Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ 31

Ambasador Havilland spotkał Conklina w korytarzu szpitalnym, w pobliżu dyżurki policyjnej. Decyzja dyplomaty, aby przeprowadzić rozmowę z człowiekiem z CIA w tym ruchliwym, jasnym korytarzu, podyktowana została faktem, że było to miejsce ruchliwe – pielęgniarki i salowe, lekarze i specjaliści przechodzili tędy nieustannie, naradzając się ze sobą i odbierając telefony, które nie przestawały dzwonić. W tych warunkach było mało prawdopodobne, aby Conklin pozwolił sobie na głośny, ostry spór. Dyskusja mogła być pełna oskarżeń, lecz spokojna; ambasador mógł w takich okolicznościach więcej zdziałać dla sprawy.

– Bourne nawiązał kontakt – rzekł Havilland.

– Wyjdźmy na zewnątrz – powiedział Conklin.

– Nie możemy – stwierdził dyplomata. – Lin jest w bardzo ciężkim stanie, ale może za chwilę będziemy mogli się z nim zobaczyć. Nie wolno nam stracić tej okazji, a lekarz wie, że tu jesteśmy.

– Wejdźmy więc z powrotem do środka.

– W dyżurce jest pięciu innych ludzi. Chyba panu nie mniej niż mnie zależy na tym, aby nas nie podsłuchiwano.

– Chryste! Boi się pan o swój tyłek, co?

– Muszę myśleć o nas wszystkich. Nie o jednym czy drugim, ale o wszystkich!

– Czego pan ode mnie chce?

– Kobiety, oczywiście. Wie pan o tym.

– Oczywiście, wiem. Co jest mi pan gotów zaoferować?

– O, Boże, Jasona Bourne'a!

– Chcę Dawida Webba. Chcę męża Marie. Muszę się dowiedzieć, że żyje i że jest bezpieczny w Hongkongu. Chcę go zobaczyć na własne oczy.

– To niemożliwe.

– Niech mi pan lepiej powie dlaczego.

– Zanim się ujawni, chce rozmawiać ze swoją żoną przez trzydzieści sekund. Taka jest umowa.

– Powiedział pan przed chwilą, że to on nawiązał kontakt!

– Tak. Nie mogliśmy tego zrobić bez Marie Webb.

– Pokonaliście mnie – rzekł Conklin ze złością.

– On postawił swoje własne warunki, nie różniące się w zasadzie od pańskich. Obaj byliście…

– Co to były za warunki? – przerwał człowiek z CIA.

– Gdyby zatelefonował, oznaczałoby to, że ma oszusta, to była umowa dwustronna.

– Jezu! Dwustronna?

– Obie strony na to przystały.

– Wiem, co to oznacza! Wpychacie mnie w otchłań, to wszystko.

– Niech pan mówi ciszej… Jego warunek był taki, że jeżeli w ciągu trzydziestu sekund nie przyprowadzimy jego żony, to ten, kto będzie przy telefonie, usłyszy wystrzał, oznaczający, że morderca nie żyje, że Bourne go zabił.

– Dobry stary Delta. – Na ustach Conklina pojawił się nikły uśmiech. – Nigdy nie tracił okazji zastawienia pułapki. Przypuszczam, że miał jeszcze jakieś dodatkowe wymagania, zgadza się?

– Tak – przyznał Havilland ponuro. – Miejsce wymiany ma być ustalone wspólnie…

– Nie dwustronnie?

– Niech się pan przymknie!… Będzie mógł wówczas zobaczyć swoją żonę idącą samą i o własnych siłach. Gdy to go zadowoli, wyjdzie razem ze swoim więźniem, którego będzie prawdopodobnie trzymał pod strzałem, i wymiana dojdzie do skutku. Od pierwszego kontaktu do dokonania wymiany wszystko ma się odbyć w ciągu kilkunastu minut, najwyżej pół godziny.

– W rytmie marsza, gdzie nikt nie wykona żadnego zbędnego kroku – przytaknął Conklin. – Jeżeli mu nie odpowiedzieliście, to skąd wiecie, że nawiązał kontakt?

– Lin zablokował numer telefonu i uruchomił drugie połączenie z Yictoria Peak. Bourne'owi powiedziano, że linia chwilowo nie działa, a gdy usiłował to sprawdzić – co w tym wypadku musiał zrobić – został połączony z Victoria Peak. Trzymaliśmy go na linii wystarczająco długo, aby namierzyć automat telefoniczny, z którego dzwonił. Wiemy, gdzie jest. Nasi ludzie są teraz w drodze, mają rozkaz pozostać w ukryciu. Jeżeli on coś wyczuje lub zauważy, zabije ich.

– Trop? – Aleks wpatrywał się w twarz dyplomaty niezbyt życzliwie. – I on pozwolił się wciągnąć w tę długą rozmowę?

– Jest w stanie skrajnego podniecenia, na to liczyliśmy.

– Webb, możliwe – stwierdził Conklin – ale nie Delta. Nie wtedy, kiedy o tym myśli.

– Będzie dzwonił – upierał się Havilland. – Nie ma wyboru.

– Może tak, a może nie. Ile czasu minęło od jego ostatniego telefonu?

– Dwanaście minut – odrzekł ambasador spoglądając na zegarek.

– A od pierwszego?

– Około pół godziny.

– I za każdym razem, kiedy dzwoni, pan o tym wie?

– Tak. Informacja jest przekazywana do McAllistera.

– Niech pan zadzwoni i dowie się, czy Bourne telefonował jeszcze raz.

– Czemu?

– Ponieważ, jak pan to ujął, znajduje się w stanie skrajnego podniecenia i będzie dzwonił nadal. Nie może nad sobą zapanować.

– Co pan usiłuje przez to powiedzieć?

– Że być może popełniliście błąd.

– Gdzie? W jaki sposób?

– Tego nie wiem, ale znam Deltę.

– Co mógłby zrobić, gdyby nie dotarł do nas?

– Zabijać – skwitował Aleks.

Havilland odwrócił się, rozejrzał po zatłoczonym korytarzu i ruszył w stronę recepcji. Powiedział parę słów do pielęgniarki; skinęła głową. Podniósł słuchawkę. Rozmawiał krótko. Wrócił do Conklina niezadowolony.

– To dziwne – zauważył. – McAllister ma podobne odczucia jak pan. Edward przypuszczał, że Bourne będzie dzwonił co pięć minut, skoro czekał już tak długo.

– Tak?

– Dano mu do zrozumienia, że linia telefoniczna może zacząć działać lada moment. – Ambasador pokręcił głową z niedowierzaniem. – Wszyscy jesteśmy zbyt spięci. Wytłumaczenia mogą być różne – od monet do automatu aż po rozstrój żołądka włącznie.

W drzwiach dyżurki ukazał się brytyjski lekarz.

– Panie ambasadorze?

– Co z Linem?

– To nadzwyczajny człowiek. To, przez co przeszedł, zabiłoby prawdopodobnie konia, ale przecież nie ustępuje mu prawie wielkością, a poza tym zwierzę nie wykazuje takiej woli życia.

– Czy możemy go zobaczyć?

– To nie miałoby sensu, jest nadal nieprzytomny. Budzi się co pewien czas, ale nic nie kojarzy. Każda minuta odpoczynku, gdy jego stan się nie zmienia, daje nadzieję.

– Rozumie pan chyba, jakie to ważne, byśmy z nim porozmawiali.

– Tak, panie Havilland. Może nawet bardziej, niż się panu wydaje. Wie pan o tym, że to ja ponoszę winę za ucieczkę tej kobiety…

– Wiem – przyznał dyplomata. – Mówiono mi też, że jeśli udało jej się pana oszukać, znaczy to, że oszukała najlepszego specjalistę w Klinice Mayo.

– Wątpliwe, choć miło mi słyszeć, że jestem fachowcem. Niestety, czuję się idiotycznie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc panu i memu przyjacielowi majorowi Linowi. To ja postawiłem diagnozę, ja popełniłem błąd, nie on. Jeżeli przeżyje następną godzinę, jest szansa, że będzie żył. W takim przypadku przywiozę go do panów i będziecie mogli go pytać, pod warunkiem jednak, że pytania będą krótkie i proste. Jeżeli uznam, że jego stan się pogarsza, również panów zawiadomię.

– W porządku, doktorze. Dziękujemy.

– Nie mógłbym tego nie zrobić, bo tego właśnie oczekiwałby ode mnie Wenzu. Pójdę teraz do niego.

Zaczęło się oczekiwanie. Havilland i Aleks Conklin osiągnęli porozumienie. Gdyby Bourne ponownie usiłował połączyć się z Damą / Wężem, należało mu powiedzieć, że linia będzie odblokowana za dwadzieścia minut. W tym czasie Conklin dostanie się do zakonspirowanego domu na Yictoria Peak i będzie czekał na telefon. Ustali warunki wymiany i powie Dawidowi, że Marie jest bezpieczna, pod opieką Morrisa Panova. Dwaj mężczyźni wrócili do dyżurki policyjnej i usiedli naprzeciw siebie. Każda minuta ciszy potęgowała napięcie.

Minuty przeciągnęły się jednak w kwadranse, a te w przeszło godzinę. Ambasador łączył się z Peak trzy razy, aby sprawdzić, czy Jason Bourne się odezwał. Nie odezwał się. Dwa razy wyszedł angielski lekarz, aby powiadomić ich o stanie Wenzu. Nie zmieniał się, co było raczej optymistyczne. Raz zadzwonił telefon w dyżurce. Głowy obu mężczyzn gwałtownie zwróciły się w kierunku aparatu, oczy znieruchomiały na pielęgniarce, która spokojnie podniosła słuchawkę. Telefon nie był do ambasadora. Napięcie między obu mężczyznami rosło. Co pewien czas spoglądali na siebie, a w ich oczach pojawiał się ten sam wyraz. Coś było nie w porządku. Coś wymknęło się spod kontroli. Wyszedł lekarz Chińczyk i zbliżył się do dwojga ludzi w końcu sali – młodej kobiety i duchownego. Coś do nich po cichu powiedział. Kobieta krzyknęła, zaczęła płakać i opadła w ramiona księdza. Kolejna wdowa po policjancie. Poprowadzono ją, aby po raz ostatni pożegnała się z mężem.

Cisza.

Telefon odezwał się znowu. I znowu dyplomata i człowiek z CIA wpatrzyli się w pulpit.

– Panie ambasadorze – odezwała się pielęgniarka – to do pana. Ten pan mówi, że bardzo pilne.

Havilland wstał, podszedł spiesznie do biurka dziękując pielęgniarce skinieniem głowy i wziął słuchawkę do ręki.

Cokolwiek to było, stało się. Conklin obserwował, nigdy nie przypuszczając, że ujrzy to, co teraz widział. Zawsze bez zarzutu twarz dyplomaty nagle stała się szara; jego wąskie, zwykle napięte usta otworzyły się, ciemne brwi wygięły się w łuk nad szeroko otwartymi, zapadniętymi oczami. Odwrócił się i przemówił do Aleksa ledwo słyszalnym głosem, szeptem dławionym przez strach.

– Bourne uciekł. Oszust uciekł. Dwóch ludzi odnaleziono związanych i ciężko rannych. – Odwrócił się, by dokończyć przerwaną rozmowę, a jego oczy zwęziły się, gdy słuchał. – O, Boże! – zawołał zwracając się znowu do Conklina. Conklina tam nie było.

Dawid Webb zniknął, został Jason Bourne. Jason Bourne, który był jednocześnie czymś więcej i czymś mniej aniżeli łowca Carlosa Szakala. Był Deltą, drapieżnym zwierzęciem pragnącym tylko zemsty za odebraną mu powtórnie bezcenną część jego życia. Jak mściwy drapieżnik działał w ustalonym tempie z instynktowną logiką, w stanie zbliżonym do transu, kiedy każda decyzja jest precyzyjna, a każdy ruch niesie śmierć. Oczy śledziły ofiarę, a ludzki umysł stał się zwierzęcy.

Przemierzał brudne ulice Yau Ma Ti, ciągnąc za sobą więźnia ze skrępowanymi wciąż nadgarstkami, znajdował to, co chciał znaleźć, płacąc tysiące dolarów za rzeczy warte zaledwie ułamek płaconej sumy. Do Mongkoku dotarła wieść o dziwnym człowieku i jego jeszcze dziwniejszym, cichym towarzyszu, skrępowanym i drżącym o swoje życie. Niektóre drzwi otwierały się przed nim, drzwi zarezerwowane dla zbiegłych przemytników – narkotyki, sprzedawane za granicę dziwki, klejnoty, złoto oraz środki niszczenia, oszustwa i śmierci – a wieści o nim towarzyszyły wyolbrzymione przestrogi przed tym opętanym człowiekiem, którego osoba warta była tysiące.

130
{"b":"97651","o":1}