– Jaki scenariusz?
– Ten, o którym sam mówiłeś. Ten, który powoduje, że druty telefoniczne między Pekinem a Pałacem Rządowym rozpaliły się do czerwoności. Zabić gubernatora w zamian za wicepremiera? A może ministra spraw zagranicznych za wysokiej rangi członka Komitetu Centralnego? Może premiera za Przewodniczącego? Jak daleko można się posunąć? Ile ma być tych starannie dobranych morderstw, nim dojdzie się do punktu krytycznego? Ile czasu upłynie do chwili, gdy tatuś odmówi dalszego pobłażania nieposłusznemu dziecku i wmaszeruje do Hongkongu? Chryste, to przecież może nastąpić. Ktoś chce, by nastąpiło.
D'Anjou stał nieruchomo, trzymając pas złowieszczo wyładowany nabojami w mosiężnych łuskach. – Nie sugerowałem niczego więcej niż bezplanowe akty gwałtu dokonywane przez opętanego zabójcę, przyjmującego wszelkie kontrakty bez wyboru. Po obu stronach istnieje dość chciwości i korupcji politycznej, by uznać to za wytłumaczenie. Ale to, co ty, Delta, sugerujesz, to coś zupełnie innego. Twierdzisz, że to plan, zorganizowany plan zdestabilizowania Hongkongu do tego stopnia, by został zajęty przez Chiny.
– Scenariusz – powtórzył Jason Bourne. – Im bardziej staje się skomplikowany, tym wydaje się prostszy.
Na wszystkich dachach lotniska Kai Tak roiło się od policji. Nie inaczej było przy bramach, w tunelach, przy kontroli wizowej i w pomieszczeniach bagażowych. Na zewnątrz, na ogromnej czarnej płycie lotniska, prócz potężnych stałych reflektorów, świeciły się jeszcze ostrzejsze szperacze, śledzące każdy poruszający się pojazd, przeczesujące każdy centymetr kwadratowy terenu. Ekipy telewizyjne rozwijały kable pod nadzorem czujnych oczu, sprawozdawcy stojący za wozami transmisyjnymi ćwiczyli wymowę w tuzinie języków. Reporterów i fotografów zatrzymano za barierkami, a wrzeszczący przez megafony personel lotniska zapewniał, że dla wszystkich uprawnionych dziennikarzy, posiadających przepustki wydane przez zarząd Kai Tak, wkrótce zostanie udostępnione miejsce wydzielone sznurami, Istny dom wariatów. I nagle zdarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego:
znad ciemnego zachodniego horyzontu nadciągnęła ulewa i lunęła na terytorium kolonii. Kolejny jesienny potop.
– Samozwaniec ma szczęście; dobry los, jak tutaj mówią, prawda? – powiedział d'Anjou. Odziani w mundury maszerowali obaj w falandze policji krytym korytarzem z blachy falistej do jednego z ogromnych hangarów naprawczych. Krople deszczu łomotały w dach ogłuszająco.
– Szczęście nie ma z tym nic wspólnego – odparł Jason. – On przestudiował prognozy pogody z tak odległych miejsc, jak Sichuan. Są na każdym lotnisku. Wypatrzył tę ulewę jeszcze wczoraj, jeśli nie przedwczoraj. Pogoda też jest bronią, Echo.
– Ale mimo wszystko nie może dyktować, kiedy gubernator brytyjski przyleci chińskim samolotem. One często się spóźniają o całe godziny, a zwykle się spóźniają.
– Ale zwykle nie o całe dnie. Kiedy policja w Koulunie otrzymała cynk o planowanym zamachu?
– O to właśnie zapytałem – powiedział Francuz. – Dziś około wpół do dwunastej.
– A samolot z Pekinu miał przylecieć tego popołudnia?
– Tak, już ci to mówiłem. Prasie i telewizji polecono być tutaj o dziewiątej.
– Przestudiował prognozę pogody. Sposobność sama się nadarzy. Wykorzystaj ją.
– I ty to musisz zrobić, Delta! Myśl jak on, bądź nim! To jest nasza szansa!
– A myślisz, że co robię? Gdy dojdziemy do hangaru, chcę się urwać. Czy twoja fałszywa legitymacja to umożliwia?
– Jestem komendantem Sektora Brytyjskiego w Oddziale Policyjnym w Mongkoku.
– A co to oznacza?
– Doprawdy nie wiem, ale to było najlepsze, co mi się udało zdobyć.
– Nie masz brytyjskiego akcentu.
– A któż, mój stary, się w tym połapie tutaj, na Kai Tak?
– Brytyjczycy.
– Będę ich unikał. Mówię po chińsku lepiej niż ty. Zhongguo ren to uszanują. Będziesz mógł się powłóczyć.
– Muszę – odrzekł Jason Bourne. – Jeśli jesteśmy twoim oddziałem, to ja go muszę mieć, nim zauważy go ktokolwiek inny! Tutaj. Teraz!
Ekipy techniczne ubrane w błyszczące, żółte płaszcze przeciwdeszczowe wyniosły z wysokiego hangaru słupki ze sznurami. Pojawiła się ciężarówka pełna takich samych płaszczy dla policjantów.
Chwytali je, rzucane z platformy. Nałożywszy je policjanci rozbili się na grupy, by wysłuchać instrukcji swych przełożonych. Początkowe zamieszanie, wynikłe z dezorientacji nowo przybyłych oddziałów i nagłej ulewy, szybko zmieniało się w uporządkowane działanie. Ale był to porządek tego typu, jakiemu Bourne nie ufał. Wszystko szło zbyt gładko, zbyt konwencjonalnie jak na stojące przed policją zadanie. Szeregi jaskrawo odzianych żołnierzy maszerujących przed siebie były nie na miejscu i stosowały błędną taktykę, jeśli miały szukać partyzantów. A nawet jednego człowieka wyszkolonego w walce partyzanckiej. Każdy policjant w żółtym płaszczu stanowił zarówno ostrzeżenie, jak i cel. I był czymś jeszcze. Pionkiem. Każdy mógł być zastąpiony przez innego, identycznie ubranego – przez zabójcę, który wiedział, jak przybrać wygląd nieprzyjaciela.
Ale strategia infiltracji dla dokonania morderstwa była samobójcza, a Jason wiedział, że podszywający się pod niego człowiek do czegoś takiego się nie zobowiązał. Chyba… chyba że broń, jakiej miał użyć, była tak cicha, że deszcz zagłuszy odgłos jej użycia… ale nawet wówczas cel nie będzie mógł zareagować natychmiast. Przy pierwszych oznakach słabnięcia u gubernatora teren, na którym dokonano by morderstwa, zostałby natychmiast otoczony kordonem, wszystkie wyjścia zablokowane, a wszyscy znajdujący się w pobliżu zostaliby pod groźbą użycia broni zmuszeni do pozostania na miejscu. Działanie opóźnione? Maleńka strzałka z broni pneumatycznej o sile uderzenia nie większej niż ukłucie szpilką, drobna niedogodność, na którą naturalną reakcją jest machnięcie ręką, jakby się odganiało dokuczliwą muchę. A równocześnie mordercza kropla trucizny przeniknie do krwiobiegu, powodując powolną, lecz nieuchronną śmierć – jeśli czas nie odgrywa roli. Było takie prawdopodobieństwo, ale i w takim wypadku istniało zbyt wiele przeszkód do pokonania, a przy tym dokładność trafienia powinna być większa niż to możliwe z broni pneumatycznej. Gubernator z pewnością będzie miał na sobie kamizelkę kuloodporną, a celowanie w twarz nie wchodziło w grę. Nerwy twarzy nadmiernie reagują na ból, więc jakikolwiek obcy przedmiot trafiając tak blisko oczu wywołuje natychmiastową, gwałtowną reakcję. Pozostawały dłonie i gardło. Pierwsze były jako cele zbyt małe i zapewne zbyt ruchliwe; to drugie po prostu stanowiło zbyt małą powierzchnię. Dalekonośny karabin na dachu? Karabin o najwyższej celności, wyposażony w celownik lunetkowy na podczerwień? I dodatkowa możliwość: zamiast zbyt widocznego żółtego płaszcza, wystąpienie we własnym. Ale to też byłoby samobójcze, bo tego rodzaju broń daje pojedynczy głośny strzał, a wyposażenie jej w tłumik pogarsza celność do tego stopnia, że nie można już jej ufać. Wszelkie racje przemawiały przeciw ewentualności mordercy na dachu. Takie działanie byłoby zbyt rzucające się w oczy.
Ale przecież szło jedynie o dokonanie zabójstwa. Bourne to rozumiał, szczególnie biorąc pod uwagę okoliczności. D'Anjou miał rację. Wszystkie elementy potrzebne do dokonania spektakularnego morderstwa były tu, na miejscu. Carlos Szakal nie mógłby sobie życzyć niczego lepszego. Nie mógłby też Jason Bourne, pomyślał Dawid Webb. Dokonanie tego zabójstwa pomimo wszystkich nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa uczyniłoby nowego „Bourne'a” królem jego odrażającej profesji. Więc jak? Którą możliwość wybierze? A po podjęciu decyzji, jaka droga ucieczki byłaby najskuteczniejsza, najprawdopodobniej sza?
Każdy z wozów transmisyjnych pełen skomplikowanej aparatury stanowił zbyt dogodny cel, by mógł posłużyć do ucieczki. Zespoły obsługi technicznej lądujących samolotów były kontrolowane, a potem jeszcze kontrolowane po raz drugi i trzeci; wśród nich żaden obcy by się nie przemknął. Wszyscy dziennikarze muszą przejść przez bramki elektroniczne, wykrywające każdy przedmiot o wadze przekraczającej dziesięć miligramów. A dachy zostały wykluczone. Więc j a k?
– Masz zezwolenie! – oznajmił d'Anjou, pojawiając się nagle u jego boku z kartką w ręce. – Podpisał to prefekt policji Kai Tak.
– Co mu powiedziałeś?
– Że jesteś Żydem wyszkolonym przez Mosad do działań antyterrorystycznych i przydzielonym do nas na zasadzie wymiany osobowej. Ta informacja zostanie przekazana oddziałom.
– Wielki Boże, przecież ja nie znam hebrajskiego!
– A kto tu zna? Wzruszaj tylko ramionami i dalej mów swoją niezłą francuszczyzną, którą tutaj mówią, choć bardzo źle. Z tym sobie poradzisz.
– Jesteś niemożliwy i wiesz o tym, prawda?
– Wiem, że Delta, gdy był naszym dowódcą w „Meduzie”, oświadczył dowództwu w Sajgonie, że nie wyruszy do akcji bez „starego Echa”.
– Musiałem mieć fioła.
– Wtedy większego niż teraz, to przyznaję.
– Bardzo dziękuję, Echo. Życz mi szczęścia.
– Nie potrzebujesz szczęścia – odrzekł Francuz. – Ty jesteś Deltą. I zawsze będziesz Deltą.
Ściągnąwszy jaskrawożółty płaszcz od deszczu i czapkę z daszkiem Bourne wyszedł z hangaru, pokazując swe upoważnienie wartownikowi przy wejściu. W oddali stado dziennikarzy kierowano przez elektroniczną bramkę w stronę otoczonego sznurami miejsca. Na brzegu pasa startowego ustawiono mikrofony, a do furgonetek policyjnych dołączyły patrole motocyklowe, otaczając gęstym półkolem miejsce, gdzie miała się odbyć konferencja prasowa. Przygotowania były niemal zakończone, wszystkie siły bezpieczeństwa na stanowiskach, kamery i mikrofony gotowe do włączenia. Wynikało z tego, że samolot z Pekinu zaczął podchodzić do lądowania w deszczu. Przybędzie za kilka minut; minut, które Jason chciałby możliwie wydłużyć. Tylu rzeczy należało poszukać i tak mało było na to czasu. Gdzie? Co? Wszystko było równocześnie możliwe i niemożliwe. Co wybierze morderca? W jakim punkcie się ulokuje, by dokonać zabójstwa doskonałego? I jaka będzie jego najlogiczniejsza droga ucieczki z miejsca zbrodni?
Bourne przemyślał wszelkie ewentualności, które mu przyszły do głowy, i wszystkie wykluczył. Pomyśl znowu! I znowu! Zostały ledwie minuty. Cofnij się i zacznij od początku… początku. Założenie: