Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ 26

Bourne zatrzymał czarną limuzynę typu Szanghaj na ciemnym i pustym odcinku drogi biegnącej między dwoma szpalerami drzew. Według mapy minął już Wschodnią Bramę Letniego Pałacu. Był to właściwie cały zespół dawnych królewskich willi usytuowanych w rozległym i ozdobionym mnóstwem rzeźb parku nad jeziorem Kunming. Jechał wzdłuż linii brzegu na północ do chwili, gdy kolorowe światła dawnej cesarskiej rezydencji ustąpiły miejsca mrokowi polnej drogi. Zgasił reflektory, wysiadł i zabierając ze sobą wodoszczelny plecak z zakupionymi rzeczami poszedł w kierunku ciągnącej się wzdłuż drogi ściany drzew. Tam wbił obcas w ziemię. Była miękka, co bardzo ułatwiało mu zadanie. Musiał przecież poważnie liczyć się z możliwością, że wynajęty samochód zostanie przeszukany. Sięgnął do plecaka, wyjął parę roboczych rękawic i myśliwski nóż o długim ostrzu. Ukląkł i wykopał jamę, wystarczająco głęboką, by ukryć w niej bagaż. Nie zasypał otworu do końca, wyjął nóż i ściął kawałek kory z najbliższego drzewa, tak że widać było biały skrawek drewna. Potem włożył rękawice i nóż do plecaka, wcisnął go głębiej i przysypał ziemią. Wrócił do samochodu, sprawdził na liczniku liczbę przejechanych kilometrów i zapuścił silnik. Jeżeli odległości na mapie zaznaczono równie precyzyjnie, jak obszary zamknięte dla ruchu kołowego w Pekinie i okolicach, wejście do Rezerwatu Jing Shan było nie dalej niż kilometr stąd, za widocznym przed nim długim zakrętem drogi.

Mapa była dokładna. Dwa reflektory oświetlały wysoką zieloną metalową bramę, nad którą znajdowały się wielkie tablice z namalowanymi kolorowymi ptakami. Brama była zamknięta. Po prawej stronie w niewielkiej oszklonej budce siedział samotny strażnik. Na widok zbliżających się reflektorów auta Jasona zerwał się i wybiegł na zewnątrz. Trudno było określić, czy kurtka i spodnie mężczyzny stanowiły część umundurowania. W każdym razie nie miał przy sobie żadnej broni.

Bourne zatrzymał limuzynę w odległości dwóch metrów od bramy, wysiadł z samochodu i zbliżył się do stojącego za nią Chińczyka. Ze zdziwieniem stwierdził, że mężczyzna ma około sześćdziesięciu lat.

– Beitong, beitong – zaczął przepraszać za zakłócanie spokoju, nie dając strażnikowi dojść do głosu. – To było straszne – mówił szybko dalej wyciągając z wewnętrznej kieszeni marynarki listę kontrahentów Francuza. – Miałem tu być trzy i pół godziny temu, ale samochód nie przyjechał i nie mogłem skontaktować się z ministrem… – Znalazł na liście nazwisko ministra przemysłu tekstylnego. – Ministrem Wang Xu. Jestem pewien, że on martwi się tym tak samo jak ja!

– Pan mówi w naszym języku – rzekł oszołomiony strażnik. – I ma pan samochód bez kierowcy.

– Minister to załatwił. Byłem w Pekinie wiele, bardzo wiele razy. Mieliśmy zjeść razem obiad.

– Rezerwat już jest zamknięty i nie ma tu żadnej restauracji.

– Może zostawił dla mnie wiadomość?

– Tu nikt nic nie zostawia, poza zgubionymi rzeczami. Mam bardzo dobrą japońską lornetkę i mogę ją tanio sprzedać.

Jest. Za bramą, w odległości jakichś trzydziestu metrów Bourne dostrzegł człowieka stojącego w cieniu wysokiego drzewa koło bitej drogi. Mężczyzna ubrany był w długą bluzę. Cztery guziki. Oficer. Na szerokim pasie wisiała kabura. Broń.

– Przykro mi, ale nie potrzebuję lornetki.

– Może na prezent?

– Mam niewielu przyjaciół, a moje dzieci to złodziejaszki.

– Jest pan nieszczęśliwym człowiekiem. Nie ma nic ważniejszego niż dzieci i przyjaciele – i duchy przodków, oczywiście.

– Proszę posłuchać, ja chcę tylko znaleźć ministra. Omawiamy milionowe Renminbi\

– Lornetka kosztuje tylko kilka juanów.

– No dobrze! Ile?

– Pięćdziesiąt.

– Niech ją pan przyniesie – rzekł kameleon zniecierpliwionym tonem i sięgnął do kieszeni. Gdy strażnik popędził w stronę swojej budki, wzrok Jasona na pozór mimochodem błądził za zieloną bramą, Chiński oficer cofnął się głębiej w cień, ale wciąż obserwował bramę. Łomotanie w piersi Bourne'a przypominało tam-tamy – podobnie jak to się często zdarzało w czasach „Meduzy”. Przechytrzył ich, odkrył ich strategię. Delta znał wschodni sposób rozumowania. Zachowanie tajemnicy. Samotna postać oczywiście nie potwierdzała jego domysłów, ale też im nie zaprzeczała.

– Proszę popatrzeć, jaka wspaniała! – zawołał strażnik podbiegając do ogrodzenia z lornetką w ręku. – Sto juanów.

– Powiedział pan pięćdziesiąt.

– Nie zauważyłem, jakie ma szkła. O wiele lepsze. Niech mi pan da pieniądze, a ja przerzucę ją przez bramę.

– Dobrze – rzekł Bourne zwijając banknoty, żeby przepchnąć je przez oczko siatki. – Ale pod jednym warunkiem, złodzieju. Jeżeli przypadkiem będą cię o mnie pytać, nie chcę mieć kłopotów.

– Pytać! To głupie. Poza mną nikogo tu nie ma. Delta miał rację.

– Ale gdyby ktoś pytał, żądam, żebyś powiedział prawdę. Jestem francuskim biznesmenem, który pilnie poszukuje ministra przemysłu tekstylnego, ponieważ samochód dostarczono mi z niewybaczalnym opóźnieniem. Nie chcę mieć kłopotów.

– Jak pan sobie życzy. Proszę o pieniądze.

Jason przepchnął banknoty przez siatkę. Strażnik chwycił je i przerzucił lornetkę przez bramę. Bourne złapał ją i spojrzał błagalnym wzrokiem na Chińczyka. – Czy nie przychodzi panu do głowy, dokąd minister mógł pojechać?

– Miałem zamiar to panu powiedzieć bez żadnej dodatkowej zapłaty. Ludzie tak wielcy jak pan i on z pewnością wybierali się do restauracji o nazwie Ting Li Guan. To ulubiona restauracja bogatych cudzoziemców i potężnych przedstawicieli naszych boskich władz.

– Gdzie to jest?

– W Letnim Pałacu. Minął go pan po drodze. Niech pan się cofnie jakieś piętnaście, dwadzieścia kilometrów, to zobaczy pan wielką bramę Donganmen. Proszę w nią wjechać, a dalej przewodnicy wskażą panu drogę. Ale proszę pokazać im swoje dokumenty. Podróżuje pan w bardzo niezwykły sposób.

– Dziękuję! – zawołał Jason biegnąc do samochodu. – Vive la France!

– Jak pięknie – powiedział strażnik wzruszając ramionami. Skierował się z powrotem do swojej budki, licząc po drodze pieniądze.

Oficer podszedł cicho do budki strażniczej i zastukał w szybę. Zdziwiony strażnik zerwał się z krzesła i otworzył drzwi.

– Och, ależ mnie pan przestraszył! Zdaje się, że pana tu zamknięto. Zapewne zasnął pan w jednym z naszych wspaniałych miejsc wypoczynkowych. Co za pech. Zaraz otworzę bramę!

– Kim był ten człowiek? – zapytał spokojnie oficer.

– Obcokrajowiec, proszę pana. Francuski biznesmen, którego spotkało niepowodzenie. O ile go dobrze zrozumiałem, kilka godzin temu miał się spotkać z ministrem przemysłu tekstylnego i udać się z nim na obiad, ale jego samochód się spóźnił. Był bardzo zmartwiony. Nie chce mieć kłopotów.

– Co za minister przemysłu tekstylnego?

– Jak mi się zdaje, minister Wang Xu.

– Proszę poczekać na zewnątrz.

– Oczywiście, proszę pana. Otworzyć bramę?

– Za parę minut. – Wojskowy podniósł słuchawkę telefonu stojącego na niewielkim kontuarze i nakręcił numer. Kilka sekund później powiedział: – Czy mogę się dowiedzieć, jaki jest numer telefonu ministra przemysłu tekstylnego, który nazywa się Wang Xu? Dziękuję. – Oficer przycisnął widełki, zwolnił je, a potem ponownie nakręcił numer. – Czy mogę mówić z ministrem Wang Xu?

– To ja – odezwał się dość niesympatyczny głos z drugiej strony. – Kto mówi?

– Jestem urzędnikiem z Biura Wymiany Handlowej, proszę pana. Przeprowadzamy rutynową kontrolę francuskiego biznesmena, który się na pana powołał…

– Wielki Boże chrześcijan, znowu ten idiota Ardisson! Co on tym razem zrobił?

– Zna go pan, panie ministrze?

– Wolałbym nie znać! Specjalne to, specjalne tamto! Pewnie sobie myśli, że kiedy się załatwia, całą ubikację wypełnia zapach fiołków.

– Czy miał pan zjeść z nim obiad dziś wieczorem?

– Obiad? Tego popołudnia mogłem mu wszystko obiecać, żeby tylko siedział cicho! Oczywiście, słyszy tylko to, co zechce. Z drugiej jednak strony bardzo możliwe, że powołuje się na mnie, żeby zdobyć miejsce, bo nie załatwił sobie wcześniej rezerwacji. Powiedziałem już – specjalne to, specjalne tamto! Dajcie mu wszystko, czego sobie życzy. To wariat, ale dość niegroźny. Wysłalibyśmy go do Paryża następnym samolotem, gdyby ci głupcy, których reprezentuje, nie płacili tak wiele za tak nędzny materiał. Ma prawo do najlepszej nielegalnej dziwki w Pekinie! Tylko proszę mi już nie przeszkadzać, mam przyjęcie. – Minister rzucił gwałtownie słuchawkę.

Wyraźnie uspokojony oficer wojsk lądowych odłożył słuchawkę i wyszedł na zewnątrz do strażnika. – Powtórzyłeś dokładnie – stwierdził.

– Cudzoziemiec był bardzo podniecony. I niezwykle oszołomiony.

– Powiedziano mi, że to jego normalny stan. – Wojskowy przerwał na chwilę, a potem dodał: – Teraz możesz otworzyć bramę.

– Oczywiście, proszę pana. – Strażnik sięgnął do kieszeni i wydobył kółko z wiszącymi kluczami. Zatrzymał się nagle i spojrzał na oficera. – Ale nie widzę żadnego samochodu. Do najbliższego środka lokomocji jest wiele kilometrów. Niedaleko jest Letni Pałac…

– Zadzwoniłem już po samochód. Powinien tu być za jakieś dziesięć, piętnaście minut.

– Obawiam się, że mnie już tu wtedy nie będzie. Widzę na drodze światełko roweru mojego zmiennika. Za pięć minut schodzę ze służby.

– Może więc zaczekam tutaj – rzekł oficer nie zwracając uwagi na słowa strażnika. – Widzę, że od północy nadciągają chmury. Jeżeli zacznie padać, będę mógł się schronić w budce i poczekać na mój samochód.

– Nie widzę żadnych chmur, proszę pana.

– Twoje oczy nie są już takie jak dawniej.

– Bardzo słusznie. – Natarczywy dzwonek rowerowy rozdarł ciszę. Zmiennik strażnika podjechał do ogrodzenia, a jego kolega zaczął otwierać bramę. – Ci młodzi ludzie oznajmiają o swoim przybyciu, jakby byli duchami zstępującymi z niebios.

– Chciałbym ci coś powiedzieć – oznajmił ostrym tonem oficer. Strażnik zatrzymał się gwałtownie. – Podobnie jak ten obcokrajowiec, ja również nie chcę mieć kłopotów tylko dlatego, że uciąłem sobie małą drzemkę w waszym wspaniałym miejscu. Czy jesteś zadowolony ze swojej pracy?

105
{"b":"97651","o":1}