatakowała go jeszcze raz. Z całej siły uderzył w ramię, na którym się opierała; a gdy upadła, przystawił jej pistolet do karku. Kopiąc próbował uwolnić się od niskiej kobiety, z którą wciąż był splątany nogami, i w końcu udało mu się od niej oderwać. Celnym ciosem rzucił skręcone ciało na kanapę i myślał, że kobieta nie będzie już w stanie się podnieść. Nie do wiary, a jednak się mylił.

Rzuciła się na niego z siłą przerażającą u kogoś w takim stanie. Igiełki szkła w jego twarzy pod jej ciosami zagłębiały się dalej w skórę. Krzyknął. W pokoju byli teraz inni; mężczyźni i kobiety, wyszli zza zasłony ciemności, która im sprzyjała, niektórzy osłaniali, inni mrużyli oczy przed jaskrawym światłem. Bishop poczuł, jak zadrżało pulchne ciało kobiety, gdy kula przeszyła jej pachwinę, ale dopiero dwie następne sprawiły, że zaprzestała walki. Gdy się osuwała, nie dojrzał w jej oczach strachu, jedynie wyraz dziwnej rozkoszy.

Strzelił w tłum, który wtargnął do pokoju, i na moment chaotyczny ruch zamarł. Zyskał akurat tyle czasu, by podnieść się na nogi i chwiejnym krokiem podążyć w kierunku drzwi. Szorstko popychając Edith Metlock, wpakował dwie kule w najbliżej stojącego mężczyznę w szarym drelichu – ubraniu więziennym, jak się nagle zorientował. Mężczyzna zwalił się do przodu, gdy tylko Bishop zdążył zamknąć za sobą drzwi, drewniana framuga zadrżała pod ciężarem upadającego po drugiej stronie ciała.

Jessica i jej ojciec byli na schodach, dziewczyna spoglądała w dół przez balustradę. Po jej twarzy płynęły łzy wywołane panicznym strachem. Bishop czuł, że trzymana przez niego gałka się kręci i wiedział, że nie zdoła długo utrzymać zamkniętych drzwi.

– Ruszcie się! – krzyknął. – Weźcie z sobą Edith!

Szorstkie polecenie pobudziło Jessikę do działania. Wyciągnęła rękę przez poręcz i doprowadziła medium do schodów. Bishop odczekał, aż znikną mu z oczu, po czym puścił gałkę. Drzwi otworzyły się, a on zaczai strzelać do pokoju, aż broń wydała już tylko ostry trzask. Była pusta, pusta i bezużyteczna. Odwrócił się i uciekł.

Gdy przechodził obok ciężkich, drewnianych drzwi, ktoś wybił w nich szybę i chwycił go za ramię. Po chwili przebiła się inna ręka i złapała go za włosy. W tym momencie w domu zgasły wszystkie światła.

Walcząc, uświadomił sobie, że ktoś wdarł się do innej części domu i znalazł główny wyłącznik. Wy szarp ująć się z trzymających go dłoni, czuł, jak rozrywają mu marynarkę i wyrywają włosy z głowy. Upadł na schody, słysząc w ciemnościach tupot nóg, wrzaski opętanych, krzyki triumfu. Przebijając się do góry, czuł sięgające po niego przez słupki balustrady ręce: drapały go po twarzy i dłoniach, rozrywały ubranie, starały się go przytrzymać. Jego kostka znalazła się w żelaznym uścisku i ktoś pociągnął go w dół. Jęczał głośno, czepiając się balustrady, rozpaczliwie broniąc się przed upadkiem w tłum. Dzikie krzyki i śmiechy rozsadzały mu głowę, gdy wtem dotarł do niego ledwie dosłyszalny głos. Głos Jessiki. Ale słowa nie miały sensu.

57
{"b":"108253","o":1}
ЛитМир: бестселлеры месяца