Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ 12

Potrzebna mi jest jej historia choroby i chcę ją mieć tak szybko, jak to możliwe, majorze. Proszę to potraktować jako rozkaz, sir, wydany przez byłego porucznika Korpusu Medycznego Jej Królewskiej Mości.

To ten angielski doktor, który mnie badał. Bardzo grzeczny, ale chłodny; podejrzewam, że z niego cholernie dobry diagnostyk. Jest wyraźnie w kłopocie. To świetnie.

– Dostarczymy ją panu, mamy swoje sposoby. Powiada pan, że ona nie potrafi podać nazwiska swego lekarza w Stanach Zjednoczonych?

To ten wielki Chińczyk, zawsze uprzejmy – udziela wykrętnych odpowiedzi, ale przynajmniej nie kłamie. Był dla mnie mily, podobnie jak jego ludzie. Wypełnia tylko rozkazy – oni wszyscy wypełniają tylko rozkazy – ale nie wiedzą, jaki jest ich sens.

– Nawet kiedy ma przebłyski świadomości, nic nie można od niej wydobyć, co nie jest objawem pozytywnym. Może to być mechanizm obronny wskazujący, że ona zdaje sobie sprawę ze swej pogłębiającej się choroby i nie chce jej stawić czoła.

– Ona taka nie jest, doktorze. To silna kobieta.

– Silna psychika to rzecz względna. Najsilniejsi z nas często nie chcą uznać faktu, że są śmiertelni. Nie godzi się na to ich ego. Niech mi pan dostarczy jej historię choroby, muszę ją mieć.

– Ktoś od nas zadzwoni do Waszyngtonu, a ludzie stamtąd zatelefonują dalej. Znają jej adres zamieszkania i w ciągu kilku minut dotrą do jej sąsiadów. Któryś z nich musi wiedzieć. Znajdziemy tego lekarza.

– Chcę, żeby przesłano informację przez satelitę. Mamy w szpitalu odpowiednie wyposażenie do odbioru transmisji.

– Każdy przekaz musi przejść przez nasze biuro.

– W takim razie idę z panem. Proszę zaczekać na mnie kilka minut.

– Jest pan zaniepokojony, prawda, doktorze?

– Kiedy ma się do czynienia z chorobą układu nerwowego, wówczas zawsze jest powód do niepokoju. Jeśli pańscy ludzie się postarają, być może uda mi się osobiście porozmawiać z jej lekarzem. To byłoby optymalne rozwiązanie.

– Nic pan nie odkrył podczas badania?

– Nic konkretnego, mam tylko pewne hipotezy. W jednym miejscu odczuwa bóle, w innym nie. Na jutro rano zarządziłem badanie tomograficzne.

– Jest pan zaniepokojony.

– Niech pan skończy z tą głupią gadką, majorze.

Och, robicie dokładnie to, co chcę. Dobry Boże, jaka jestem głodna! Będę jadła przez pięć godzin bez przerwy, kiedy się stąd wydostanę – bo wydostanę się stąd! Dawidzie, czy zrozumiałeś? Czy pojąłeś, co starałam ci się przekazać? Ciemne drzewa to klony; tak łatwo je spotkać, kochanie, tak łatwo rozpoznać. Pojedynczy liść klonu to Kanada. Ambasada. Tutaj w Hongkongu to konsulat. To właśnie zrobiliśmy w Paryżu, kochanie. Wtedy było to straszne, ale teraz takie nie będzie. Na pewno spotkam tu kogoś znajomego. Kiedy wróciłam do Ottawy, zapoznałam ze sprawą wiele osób z naszych placówek rozsianych po całym świecie. Twoja pamięć jest zamglona, kochany, ale nie moja. Musisz też zrozumieć, Dawidzie, że ludzie, z którymi miałam wtedy do czynienia, nie różnią się tak bardzo od tych, którzy przetrzymują mnie teraz. Pod pewnymi względami to oczywiście roboty, ale poza tym żywi ludzie, którzy myślą, zadają pytania i zastanawiają się, dlaczego kazano im robić pewne rzeczy. Są jednak posłuszni, kochanie, ponieważ jeśli zaczną się stawiać, zostanie to odnotowane w ich aktach, a to jest równoznaczne z czymś gorszym od dymisji – która przydarza się rzadko – ponieważ oznacza brak awansów, pójście w odstawkę. Właściwie są dla mnie mili – naprawdę grzeczni -jak gdyby fakt, że muszą wypełniać takie rozkazy, wprawiał ich w zakłopotanie. Uważają, że jestem chora i martwią się o mnie, szczerze martwią. To nie są zabójcy ani kryminaliści, mój najdroższy Dawidzie! To biurokraci czekający na instrukcje z góry. To biurokraci! W tę cala niewiarygodną historię zamieszany jest RZĄD. Wiem o tym. To są ludzie podobni do tych, z którymi przez długie lata pracowałam. Bylam jedną z nich!

Marie otworzyła oczy. Drzwi były zamknięte, pokój pusty, ale wiedziała, że na zewnątrz stoi strażnik – słyszała rozkazy, które wydał major. Nikomu nie wolno było do niej wchodzić oprócz angielskiego doktora i dwóch znanych strażnikowi pielęgniarek, które miały pełnić dyżur aż do rana. Znała reguły gry i dzięki temu potrafiła je naruszyć.

Usiadła. Jezu, jaka jestem głodna! Ubawiła ją ponuro myśl o sąsiadach z Maine wypytywanych o jej doktora. Sąsiadów prawie nie znała i oczywiście nie było żadnego lekarza. Mieszkali w miasteczku uniwersyteckim dopiero niecałe trzy miesiące, a Dawid przygotowywał się do sesji letniej. Na głowie miała mnóstwo codziennych problemów z wynajęciem domu i nauczeniem się wszystkiego, o co powinna troszczyć się młoda żona świeżo upieczonego uniwersyteckiego wykładowcy: znalezienie sklepów, pralni, kupno pościeli i bielizny, tysiące rzeczy, które wykonuje kobieta, żeby stworzyć dom – i nie było po prostu czasu, żeby pomyśleć o doktorze. Zresztą, dobry Boże, przez osiem miesięcy praktycznie nie odstępowali ich lekarze i, z wyjątkiem Mo Panova, żadnego z nich nie miała ochoty oglądać ponownie.

Najważniejszy był Dawid, który usiłował wydostać się ze swoich, jak je określał, osobistych tuneli, nie pokazując, ile bólu go to kosztuje; tak wdzięczny, ilekroć miał jakiś przebłysk pamięci. Boże, z jaką on furią atakował książki, jak się cieszył, kiedy wracały do niego całe fragmenty historii i jak gniewało go zarazem, że są to zaledwie skrawki jego własnego życia, życia, które przed nim umknęło. Tak często czuła w nocy, jak ugina się materac i wiedziała, że to on wstaje z łóżka, żeby być sam na sam ze swymi urwanymi myślami i dręczącymi go koszmarami. Czekała parę minut, a potem schodziła do hallu i siadała na stopniach nasłuchując. Raz czy drugi nadchodziła ta wielka chwila: Marie słyszała ciche łkanie silnego, dumnego mężczyzny, który przeżywa katusze. Podchodziła do niego, a on odwracał się w jej stronę. Wstyd i ból były zbyt wielkie. „Nie walczysz z tym samotnie, kochanie – mówiła. – Walczymy z tym razem. Tak jak walczyliśmy przedtem”. Wówczas on zaczynał mówić, z początku niechętnie, potem coraz śmielej, coraz szybciej i szybciej, aż pękały śluzy i odnajdywał, odkrywał rzeczy, które do tej pory były przed nim zasłonięte.

Drzewa, Dawidzie! Moje ulubione drzewo, klon. Liść klonu. Konsulat, kochanie! Miała przed sobą dużo rzeczy do zrobienia. Sięgnęła po przewód i nacisnęła przycisk, by wezwać siostrę.

Po dwóch minutach drzwi otworzyły się i do środka weszła mniej więcej czterdziestoletnia Chinka w nieskazitelnie białym wykroch-malonym fartuchu.

– Co mogę dla pani zrobić, kochanie? – zapytała miłym głosem. Miała przyjemny angielski akcent.

– Jestem straszliwie zmęczona, ale w żaden sposób nie mogę zasnąć. Czy mogłabym dostać tabletkę na sen?

– Zapytam pani doktora; jeszcze nie wyszedł. Jestem pewna, że się zgodzi.

Kiedy pielęgniarka wyszła, Marie wstała z łóżka. Podeszła do drzwi. Nie dopasowana szpitalna koszula zsunęła jej się z lewego ramienia; chłodny powiew z klimatyzatora sprawił, że po plecach przeszedł jej dreszcz. Otworzyła drzwi zaskakując tym młodego, siedzącego na krześle z prawej strony, muskularnego strażnika.

– Słucham panią…? – Mężczyzna skoczył na równe nogi.

– Tssss! – uciszyła go Marie podnosząc do ust palec. – Wejdź do środka! Szybko!

Oszołomiony młody Chińczyk wszedł za nią do pokoju. Marie wskoczyła do łóżka, ale nie przykryła się kołdrą. Opuściła prawe ramię, przez co koszula ześlizgnęła się niżej i teraz ledwo trzymała się na wypukłości piersi.

– Chodź tutaj – szepnęła. – Nie chcę, żeby mnie ktoś usłyszał.

– O co chodzi, proszę pani? – zapytał strażnik, unikając wzrokiem obnażonego ciała Marie, wlepiając za to oczy w jej twarz i kasztanowate włosy. Zrobił kilka kroków do przodu, ale wciąż trzymał się w bezpiecznej odległości. – Drzwi są zamknięte. Nikt pani nie usłyszy.

– Chcę, żebyś… -jej szept stał się niesłyszalny.

– Nawet ja pani nie słyszę, proszę pani – mężczyzna podszedł bliżej.

– Jesteś najsympatyczniejszym z moich strażników. Byłeś dla mnie bardzo miły.

– Nie było powodu, żebym zachowywał się inaczej, proszę pani.

– Wiesz, dlaczego jestem przetrzymywana?

– Dla pani własnego bezpieczeństwa – skłamał strażnik z kamiennym wyrazem twarzy.

– Rozumiem. – Marie usłyszała na korytarzu zbliżające się kroki. Zmieniła pozycję; dolny skraj koszuli powędrował w górę odsłaniając uda. Drzwi otworzyły się i do środka weszła siostra.

– Och? – Chinka była zaskoczona. Scena, którą ujrzała, nie budziła żadnych wątpliwości. Zmierzyła ostrym wzrokiem zawstydzonego strażnika. Marie przykryła się.

– Zdziwiło mnie, dlaczego nie ma cię na zewnątrz – powiedziała pielęgniarka.

– Ta pani prosiła, żebym z nią porozmawiał – odparł strażnik cofając się o krok.

Siostra rzuciła szybkie spojrzenie Marie.

– Tak?

– Skoro on tak mówi…

– To idiotyczne – przerwał jej muskularny strażnik idąc do drzwi i otwierając je. – Ta pani nie czuje się dobrze. Z jej głową coś jest nie w porządku. Mówi od rzeczy. – Wyszedł na korytarz i zamknął za sobą mocno drzwi z drugiej strony.

Siostra ponownie spojrzała na Marie, tym razem pytająco.

– Dobrze się pani czuje?

– Z moją głową jest wszystko w porządku i to nie ja opowiadam idiotyzmy. Robię tylko to, co mi się każe. – Marie przerwała na chwilę, a potem mówiła dalej: – Kiedy ten wielki major wyjdzie ze szpitala, proszę do mnie przyjść. Mam siostrze coś do powiedzenia.

– Przykro mi, ale nie wolno mi tego robić. Musi pani odpoczywać. Proszę, przyniosłam pani coś na sen. Zobaczę, czy ma pani czym to popić.

– Jest pani przecież kobietą – powiedziała Marie wpatrując się w nią surowym wzrokiem.

– Tak – zgodziła się bez entuzjazmu Chinka. Zostawiła niewielki tekturowy kubek i tabletkę na stoliku przy łóżku i zawróciła do drzwi. Rzuciła swojej pacjentce ostatnie pytające spojrzenie i wyszła.

Marie wstała z łóżka i podeszła cicho do drzwi. Przyłożyła ucho do metalowej framugi; z korytarza doszły ją przytłumione odgłosy gwałtownej wymiany zdań, oczywiście po chińsku. Czegokolwiek dotyczyła i cokolwiek wyjaśniła krótka, prowadzona podniesionym tonem rozmowa, ziarno zostało zasiane. Pracuj nad stroną wizualną, powtarzał bez końca Jason Bourne podczas ich gehenny w Europie. To najbardziej skuteczna metoda. Ludzie prędzej wyciągną pożądane przez ciebie wnioski na podstawie tego, co widzą na własne oczy, niż opierając się na najbardziej przekonywających kłamstwach, których im naopowiadasz.

45
{"b":"97651","o":1}