Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pokój był pełen ludzi. Ciała, w większości nagie, skręcone i powykrzywiane przedśmiertnymi drgawkami, twarze zastygłe w nieprawdopodobnych grymasach, jakby chciały wykrzyczeć swój ból, a nie mogły wydobyć żadnego dźwięku. Blisko Bishopa, nieomal w zasięgu jego ręki, z głową wykręconą do tyłu i oczami błagalnie wpatrzonymi w sufit 95 chwiała się kobieta. Bluzkę miała odpiętą, guziki oderwane, obfite piersi rozchylały brzegi materiału. Poza bluzką nie miała nic na sobie i jej zmysłowe uda miotały się w jakimś dziwnym paroksyzmie. Palce ściskały małą szklaneczkę, gdy mocniej zacisnęła rękę, widać było jej zbielałe kostki. Szklanka pękła i kilka kropli płynu zmieszało się z krwią, która trysnęła ze skaleczonej ręki. Bishop cofnął się, kiedy krew opryskała mu twarz, i odsunął się, gdy kobieta upadła. Leżała przed nim, a jej plecy wciąż drgały.

Rozglądał się po pokoju, z rosnącym przerażeniem obserwując kolejne makabryczne sceny. Na podłodze, nie dalej niż pięć stóp od niego, leżało, jedno na drugim, troje ludzi połączonych w nierozerwalnym uścisku. Nagie ciała dygotały, nie wiedział jednak – w bólu czy w ekstazie. Kobieta z szeroko rozrzuconymi nogami obejmowała dwóch leżących na niej mężczyzn. Pierwszy tkwił w niej głęboko, poruszając rytmicznie biodrami, zgodnie z ruchami leżącego na nim drugiego mężczyzny, który, zespolony z nim, kurczowo trzymał się jego pleców. W zwróconej w stronę Bishopa twarzy kobiety widać było szkliste oczy, jakby znajdowała się pod wpływem narkotyku. Ociężałym krokiem zbliżył się do nich muskularny mężczyzna, rozchylił ubranie i obnażył genitalia. Zmierzwione włosy i broda zakrywały mu twarz, ale Bishop zauważył, że miał niespokojne, dzikie oczy. Trzymał długie, podobne do dzidy narzędzie o czarnym, zwężającym się ostrzu, które oparł o plecy najwyżej leżącego mężczyzny, pchając je powoli, dopóki z przebitej skóry nie trysnęła pierwsza kropla krwi. Nagi mężczyzna nie zwracał uwagi na ból, wciskając się coraz głębiej w partnera. Brodacz przesunął ręce ku górze i oburącz złapał płaski uchwyt dzidy. Bishop wiedział, co teraz nastąpi, otworzył usta, by krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Brodacz pchnął mocno i długie czarne ostrze znikło, zagłębiając się w ciałach, dzida zanurzając się coraz bardziej w czerwonej fontannie powoli znikała, aż w końcu już tylko cale dzieliły zakrwawione ręce mężczyzny od pleców jego ofiary. Wszystkie trzy ciała zesztywniały w szoku, potem znów zaczęły dygotać, ale ich ruchy nie były już harmonijne, każde drgało własnym, narastającym rytmem, zanim wszystkie nie skamieniały w bezruchu. Bishop widział, jak brodaty mężczyzna śmieje się, chociaż ciągle nie dochodził go żaden dźwięk.

Na zniszczonej kanapie, która stała pod szerokim oknem, młoda, prawdopodobnie dwudziestoparoletnia dziewczyna walczyła z dwoma mężczyznami. Trzymali ją za ręce i nogi. Spódnicę miała podwiniętą dookoła talii, a klęcząca przed nią kobieta starała się wepchnąć jakiś duży przedmiot pomiędzy jej uda. Dziewczyna patrzyła na nią błagalnym wzrokiem i Bishop zauważył, że jej usta zostały zaklejone taśmą. Wygięła ciało w łuk, a uwięziony koniec przedmiotu uniósł się wraz z nim. Bishop wyciągnął w jej stronę ręce, ale wydawało mu się, że jest zanurzony w kleistej mazi, która hamuje jego ruchy i osłabia siły. Widział, jak kobieta naciska spust dubeltówki, a gdy zobaczył rozpryskujące się przez ubranie części ciała dziewczyny, zamknął oczy. Nawet huk wystrzału nie dotarł do niego.

Otworzył oczy, gdy czyjaś ręka dotknęła jego ramienia. Obok stała Jessica, jej wargi poruszały się.

Jakiś mężczyzna stał za drzwiami, na jego twarzy widać było obłąkany uśmiech. Z kącików warg spływały mu kropelki płynu; szklanka, którą wypuścił z palców, upadła na podłogę i nie tłukąc się potoczyła do przodu, i półkolem znów do tyłu. Mężczyzna osunął się po ścianie, wciąż się uśmiechając, ale gdy znalazł się na podłodze, jego wargi wykrzywił grymas bolesnego przerażenia. Wciąż wsparty plecami o ścianę wolno przewrócił się na bok; przypominało to ruch minutowej wskazówki na tarczy zegara. Wierzgnął raz, może dwa razy, broda oparła się o szyję, gdy szczęki rozwarły się na całą szerokość, i tak pozostały, nawet po jego śmierci.

Grupa mężczyzn i kobiet, trzymając się za ręce, siedziała wokół stołu w przeciwległym końcu pokoju. Czekali cierpliwie, podczas gdy jeden z mężczyzn wolnym krokiem przechodził za ich plecami i mijając ich, po kolei, podrzynał im gardła rzeźnickim nożem. Każde z nich trzymało dłoń umierającego przed nim mężczyzny lub kobiety, dopóki śmierć nie rozluźniła uścisku. Wkrótce nie było już złączonych rąk, gdyż ciała opadły na stół lub zsunęły się z krzeseł. Mężczyzna, który ich pozabijał, pewną ręką przeciągnął nożem po własnym gardle, zalewając piersi krwią; gdy nogi ugięły się pod nim, upadł twarzą na podłogę.

Bishop próbował się podnieść, Jessica ciągnęła go za ramię, by mu pomóc. Z fotela, w którym poprzednio siedział Jacob Kulek, przypatrywał się mu mężczyzna. Miał szczupłą twarz, ziemiste, zapadnięte policzki i nienaturalnie wyłupiaste oczy, jakby cierpiał na zapalenie opon mózgowych. Wąskie, niekształtne usta wykrzywiał grymas, który mógł oznaczać zarówno uśmiech, jak i szyderstwo. Czarne, rzadkie włosy, zaczesane do tyłu, sprawiały wrażenie, że dzieli je ogromna odległość od przerzedzonych brwi. Łokcie spoczywały na oparciach fotela, uniesione dłonie obejmowały małą szklankę z przezroczystym płynem. Miał otwarte usta i wydawało się, że coś mówi, w końcu odwrócił wzrok od Bishopa i spojrzał na znajdującą się w pobliżu parę. Kobieta trzymała głowę mężczyzny między swoimi udami, podczas gdy on wpychał się jej do gardła. Byli starzy, pomarszczona skóra zwisała im z wystających kości; mieli siwe, kruche włosy.

Z drewnianym młotkiem w ręce zbliżył się do nich brodaty mężczyzna, który zaśmiał się, gdy pod wpływem silnego uderzenia pękła czaszka starca i zaklinowała się między chudymi nogami partnerki. Brodacz klęknął obok pary starców i walił młotkiem w pośladki mężczyzny, leżąca pod nim kobieta nagle zaczęła walczyć, by uwolnić się od dławiącego ją członka. Miotała głową to w jedną, to w drugą stronę, ale siła uderzeń wpychała go coraz głębiej, dusząc ją, unieruchamiając jej szyję pod dziwnym kątem. Nie wiadomo, czy przyczyną jej śmierci było ostatecznie uduszenie, złamanie kręgów szyjnych czy po prostu szok.

Brodacz śmiał się wesoło, okładając razami nieruchome już ciała. Nagle przestał, spojrzał na mężczyznę siedzącego w fotelu, który coś do niego mówił, Bishop jednak nie słyszał słów. Z młotkiem w ręce brodacz podsunął się na kolanach do siedzącego mężczyzny, który podał mu szklankę z jakimś płynem. Brodacz wziął ją z wahaniem i przyjrzał się zawartości. W końcu wypił.

Uśmiech – a może szyderstwo – pogłębił się na twarzy siedzącego mężczyzny, który znowu spojrzał na Bishopa. Z kolan podniósł jakiś przedmiot, którego Bishop wcześniej nie zauważył. Ciężki i czarny. Pistolet. Mężczyzna rozejrzał się uważnie po pokoju, aż w końcu jego wyłupiaste oczy zatrzymały się na Bishopie. Poruszył wargami i włożył w szeroko otwarte usta lufę pistoletu, a następnie wepchnął ją głęboko do gardła. Teraz wszystko dookoła Bishopa rozgrywało się jak na zwolnionym filmie, zmagania nabierały wdzięku, przypominając balet śmierci. Trwało to wieki, zanim palec mężczyzny zacisnął się na spuście, pociągnął go mocno; pistolet szarpnął: płomień rozjaśnił wnętrze ust samobójcy, tak że Bishop zobaczył, jak pojawia się dziura, mógł niemal śledzić wzrokiem wędrującą przez głowę mężczyzny kulę, która wybuchła po drugiej stronie czaszki, wyrzucając w powietrze kawałki mózgu, śluzu i krwi, rozpryskujące się wysoko za nim na ścianie, pozostawiając na niej czerwoną maź spływającej materii.

Bishop patrzył na poruszający się wzór, tropił wzrokiem szlak krwi wolno spływającej z powrotem do mężczyzny znajdującego się na dole. Ale to już nie był ten sam mężczyzna. Miał tak samo wytrzeszczone oczy, ale przyczyną tego był strach. Strach przed czymś niewidzialnym, co mógł tylko wyczuć, a nie zobaczyć, gdyż był ślepy. Mężczyzną, który siedział teraz w fotelu, był Kulek.

20
{"b":"108253","o":1}