– Chce pani powiedzieć, że będzie pani nadal korzystała ze swojego programu, sprzeciwiając się decyzji zwierzchników?
– To nie ma nic wspólnego ze sprzeciwem. Nie mają po prostu prawa mi rozkazywać. – Jeannie spostrzegła, że Ted daje jej rozpaczliwe znaki ręką. Miał rację: w ten sposób nie rozmawia się z prasą. – Niech pani posłucha – powiedziała, zmieniając taktykę. – Sama pani stwierdziła, że w tym przypadku można mówić wyłącznie o potencjalnym naruszeniu dóbr osobistych.
– Tak…
– I nie udało się pani znaleźć nikogo, kto chciałby złożyć skargę w związku z moim programem badań. Mimo to bez żadnych skrupułów chce pani spowodować ich przerwanie.
– Ja nie osądzam, ja informuję.
– Wie pani przynajmniej, nad czym pracuję? Staram się odkryć, co sprawia, że ludzie stają się kryminalistami. Jestem pierwszą osobą, która opracowała naprawdę obiecującą metodę zbadania tego problemu. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, moje odkrycia sprawią, że Ameryka stanie się miejscem, w którym lepiej się będzie żyło pani wnukom.
– Ja nie mam wnuków.
– To ma być odpowiedź?
– Nie muszę się przed panią tłumaczyć…
– Może i nie, ale czy nie powinna pani raczej poszukać przypadku naruszenia czyjejś prywatności, przypadku, który naprawdę kogoś obchodzi? Czy nie wyszłoby to także na dobre pani artykułowi?
– Pozwoli pani, że ja to ocenię.
Jeannie westchnęła. Zrobiła, co mogła. Zgrzytając zębami, starała się zakończyć rozmowę przyjaznym akcentem.
– Cóż, w takim razie życzę powodzenia.
– Dziękuję za współpracę, doktor Ferrami.
– Do widzenia – pożegnała ją chłodno Jeannie. – Ty dziwko – dodała, odkładając słuchawkę.
Ted podał jej kubek kawy.
– Rozumiem, że ogłosili wycofanie z użytku twojego programu.
– Nie mogę tego pojąć. Berrington powiedział, że porozmawiamy jeszcze na ten temat.
– Nie znasz Berry'ego tak dobrze jak ja. – Ted ściszył głos. – Możesz mi wierzyć, to wąż. Nie ufałbym mu nawet przez chwilę.
– Może to jakieś nieporozumienie – czepiała się nadziei Jeannie. – Może sekretarka doktora Obella wysiała faks przez pomyłkę.
– Może – mruknął Ted. – Ale ja stawiałbym na teorię węża.
– Myślisz, że powinnam zadzwonić do „Timesa” i powiedzieć, że telefon odebrał ktoś inny?
Ted roześmiał się.
– Myślę, że powinnaś pójść do Berry'ego i zapytać, czy miał zamiar wysłać oświadczenie przed rozmową z tobą.
– Dobry pomysł. – Jeannie dopiła kawę i wstała.
Ted podszedł do drzwi.
– Powodzenia. Trzymam za ciebie kciuki.
– Dziękuję. – Zastanawiała się, czy nie pocałować go w policzek, ale potem się rozmyśliła.
Drzwi do gabinetu Berringtona piętro wyżej były zamknięte. Jeannie zajrzała do sekretariatu.
– Cześć, Julie, wiesz może, gdzie jest Berry?
– Wyszedł już do domu, ale prosił mnie, żebym umówiła cię z nim na jutro.
Niech to diabli. Sukinsyn unikał jej. Teoria Teda była słuszna.
– O której?
– Wpół do dziesiątej?
– W porządku.
Zeszła z powrotem na swoje piętro i zajrzała do laboratorium. Lisa stała przy stole, sprawdzając stężenie DNA Stevena i Dennisa. Zmieszała dwa mikrolitry z każdej próbki z dwoma mililitrami fluorescencyjnego barwnika. W zetknięciu z DNA barwnik świecił i można było określić ilość kwasu dezoksyrybonukleinowego na podstawie stopnia jasności, mierzonego przez specjalny fluorymetr DNA w nanogramach DNA na mikrolitr próbki.
– Jak się czujesz? – zapytała Jeannie.
– Dobrze.
Jeannie uważnie jej się przyjrzała. Lisa była wciąż w fazie zaprzeczenia, to nie ulegało wątpliwości. Pochylona nad probówkami, sprawiała wrażenie spokojnej, ale wewnątrz wyczuwało się napięcie.
– Rozmawiałaś już ze swoją mamą? – Rodzice Lisy mieszkali w Nowym Jorku.
– Nie chcę jej martwić.
– Po to właśnie jest matka. Zadzwoń do niej.
– Może dziś w nocy.
Jeannie opowiedziała jej o dziennikarce z „New York Timesa”. Lisa zmieszała tymczasem próbki DNA z enzymem zwanym endonukleazą restrykcji. Endonukleaza niszczyła obce DNA, które dostało się do wnętrza organizmu, tnąc długą cząsteczkę kwasu na tysiące krótszych fragmentów. O przydatności endonukleazy w inżynierii genetycznej decydowało to, że przecinała DNA zawsze w tym samym punkcie. Dzięki temu można było porównać fragmenty dwóch próbek krwi. Jeśli do siebie pasowały, krew pochodziła od tego samego osobnika albo od dwu jednojajowych bliźniąt. Jeśli były różne, musiały pochodzić od dwu innych osób.
Przypominało to wycinanie mierzącego cal kawałka taśmy z nagrania opery. W obu przypadkach sprawdzamy fragment wycięty pięć minut od startu: jeśli za każdym razem słyszymy duet, który śpiewa Se a caso Madama, oznacza to, że oba pochodzą z Wesela Figara. Aby zabezpieczyć się przed możliwością, że dwie zupełnie różne opery mają tę samą sekwencję nut dokładnie w tym samym momencie, konieczne było porównanie nie jednego, lecz paru fragmentów.
Proces fragmentacji trwał kilka godzin i nie można go było przyspieszyć; jeśli DNA nie zostało do końca pocięte, wyniki nadawały się do kosza.
Opowieść o „Timesie” wstrząsnęła Lisa, ale nie współczuła jej tak bardzo, jak tego oczekiwała Jeannie. Przed trzema dniami sama doznała silnego urazu i w porównaniu z nim problem Jeannie nie wydawał się może aż tak tragiczny.
– Co zamierzasz badać, jeśli będziesz musiała przerwać ten program? – zapytała.
– Nie mam pojęcia – odparła Jeannie. – Nie wyobrażam sobie przerwania tych badań.
Zdała sobie sprawę, że Lisa nie rozumie po prostu pasji poznawczej, która ożywia naukowca. Dla niej jako laborantki jeden program był tak samo dobry jak inny.
Wróciła do swojego gabinetu i zadzwoniła do domu opieki Bella Vista. Własne problemy sprawiły, że zapomniała porozmawiać z matką.
– Czy mogę mówić z panią Ferrami? – zapytała.
– Jedzą teraz lunch – padła natychmiastowa odpowiedź.
Jeannie zawahała się.
– Czy mogłaby pani przekazać, że dzwoniła jej córka Jeannie i że zadzwonię później?
– Dobrze.
Jeannie miała wrażenie, że kobieta wcale tego nie zapisała.
– Imię pisze się J-E-A-N-N-I-E. Jestem jej córką – dodała.
– Tak, dobrze.
– Dziękuję bardzo.
– Nie ma za co.
Jeannie odłożyła słuchawkę. Musiała wydostać mamę z tego miejsca. W dalszym ciągu nie poczyniła jednak żadnych kroków, by zacząć dawać korepetycje.
Zerknęła na zegarek; minęło dopiero południe. Wzięła do ręki mysz i spojrzała na ekran komputera, ale teraz, kiedy w każdej chwili mogli przerwać jej badania, dalsza praca wydawała się bezsensowna. Wściekła i bezradna postanowiła wrócić do domu.
Wyłączyła komputer, zamknęła gabinet i wyszła z budynku. Wciąż miała jeszcze swój samochód. Wsiadła do mercedesa i z zadowoleniem pogładziła wyślizganą od dotyku dłoni kierownicę.
Próbowała dodać sobie jakoś otuchy. W domu czekał na nią ojciec, to było coś nowego. Powinna spędzić z nim trochę czasu, nacieszyć się rzadkim przywilejem. Mogli pojechać do portu i pospacerować razem wzdłuż nabrzeży. Mogła fundnąć mu nową kurtkę Brook Brothers. Nie miała pieniędzy, ale kupi na kredyt. Do diabła, życie jest krótkie.
Parkując przed domem, poczuła się trochę lepiej.
Wróciłam, tato! – zawołała, wbiegając po schodach.
Stając na progu salonu wyczuła, że coś jest nie w porządku. Po chwili spostrzegła, że zniknął telewizor. Może tato zabrał go do drugiego pokoju, żeby pooglądać program w łóżku. Zajrzała do sypialni: nie było go tam.
– Och nie – jęknęła, wracając do salonu. Nie było również jej magnetowidu. – Tato, nie mogłeś tego zrobić! – Z półki zniknęła wieża stereo, z biurka komputer. – Nie. Nie mogę w to uwierzyć! – Pobiegła z powrotem do sypialni i otworzyła szkatułkę z biżuterią. Nie było w niej kolczyka z jednokaratowym brylantem, który dał jej w prezencie Will Tempie.
Zadzwonił telefon i Jeannie odebrała go zupełnie machinalnie.
Tu Steve Logan – odezwał się głos w słuchawce. – Co słychać?