Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przed domem czekał na nich w brązowym fordzie escorcie, z rozbitymi tylnymi drzwiami, detektyw z pierwszego komisariatu. Uścisnął im ręce i przedstawił się z chmurną miną jako Herb Reitz. Jeannie domyśliła się, że opieka nad detektywami spoza miasta stanowi przykry obowiązek.

– Dziękujemy, że pofatygował się pan tu w sobotę, żeby nam pomóc – oznajmiła Mish, posyłając mu ciepły kokieteryjny uśmiech.

Facet trochę zmiękł.

– Nie ma sprawy – odparł.

– Gdyby potrzebował pan kiedyś pomocy w Filadelfii, proszę się ze mną osobiście skontaktować.

– Nie omieszkam.

Chodźcie już, na litość boską, miała ochotę powiedzieć Jeannie.

Weszli do budynku i wjechali wolną windą na najwyższe piętro.

– Po jednym mieszkaniu na każdym piętrze – stwierdził Herb. – To musi być jakiś dziany facet. O co jest podejrzany?

– O gwałt – odparła Mish.

Winda zatrzymała się. Zaraz za drzwiami windy znajdowały się kolejne drzwi i nie mogli z niej wyjść, dopóki nie otworzył im właściciel mieszkania. Mish nacisnęła dzwonek. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Herb przytrzymywał drzwi windy. Jeannie modliła się, żeby Wayne nie wyjechał na weekend – nie zniosłaby rozczarowania. Mish nacisnęła ponownie dzwonek i tym razem nie zdjęła z niego palca.

W końcu za drzwiami odezwał się głos.

– Kto tam, do kurwy nędzy?

To był on. Jeannie przeszedł lodowaty dreszcz.

– Policja, do kurwy nędzy – odpowiedział Herb. – Otwieraj drzwi.

Ton głosu zmienił się.

– Proszę przysunąć legitymację do szybki w drzwiach.

Herb przytknął swoją odznakę do szyby.

– W porządku, zaraz otwieram.

Teraz go zobaczę, pomyślała Jeannie.

Drzwi otworzył im potargany bosy mężczyzna w spłowiałym czarnym płaszczu kąpielowym.

Jeannie wlepiła w niego zdezorientowany wzrok.

Stał przed nią sobowtór Steve'a… ale miał czarne włosy.

– Wayne Stattner? – zapytał Herb.

– Tak.

Musiał je ufarbować, pomyślała. Musiał je ufarbować wczoraj albo w czwartek wieczorem.

– Detektyw Herb Reitz z pierwszego komisariatu.

– Zawsze chętnie współpracuję z policją – oświadczył Wayne, zerkając na Mish i Jeannie. Po jego twarzy nie sposób było poznać, czy rozpoznał Jeannie. – Proszę, wejdźcie do środka.

W pozbawionym okien, pomalowanym na czarno hallu znajdowało się troje czerwonych drzwi. W kącie stał ludzki szkielet podobny do tych, jakich używa się w szkołach medycznych, tyle że ten zakneblowany był czerwoną szarfą i miał na kościanych nadgarstkach policyjne kajdanki.

Wayne wprowadził ich przez jedne z czerwonych drzwi do dużego wysokiego pomieszczenia. Okna zasłonięte były tu czarnymi aksamitnymi kotarami, a całe wnętrze oświetlone niskimi lampami. Na jednej ze ścian wisiała wielka nazistowska flaga. W stojaku na parasole stała oświetlona reflektorkiem kolekcja bieży. Na malarskiej sztaludze spoczywał duży olejny obraz przedstawiający ukrzyżowanie; przyglądając mu się bliżej, Jeannie zobaczyła, że na krzyżu nie wisi Chrystus, lecz naga zmysłowa kobieta z długimi blond włosami. Przeszedł ją dreszcz obrzydzenia.

Znajdowali się w domu sadysty: było to tak oczywiste, jakby zawiesił na drzwiach stosowną tabliczkę.

Herb rozglądał się zdumiony dookoła.

– Z czego pan się utrzymuje, panie Stattner?

– Jestem właścicielem dwóch nocnych klubów w Nowym Jorku. Szczerze mówiąc, dlatego właśnie chcę dobrze żyć z policją. Ze względu na swoje interesy muszę być czysty jak łza.

Herb strzelił palcami.

– Oczywiście, Wayne Stattner. Czytałem o panu w magazynie „New York”. Młodzi milionerzy z Manhattanu. Powinienem rozpoznać nazwisko.

– Może usiądziecie?

Jeannie ruszyła w stronę wysokiego fotela, po chwili zorientowała się jednak, że to krzesło elektryczne, jakiego używa się podczas egzekucji.

– To sierżant Michelle Delaware z policji Baltimore – przedstawił swoją koleżankę Herb.

– Z Baltimore? – powtórzył ze zdziwieniem Wayne. Jeannie szukała na jego twarzy oznak strachu, ale wydawał się dobrym aktorem. – Popełniają tam jakieś zbrodnie? – zapytał z przekąsem.

– Ufarbował pan włosy, prawda? – zapytała.

Mish posłała jej zniecierpliwione spojrzenie: Jeannie miała obserwować, a nie przesłuchiwać podejrzanego.

Pytanie jednak wcale nie wytrąciło go z równowagi.

– Bardzo pani spostrzegawcza.

Miałam rację, pomyślała z triumfem Jeannie. To on. Spojrzała na jego ręce i przypomniała sobie, jak darł na niej ubranie. Doigrałeś się, ty sukinsynu.

– Kiedy pan je ufarbował? – zapytała.

– Kiedy miałem piętnaście lat.

Kłamca.

– Czarny kolor był modny, odkąd pamiętam.

Miałeś jasne włosy we czwartek, kiedy wpychałeś te swoje wielkie łapska pod moją spódnice, i przedtem, w niedzielę, kiedy zgwałciłeś moją przyjaciółkę Lisę w kotłowni pod salą gimnastyczną.

Ale dlaczego kłamał? Czy wiedział, że mają podejrzanego blondyna?

– O co tutaj chodzi? – zapytał. – Czy kolor moich włosów jest kluczem do rozwiązania zagadki? Uwielbiam tajemnicze historie.

– Nie zajmiemy panu dużo czasu – oznajmiła Mish. – Chcemy wiedzieć, gdzie pan był w ostatnią niedzielę o ósmej wieczór.

Jeannie zastanawiała się, czy Wayne ma jakieś alibi. Zawsze mógł powiedzieć, że grał w karty z jakimiś typkami z półświatka, a potem zapłacić im, żeby to potwierdzili, bądź też oświadczyć, że był w łóżku z prostytutką, która złoży fałszywe zeznanie za działkę cracka.

Wayne zaskoczył ją.

– Proszę bardzo – odparł. – Byłem w Kalifornii.

– Czy ktoś może to potwierdzić?

Wayne roześmiał się.

– Jakieś sto milionów ludzi.

Jeannie ogarnęły złe przeczucia. Facet nie mógł mieć autentycznego alibi. To on był gwałcicielem.

– Co to znaczy? – zapytała Mish.

– Byłem na bankiecie z okazji wręczania nagród Emmy.

Jeannie przypomniała sobie, że odwiedzając Lisę w szpitalu, widziała w telewizji migawki z bankietu. Jak Wayne zdołał wziąć udział w ceremonii? W ciągu kilkunastu minut, które zajęła jej jazda do szpitala, mógł co najwyżej dojechać na lotnisko.

– Nie dostałem oczywiście żadnej nagrody – wyjaśnił. – Nie pracuję w tej branży. Uhonorowano Saline Jones, moją starą przyjaciółkę.

Mówiąc to, zerknął na obraz i Jeannie uświadomiła sobie, że namalowana na nim kobieta przypomina aktorkę, która grała Babę, córkę gderliwego Bryana, w rozgrywającym się w restauracji komediowym serialu Gdzie kucharek sześć. Musiała pozować malarzowi.

– Dostała nagrodę dla najlepszej aktorki komediowej i ucałowałem ją w oba policzki, kiedy schodziła ze sceny, trzymając w ręku statuetkę. To był cudowny moment i natychmiast uwieczniły go i posłały w świat kamery telewizyjne. Mam to na wideo. Zdjęcie opublikował także w tym tygodniu magazyn „People” – dodał Wayne, pokazując leżące na dywanie czasopismo.

Jeannie wzięła je do ręki czując, jak zamiera jej serce. Na fotografii widać było ubranego w smoking, niewiarygodnie przystojnego Wayne'a, całującego Saline Jones, która trzymała w ręku statuetkę Emmy.

Miał czarne włosy.

„Właściciel nowojorskich nocnych klubów, Wayne Stattner, gratuluje w sobotni wieczór swojej starej przyjaciółce, Salinie Jones, nagrody za rolę w serialu Gdzie kucharek sześć” brzmiał podpis.

Trudno było sobie wyobrazić bardziej żelazne alibi.

Jak to możliwe?

– Nie będziemy panu zabierać więcej czasu, panie Stattner – powiedziała Mish.

– O co byłem podejrzany?

– Prowadzimy śledztwo w sprawie gwałtu, którego dokonano w niedzielę wieczór w Baltimore.

– To nie ja.

Mish zerknęła na ukrzyżowanie i Wayne pobiegł za jej wzrokiem.

– Wszystkie moje ofiary oddają mi się z własnej woli – oznajmił, rzucając jej długie sugestywne spojrzenie.

Mish zaczerwieniła się i odwróciła wzrok.

Jeannie była załamana. Wszystkie jej nadzieje legły w gruzach, ale umysł wciąż szukał gorączkowo jakiegoś rozwiązania.

– Czy mogę pana o coś spytać? – zwróciła się do Wayne'a, kiedy wstały.

78
{"b":"101270","o":1}