Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ 33

Znajdowali się w zakonspirowanym domu, w ośrodku łączności, w aseptycznej celi o białych ścianach należącej do jakiegoś wybiegającego w przyszłość kompleksu laboratoryjnego. Z lewej strony na białych pulpitach wznosiły się białe czoła komputerów. W dziesiątkach małych, ciemnych prostokątnych ust pojawiały się od czasu do czasu znaki; ich zęby tworzyły cyfrowe dane wyjściowe układające się w świecące zielone liczby, które nieustannie, ze stałą częstotliwością przetwarzane były na słowa, co stanowiło mniej wyszukany i mniej bezpieczny sposób przesyłania i odbierania informacji. W prawej części pomieszczenia, na wyłożonej białymi płytkami podłodze stał duży biały stół konferencyjny. Jedynym odstępstwem od jedności kolorystycznej i aseptyki było kilka czarnych popielniczek. Gracze zajęli miejsca wokół stołu. Obsługa techniczna została odprawiona, a wszystkie systemy zatrzymane, z wyjątkiem Czerwonego Alarmu, tablicy o wymiarach 7 na 25 centymetrów wyświetlanej przez główny komputer. Alarm nadal działał, a za zamkniętymi drzwiami czuwał operator, w razie gdyby na monitorze pojawiły się czerwone światła. Na zewnątrz tego sterylnego, odizolowanego pomieszczenia strażacy z Hongkongu walczyli z żywiołem lejąc strumienie wody na tlący się jeszcze żar, podczas gdy policjanci starali się uspokoić wystraszonych mieszkańców z pobliskich posiadłości na Victoria Peak – z których wielu było przekonanych, że nastąpił Armageddon w postaci najazdu z kontynentu – wyjaśniając wszystkim, że te straszne wydarzenia są dziełem obłąkanego kryminalisty, który został zabity przez rządowe oddziały interwencyjne. Sceptyczni mieszkańcy Yictoria Peak mieli jednak wątpliwości. Czasy nastały dla nich trudne, świat nie był taki, jak być powinien. Dlatego zażądali dowodu. Ze zwłokami zabójcy na noszach przedefilowano więc przed ciekawskimi widzami; podziurawione, ociekające krwią ciało było częściowo odkryte, tak aby wszyscy mogli je zobaczyć. Szacowni rezydenci, którzy zdążyli już rozważyć wszystkie możliwości uzyskania odszkodowania, powrócili do swych okazałych domów.

Gracze zasiedli na białych, plastikowych krzesłach; żywe ludzkie roboty czekały na sygnał do rozpoczęcia, nikt jednak nie miał dość odwagi ani energii, by się odezwać. Wyczerpanie zmieszane z lękiem przed gwałtowną śmiercią malowało się na wszystkich twarzach – z wyjątkiem jednej. Na jego twarzy widniały głębokie bruzdy i ziemiste cienie świadczące o skrajnym zmęczeniu, w oczach nie było jednak strachu, a jedynie zagubienie i bierne pogodzenie się ze sprawami, których nie był w stanie zrozumieć. Jeszcze kilka minut' temu nie bał się śmierci, była bardziej pożądana niż życie. Lecz teraz, gdy oszołomiony siedział obok żony trzymającej go za rękę, odczuwał przypływ gniewu tkwiącego dotąd gdzieś głęboko w zakamarkach jego umysłu, gniewu, który teraz nieustępliwie posuwał się naprzód niczym odległy grzmot uderzający w jezioro podczas nadciągającej letniej burzy.

– Kto nam to zrobił? – odezwał się Dawid Webb głosem niewiele głośniejszym od szeptu.

– Ja – odrzekł Havilland siedzący na końcu prostokątnego, białego stołu. Ambasador pochylił się wolno odwzajemniając grobowe spojrzenie Webba. – Gdybym znajdował się w sądzie, to prosząc o darowanie kary za popełniony haniebny czyn, musiałbym przedstawić okoliczności łagodzące.

– To znaczy? – zapytał Dawid monotonnym głosem.

– Po pierwsze, jest kryzys – rzekł dyplomata. – Po drugie, chodziło o pańską osobę.

– Proszę to wyjaśnić – przerwał Aleks Conklin zajmujący miejsce na wprost Havillanda po przeciwnej stronie stołu. Webb i Marie siedzieli po jego lewej stronie, tyłem do jasnej ściany, Morris Panov i McAllister naprzeciwko nich. – I niech pan niczego nie pominie – dodał złośliwy oficer wywiadu.

– Wcale nie zamierzam – podjął ambasador patrząc na Dawida. – Kryzys jest rzeczywisty, nadciąga katastrofa. Intryga, której korzenie tkwią głęboko w Pekinie, została zmontowana przez grupę zagorzalców, której przewodzi człowiek osadzony tak mocno w hierarchii swego rządu i otoczony taką czcią jako książę filozof, że nie ma sposobu, aby go zdemaskować. Nikt by w to nie uwierzył. Gdyby ktoś usiłował to zrobić, stałby się pariasem. Co więcej, jakakolwiek próba zdemaskowania tego człowieka groziłaby następstwami tak groźnymi, że Pekin okrzyczałby to za zniewagę i pogwałcenie praw i powrócił do polityki podejrzliwości i nieprzejednania. Jeżeli jednak spisek nie zostanie udaremniony, zniszczy on porozumienia brytyjsko-chińskie i doprowadzi do wybuchu w kolonii. Rezultatem będzie natychmiastowa okupacja Hongkongu przez Republikę Ludową. Nie muszę chyba mówić, co by to oznaczało – chaos ekonomiczny, przemoc, rozlew krwi i niewątpliwie wojnę na Dalekim Wschodzie. Jak długo da się ograniczyć zasięg konfliktu, zanim inne narody zostaną zmuszone do opowiedzenia się po którejś ze stron? Ryzyko jest niewyobrażalne.

Cisza. Wszyscy patrzyli po sobie.

– Fanatycy z Kuomintangu – rzekł Dawid matowym, zimnym głosem. – Chiny przeciwko Chinom. Maniacy wznoszą okrzyki wojenne od czterdziestu lat.

– Ale tylko okrzyki, panie Webb. Słowa, gadanina, a nie ruch społeczny, strajki czy działania strategiczne. – Havilland oparł ręce na stole, oddychając głęboko. – To już się stało. A strategia, którą przyjęto, jest tak obłudna, podstępna i od tak dawna przygotowywana, że jej twórcy są przekonani o jej niezawodności. Ale okaże się zawodna, a wówczas świat stanie w obliczu kryzysu o nieprawdopodobnych rozmiarach. Może to doprowadzić do ostatecznego kryzysu, kryzysu, którego nie przeżyjemy. A już na pewno nie przeżyje go Daleki Wschód.

– Nie mówi pan niczego nowego. Opanowali najwyższe stanowiska w państwie, ale to nadal tylko fanatycy, garstka obłąkańców. I jeżeli szaleniec, którego widziałem i który urządził to całe widowisko, podobny jest do innych, to wszyscy oni zawisną na placu Tiananmen. Powinno się ich pokazać w telewizji i na pewno poparłyby to nawet ugrupowania przeciwne karze śmierci. Był on, czy też jest, nawiedzonym sadystą, rzeźnikiem. A tacy nie są mężami stanu. Nie traktuje się ich poważnie.

– Herr Hitler był traktowany poważnie w 1933 – zauważył Havilland. – Ajatollah Chomeini zaledwie kilka lat temu. Najwyraźniej nie wie pan jednak, kto jest ich prawdziwym przywódcą. On nigdy i nigdzie by się nie pokazał, choćby nawet z daleka. Niemniej mogę pana zapewnić, że jest mężem stanu i jest traktowany z całą powagą. Jednak przedmiotem jego zainteresowania nie jest wcale Pekin. Jest nim Hongkong.

– Widziałem, co widziałem, i słyszałem, co słyszałem, i to wszystko pozostanie we mnie na długo. Nie potrzebujecie mnie, nigdy mnie nie potrzebowaliście! Odizolujcie ich, puśćcie w obieg wiadomość w Komitecie Centralnym, nakłońcie Tajwan, by się od nich odciął – oni to zrobią! Czasy się zmieniają. Oni nie chcą tej wojny tak samo jak Pekin.

Ambasador przypatrywał się meduzyjczykowi, najwyraźniej oceniając informacje Dawida. Zdawał sobie sprawę, że Webb widział w Pekinie wystarczająco dużo, aby wyciągnąć swoje własne wnioski, zbyt mało jednak, by zrozumieć istotę spisku wymierzonego przeciw Hongkongowi.

– Za późno. Siły zostały wprawione w ruch. Zdrada szerzy się na najwyższych szczeblach rządu chińskiego, zdrada uknuta przez pogardzanych nacjonalistów, o których sądzi się, że działają w porozumieniu z zachodnią finansjerą. Nawet oddani następcy Deng Xiaopinga nie mogliby pogodzić się z tym ciosem wymierzonym w godność Pekinu, z utratą zaufania na arenie międzynarodowej, z rolą wyprowadzonego w pole rogacza. My też nie pogodzilibyśmy się z faktem, by Generał Motors, IBM lub giełda nowojorska były kierowane przez amerykańskich zdrajców wyszkolonych u Sowietów, lokujących miliardy w przedsięwzięcia nie leżące w naszym narodowym interesie.

– Analogia jest dokładna – wtrącił McAllister pocierając palcami prawą skroń. – Tym właśnie Hongkong stałby się dla Republiki Ludowej – ale w znacznie większym stopniu. Jest jednak jeszcze inny element, nie mniej alarmujący. Chciałbym to teraz poruszyć – jako analityk, który powinien przewidywać reakcje przeciwników, jak również potencjalnych przeciwników…

– Niech się pan streszcza – przerwał Webb. – Mówi pan zbyt dużo, bez przerwy drapie się po głowie i nie podobają mi się pańskie oczy. Przypominają oczy śniętej ryby. Mówił pan za dużo w Maine. Jest pan kłamcą.

– Tak. Rozumiem, co pan ma na myśli i dlaczego pan tak mówi. Ale jestem przyzwoitym człowiekiem, panie Webb. Wierzę w przyzwoitość.

– Ja nie. Już nie. Niech pan mówi. To wszystko jest bardzo pouczające, ale ja nie rozumiem ni cholery, bo nikt dotąd nie powiedział nic, co miałoby jakikolwiek sens. Jaki jest zatem pański udział, kłamco?

– Czynnik zorganizowanej przestępczości. – McAllister przełknął obelgi Dawida i wypowiedział sentencję, którą, miał nadzieję, zrozumieją wszyscy. Ujrzawszy zakłopotanie na twarzach, dodał: – Triady!

– Grupy mafijne w stylu orientalnym – podjęła Marie patrząc na podsekretarza stanu. – Takie przestępcze bractwa. McAllister skinął głową.

– Narkotyki, nielegalna imigracja, hazard, prostytucja, wyłudzanie pieniędzy – wszystkie typowe procedery.

– I nie tylko te typowe – dodała Marie. – Mają swoje własne struktury gospodarcze. Są właścicielami banków – oczywiście tylko pośrednio – w różnych częściach Kalifornii, Oregonu, stanu Waszyngton, a także w Kolumbii Brytyjskiej, w moim kraju. Obracają codziennie milionami dokonując międzynarodowych przelewów.

– Co tylko potęguje kryzys – dodał McAllister z naciskiem.

– Dlaczego? – zaciekawił się Dawid. – O co panu chodzi?

– Przestępczość, panie Webb. Przywódcy Republiki Ludowej mają obsesję na punkcie przestępczości. Z raportów wynika, że w ciągu ostatnich trzech lat wykonano ponad sto tysięcy egzekucji na ludziach, którzy dopuścili się nie tylko poważnych przestępstw kryminalnych, lecz także drobnych wykroczeń. Jest to typowe dla tego reżimu i stanowi jego podstawy. Wszystkie rewolucje głoszą hasło czystości; czystość sprawy liczy się przede wszystkim. Pekin jest gotów nagiąć się ideologicznie, aby czerpać korzyści z zachodniego rynku, nie pójdzie jednak na żadne ustępstwa, jeżeli pojawi się choćby cień podejrzenia o zorganizowaną przestępczość.

137
{"b":"97651","o":1}