zamordować gubernatora. Sytuacja: na pozór hermetyczna izolacja, z policją bezpieczeństwa na dachach trzymającą wycelowaną broń, blokującą wszelkie wejścia, każde wyjście, każdą klatkę schodową i schody ruchome, a wszyscy w kontakcie radiowym. Druzgocący brak szans. Samobójstwo… Ale przecież właśnie ten niesłychany brak szans tak nieodparcie przyciągał udającego Bourne'a zabójcę. D'Anjou miał rację: jednym spektakularnym morderstwem dokonanym w takich warunkach zabójca zapewniłby sobie albo też odzyskał supremację w tym zawodzie. Jak to powiedział Francuz? Jednym morderstwem tego typu może znów odtworzyć swą legendę, że jest absolutnie niezwyciężony.
Kto? Gdzie? Kiedy? Jak? Mysi! Patrz!
Mundur policji kouluńskiej przemoczył mu deszcz. Włócząc się po całym terenie, przyglądając się wszystkiemu i wszystkim, nieustannie ocierał wodę z twarzy. Nic! A wtedy usłyszał w oddali przygłuszony ryk silników odrzutowca. Samolot z Pekinu podchodził na odległy koniec pasa startowego. Lądował.
Jason badał wzrokiem tłum stojący wewnątrz otoczonej sznurami przestrzeni. Uprzejmy rząd Hongkongu, okazując względy Pekinowi i posłuszny jego życzeniu „pełnej obsługi prasowej”, dostarczył poncza, płócienne plandeki oraz tanie płaszcze od deszczu wszystkim, którzy tego sobie życzyli. Personel lotniska Kai Tak na żądania dziennikarzy, by konferencja prasowa odbyła się pod dachem, odpowiedział prosto, a mądrze, bo bez zbędnych wyjaśnień, że uniemożliwiają to względy bezpieczeństwa. Oświadczenia będą krótkie, w sumie nie dłuższe niż pięć do sześciu minut. Z całą pewnością wybitni przedstawiciele zawodu dziennikarskiego mogą ścierpieć odrobinę deszczu przy tak ważnej okazji.
Fotoreporterzy? Metal! Aparaty przechodziły przez bramki, ale nie każdy „aparat” służy do robienia zdjęć. Dosyć proste urządzenie może zostać wmontowane i zamknięte w korpusie kamery – potężny mechanizm, zdolny wystrzelić pocisk albo strzałkę z pomocą teleskopowego celownika. Czy to o to chodziło? Czy to właśnie wybrał morderca, spodziewając się, że zmiażdży „aparat fotograficzny” nogą i wyciągnie z kieszeni drugi, szybko przesuwając się na skraj tłumu, zaopatrzony w dokumenty równie autentyczne jak te, które posiadał d'Anjou oraz „antyterrorysta” z Mosadu? To było możliwe.
Ogromny odrzutowiec siadł na pasie startowym. Bourne szybko wszedł na ogrodzony sznurami teren, podchodząc do każdego fotoreportera, którego mógł dostrzec, szukając… szukając człowieka wyglądającego jak on sam. Było ze dwa tuziny ludzi z aparatami fotograficznymi. W miarę jak samolot z Pekinu kołując zbliżał się do tłumu, Jason zaczął wpadać w szał. Reflektor i szperacze skupiły się na przestrzeni wokół mikrofonów i ekip telewizyjnych. Przechodził od jednego fotografa do drugiego, błyskawicznie upewniając się, że żaden z nich nie może być mordercą, i następnie spoglądając ponownie, by sprawdzić, czy ich ciała nie są zbyt napięte, a twarze uszminkowane. Znowu nic! Żaden z nich! Musi go znaleźć, złapać! Zanim zrobi to ktokolwiek inny. Morderstwo nie miało z tym związku, było dla niego zupełnie nieistotne! Prócz Marie nic nie miało znaczenia!
Wróć do początku! Cel: gubernator. Sytuacja: skrajnie niesprzyjająca dokonaniu morderstwa, cel maksymalnie zabezpieczony, niewątpliwie też we własnej zbroi; cały korpus bezpieczeństwa spokojny, zdyscyplinowany, oficerowie sprawnie dowodzący… Początek? Czegoś tu brakowało. Zacznij od początku. Gubernator: cel, pojedyncze morderstwo. Metoda zabójstwa: narażanie się na samobójstwo wykluczało wszelkie środki z wyjątkiem działających z opóźnieniem, jak strzałka pneumatyczna czy pigułka trucizny. Ale wobec koniecznej dokładności trafienia użycie takiej broni byłoby nielogiczne, a głośny wystrzał z broni palnej natychmiast uruchomiłby wszystkie siły bezpieczeństwa. Opóźnienie? Opóźniona akcja, nie reakcja! Sam początek, pierwsze założenie było błędne! Celem był nie tylko gubernator. Nie pojedyncze, lecz wielokrotne morderstwo, wiele ofiar! O, ileż bardziej spektakularne! O ileż skuteczniejsze z punktu widzenia szaleńca, który chciał wtrącić Hongkong w stan chaosu! A w siłach bezpieczeństwa natychmiast zapanuje chaos. Zamieszanie, ucieczka!
Myśli Boume'a biegły błyskawicznie, podczas gdy on sam przeciskał się przez tłum, strzelając oczami na prawo i lewo. Próbował przypomnieć sobie wszystkie 'bronie, jakie znał. Broń, z której można wystrzelić czy uruchomić ją cicho, niezauważalnie na ograniczonej, wypełnionej tłumem przestrzeni; o działaniu na tyle opóźnionym, by zabójca mógł zmienić miejsce i uciec z łatwością. Jedyne, co mu przyszło do głowy, to granaty, ale natychmiast je wykluczył. A potem uderzyła go inna myśl: dynamit albo plastik z zapalnikiem czasowym. To było o wiele dogodniejsze z punktu widzenia opóźnienia i możliwości schowania. Plastik można tak nastawić, by eksplodował po upływie kilku minut lub ułamka minuty, a nie po paru sekundach; ładunki wybuchowe można ukryć w małych pudełkach lub paczuszkach, nawet wąskich teczkach… albo pękatych torbach, rzekomo wypchanych sprzętem fotograficznym, niekoniecznie niesionym przez fotografa. Znów ruszył przed siebie, mieszając się z tłumem reporterów i fotoreporterów, przeszukując wzrokiem czarną płytę lotniska poniżej spodni i spódniczek, wypatrując odosobnionego pojemnika, stojącego nieruchomo na twardym asfalcie. Logika podpowiadała mu, że powinien skupić się na mężczyznach i kobietach stojących najbliżej oddzielonego sznurami pasa startowego. Obliczył, że „pakunek”, jeśli będzie dość gruby, nie powinien mieć więcej niż trzydzieści centymetrów długości;
pięćdziesiąt, jeśli zostanie umieszczony w teczce dyplomatce. Mniejszy ładunek nie zabiłby negocjatorów obu rządów. Światła na lotnisku były jasne, ale tworzyły przez to niezliczone cienie, ciemniejsze obszary wewnątrz ciemności. Żałował, że nie miał na tyle przytomności umysłu, by zabrać latarkę -zawsze ją nosił, choćby najmniejszą, kieszonkową, bo to także była broń! Dlaczego zapomniał? A wtedy, ku swemu zdumieniu, ujrzał, jak snopy szperaczy zaczynają przeszukiwać czarną płytę lotniska, krzyżując swe światła i przeskakując po tych samych spodniach i spódnicach, wśród których Jason przed chwilą szukał pakunku. Policja bezpieczeństwa wpadła na ten sam pomysł, czemu nie? Lotnisko La Guardia, 1972; lotnisko Lód, Tel Awiw, 1974; Rue du Bać, Paryż 1975; Harrods, Londyn 1982. Oraz pół tuzina ambasad od Teheranu do Bejrutu. Więc to chyba oczywiste? Oni byli w kursie tych spraw, on nie. Myślał powoli, a na to nie mógł sobie pozwolić!
Kto? Gdzie?
Ogromny Boeing 747 Republiki Ludowej pojawił się jak wielki, srebrny ptak, zagłuszając rykiem odrzutowych silników bębnienie deszczu, a potem cichnąc, gdy skierowano go na właściwe stanowisko na obcym dla niego terenie. Otworzyły się drzwi, angielska i chińska eskorta zbiegła po schodach, zajmując swe miejsca. Zaczęła się uroczystość. Przewodniczący brytyjskiej i chińskiej delegacji razem wynurzyli się z samolotu. Pomachali zgromadzonym rękami i zgodnym krokiem zaczęli schodzić po metalowych schodach; jeden w klasycznym stroju urzędnika Whitehallu, drugi w ciemnobeżowym mundurze Armii Ludowej bez dystynkcji. Za nimi postępowały dwa rzędy doradców i adiutantów, Europejczyków i Azjatów, ze wszystkich sił starających się okazywać sobie wzajemną sympatię przed kamerami. Szefowie podeszli do mikrofonów, ich głosy popłynęły z głośników wśród deszczu. Następne kilka minut Jason zapamiętał mgliście. Tylko niewielka część jego uwagi zwrócona była na ceremonię odbywającą się w świetle reflektorów, natomiast większa jej część ku ostatecznemu celowi poszukiwań – bo będzie on ostateczny. Jeśli samozwaniec • jest gdzieś tutaj, Jason musi go znaleźć – przed zabójstwem, zanim nastąpi chaos. Ale, do jasnej cholery, gdzie? Bourne wyszedł poza sznury daleko na prawo, by zająć lepszy punkt obserwacyjny. Jeden ze strażników chciał go zawrócić; Jason pokazał mu przepustkę nie ruszając się z miejsca, ze wzrokiem wlepionym w ekipy telewizyjne, w ich wygląd, oczy, wyposażenie. Jeśli morderca znajdował się wśród nich, to który to był?
– Wyrażamy wspólne zadowolenie z możliwości ogłoszenia, iż w związku z Porozumieniami dokonany został dalszy postęp. My ze Zjednoczonego Królestwa…
– My z Chińskiej Republiki Ludowej – jedynych prawdziwych Chin na kuli ziemskiej – wyrażamy pragnienie osiągnięcia wzajemnego zbliżenia z tymi, którzy życzą…
Przemówienia przeplatały się; każdy z szefów delegacji popierał swego kolegę, równocześnie dając światu do zrozumienia, że pozostało jeszcze wiele do uzgodnienia. Pod płaszczykiem uprzejmości, słownych placebo i przylepionych uśmiechów wyczuwało się napięcie. A Jason wciąż nie znalazł niczego, na czym mógłby się skupić, niczego. Wytarł więc krople deszczu z twarzy i kiwnąwszy głową strażnikowi raz jeszcze prześlizgnął się pod sznurami i wszedł w zgromadzony za nimi tłum. Przepchnął się w stronę grupy dziennikarzy oczekujących na konferencję prasową.
Nagle jego spojrzenie przyciągnął szereg przebijających się przez ulewę samochodowych reflektorów, które zakręciły przed pasem startowym na drugim końcu lotniska i szybko zbliżały się do stojącego samolotu. W tym momencie, jakby na znak, rozległy się burzliwe oklaski. Krótka ceremonia zakończyła się, o czym świadczyło przybycie rządowych limuzyn. Każdą z nich otaczała eskorta motocyklistów, którzy wjechali między delegacje a oddzielony sznurami tłum dziennikarzy i fotoreporterów. Policja otoczyła wozy transmisyjne, polecając wszystkim z wyjątkiem dwóch uprzednio wybranych kamerzystów wsiąść do wozów.
To był ten moment. Jeśli cokolwiek ma się wydarzyć, nastąpi teraz. Jeśli śmiercionośne narzędzie ma zostać użyte, a ładunek zdetonowany za minutę lub szybciej, musiał zostać podłożony teraz!
Po lewej stronie dostrzegł oficera dowodzącego oddziałem policji, wysokiego mężczyznę rzucającego na wszystkie strony tak szybkie spojrzenia, jak Bourne. Jason wyciągnął przepustkę i osłaniając ją dłonią od deszczu pochylił się do policjanta. – Jestem z Mosadu! – wrzasnął po chińsku, starając się przekrzyczeć oklaski.
– Tak, wiem o tym! – odkrzyknął oficer. – Zostałem zawiadomiony. Jesteśmy wdzięczni za pańską obecność!
– Ma pan latarkę?
– Ależ oczywiście. Potrzebna panu?