Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tak, ale to jest kolejna sprawa, tak samo ważna.

– Postaram się przekazać wiadomość – odparł ze sceptycyzmem oficer.

Potem zatelefonowała do Steve'a, ale nie było odpowiedzi. Domyśliła się, że razem z Lorraine pojechali do adwokata, żeby postarać się uwolnić ojca, i że zadzwoni do niej, kiedy tylko będzie mógł.

Była trochę rozczarowana: chciała podzielić się z kimś dobrą wiadomością.

Radość z odnalezienia Harveya ulotniła się i wróciło przygnębienie. Zaczęła myśleć o swojej niepewnej przyszłości, o tym, że nie ma pracy i pieniędzy, i że nie może pomóc matce.

Żeby poprawić sobie humor, zrobiła drugie śniadanie. Usmażyła bekon, który kupiła wczoraj dla Steve'a, wbiła w niego trzy jajka i zjadła je z grzanką i kawą. Kiedy wkładała naczynia do zlewu, zadzwonił domofon.

– Halo? – zapytała, podnosząc słuchawkę.

– Jeannie? To ja, Steve.

– Wchodź na górę – zawołała uszczęśliwiona.

Miał na sobie sweter w kolorze swoich oczu i wyglądał tak zabójczo, że chętnie by go schrupała. Mocno przytuliła się do niego i pocałowała, a on objął ręką jej pośladek i przycisnął do siebie. Dzisiaj znowu inaczej pachniał: używał jakiegoś ziołowego płynu po goleniu. Inaczej także smakował, jakby przed chwilą pił herbatę.

Po chwili odsunęła się.

– Nie tak szybko – szepnęła. Chciała się nim dłużej nacieszyć. – Usiądź. Tyle mam ci do opowiedzenia.

Steve usiadł na kanapie, a ona podeszła do lodówki.

– Czego chcesz się napić? Wina, piwa, kawy?

– Wino brzmi zachęcająco.

– Myślisz, że będzie dobre?

Co to miało, do diabła, znaczyć? „Myślisz, że będzie dobre?”

– Nie wiem – odparł.

– Jak dawno je otworzyliśmy?

W porządku, otworzyli wino, ale nie dopili go do końca, więc zakorkowała je, wsadziła do lodówki i teraz zastanawia się, czy nie skwaśniało. Ale to ja mam podjąć decyzję.

– Zaraz, kiedy to było?

– W środę. Cztery dni temu.

Nie wiedział nawet, czy wino jest czerwone, czy białe. Niech to szlag!

– Nalej po prostu do kieliszka i zobaczymy.

– Bardzo mądry pomysł.

Nalała mu trochę i spróbował.

– Da się wypić – uznał.

Jeannie pochyliła się nad kanapą.

– Daj mi skosztować. – Pocałowała go. – Otwórz usta – powiedziała. – Chcę sprawdzić, jak smakuje wino. – Zachichotał i zrobił, co kazała. Jeannie wsunęła czubek języka między jego wargi. Mój Boże, ta kobieta to istny ogień. – Masz rację – stwierdziła. – Da się wypić. – Śmiejąc się, dolała mu więcej i napełniła swój kieliszek.

Zaczęło mu się to podobać.

– Włącz jakąś muzykę – zaproponował.

– Na czym?

Nie miał pojęcia, o co jej chodzi. O Chryste, wkopałem się. Rozejrzał się po pokoju; żadnego sprzętu do grania. Ty idioto.

– Tato ukradł mi wieżę, zapomniałeś? – powiedziała. – Nie mam żadnej muzyki. Chociaż poczekaj, coś się wymyśli. – Weszła do sąsiedniego pokoju, najprawdopodobniej sypialni, i wróciła z wodoszczelnym radiem, które wiesza się pod prysznicem. – To taka zabawka… dała mi ją kiedyś na gwiazdkę mama, jeszcze zanim pokręciło jej się w głowie.

Tato ukradł jej wieżę, mamie pokręciło się w głowie… prawdziwy dom wariatów.

– Dźwięk jest okropny, ale nie mam nic innego. – Jeannie włączyła radio. – Jest nastawione na dziewięćdziesiąt dwa Q.

– Dwadzieścia hitów jeden po drugim – rzucił machinalnie.

– Skąd wiesz?

O, w dupe, Steve nie zna przecież baltimorskich rozgłośni.

– Złapałem tę stację, jadąc tutaj samochodem.

– Jaki lubisz rodzaj muzyki?

– Nie mam pojęcia, co lubi Steve, ale ty chyba też, więc nie muszę nic zmyślać.

– Lubię gangsta rap. Snoop Doggy Dog, Ice Cube, tego rodzaju rzeczy.

– Kurczę, przy tobie czuję się jak staruszka.

– A ty co lubisz?

– Ramones, Sex Pistols, Damned. Kiedy byłam dzieckiem, naprawdę małym szczylem, punk był na topie. Moja mama słuchała całej tej łatwej muzyczki z lat sześćdziesiątych, która do mnie nigdy nie docierała, a potem, gdy miałam mniej więcej jedenaście lat, zaczęło się! Talking Heads. Pamiętasz Psycho Killer?

– W życiu!

– Twoja matka miała rację, jestem dla ciebie za stara. – Jeannie usiadła na kanapie, położyła mu głowę na ramieniu, wsunęła rękę pod jego niebieski sweter i zaczęła go gładzić po klatce piersiowej, drażniąc brodawki opuszkami palców. To było takie przyjemne. – Cieszę się, że tu jesteś – powiedziała.

On też chciał się pobawić jej piersiami, ale miał na głowie inne sprawy.

– Musimy poważnie porozmawiać – oznajmił, opanowując olbrzymim wysiłkiem woli pożądanie.

– Masz rację. – Jeannie usiadła i wypiła łyk wina. – Ty pierwszy. Czy twój ojciec jeszcze siedzi w areszcie?

Jezus, co mam na to odpowiedzieć?

– Nie, ty pierwsza. Mówiłaś, że tyle masz mi do powiedzenia.

– W porządku. Po pierwsze, wiem, kto zgwałcił Lisę. Facet nazywa się Harvey Jones i mieszka w Filadelfii.

Chryste Przenajświętszy! Harvey starał się nie zmieniać wyrazu twarzy.

– Czy masz jakieś dowody, że to on?

– Byłam w jego mieszkaniu. Sąsiad miał zapasowy klucz i wpuścił mnie do środka.

Ten pierdolony stary pedał! Skręcę mu kark, jak tylko wrócę!

– Znalazłam czapkę baseballową, którą miał na głowie w zeszłą niedzielę. Wisiała na haku za drzwiami.

Jezu! Powinienem ją dawno wyrzucić. Ale nie przypuszczałem, że ktoś mnie wyśledzi!

– Świetnie sobie poradziłaś. – Steve powinien być zachwycony. To oczyści go z wszystkich zarzutów. – Nie wiem, jak ci dziękować.

– Coś wymyślimy – odparła z uśmiechem.

Czy zdążę wrócić do Filadelfii i pozbyć się czapki, zanim wpadnie tam policja?

– Zawiadomiłaś oczywiście o wszystkim gliniarzy?

– Nie. Zostawiłam wiadomość dla Mish, ale na razie do mnie nie zatelefonowała.

Alleluja! Mam jeszcze szansę.

– Nic się nie martw – kontynuowała Jeannie. – Facet nie ma pojęcia, że go rozszyfrowaliśmy. Ale nie słyszałeś najlepszego. Który z naszych znajomych nazywa się jeszcze Jones?

Czy mam powiedzieć „Berrington”? Czy Steve wpadłby na to?

– To dosyć pospolite nazwisko…

– Oczywiście Berrington. Przypuszczam, że Harvey wychował się w domu Berringtona jako jego syn!

Powinienem być zachwycony.

– Niewiarygodne! – stwierdził.

I co mam teraz, do diabła, robić? Może tato wpadnie na jakiś pomysł. Muszę mu o tym powiedzieć. Muszę wymyślić jakiś wybieg, żeby do niego zatelefonować.

Jeannie wzięła go za rękę.

– Jezu, spójrz na swoje paznokcie!

Co znowu, do jasnej cholery?

O co ci chodzi?

– Jak szybko rosną. Kiedy wyszedłeś z aresztu, były całe poobgryzane i połamane. A teraz wyglądają wspaniale!

– Zawsze szybko wracam do normy.

Jeannie obróciła jego rękę i polizała wewnętrzną stronę dłoni.

– Jesteś dzisiaj strasznie napalona – zauważył.

– O Boże, za szybko się podniecam, prawda? – Mówili jej już to inni mężczyźni. Steve był dzisiaj od samego początku trochę powściągliwy i teraz zrozumiała dlaczego. – Wiem, o co ci chodzi. Przez cały poprzedni tydzień odpychałam cię, a teraz zachowuję się, jakbym chciała pożreć cię na kolację.

– No, coś w tym rodzaju – odparł, kiwając głową.

– Taka właśnie jestem. Kiedy już zdecyduję się na jakiegoś faceta, nie mogę się opanować. – Jeannie wstała z kanapy. W porządku, biorę na wstrzymanie. – Podeszła do kuchenki i wyjęła patelnię do omletów. Była taka ciężka, że musiała użyć obu rąk, żeby ją podnieść. – Kupiłam ci wczoraj coś do zjedzenia. Jesteś głodny? – Patelnia była zakurzona i Jeannie wytarła ją ściereczką. Domyślił się, że niezbyt często gotuje. – Masz ochotę na jajka?

– Niespecjalnie. Więc w młodości byłaś punkową?

Jeannie odłożyła patelnię.

– Przez jakiś czas. Podarte ciuchy, zielone włosy.

– Narkotyki?

– W szkole brałam amfetaminę, kiedy tylko miałam forsę.

– Jakie przekłułaś sobie części ciała?

94
{"b":"101270","o":1}