Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ 25

Marie zerwała się z krzesła, gdy rozległ się ostry, brzęczący dzwonek telefonu. Krzywiąc się z bólu pobiegła kulejąc przez pokój i podniosła słuchawkę. – Halo?

– Czy to pani Austin?

– Mo?… Mo Panov! Dzięki Bogu. – Marie zamknęła oczy, czując, jak ogarnia ją ulga i wdzięczność. Od jej rozmowy z Aleksandrem Conklinem minęło już prawie trzydzieści godzin i oczekiwanie, napięcie, a przede wszystkim poczucie bezsilności doprowadziły ją niemal do histerii. – Aleks powiedział, że ma zamiar cię poprosić, abyś tu z nim przyjechał. Przypuszczał, że się zgodzisz.

– Przypuszczał? Czy mogła tu być jakaś wątpliwość? Jak się czujesz, Marie? I nie życzę sobie żadnych wykrętnych odpowiedzi.

– Odchodzę od zmysłów, Mo. Próbuję się opanować, ale odchodzę od zmysłów.

– Dopóki jednak nie zakończyłaś tej swojej podróży, to muszę ci powiedzieć, że byłaś wspaniała. A biorąc pod uwagę, z jakim trudem przychodzi ci robić każdy krok, jest to jeszcze większe osiągnięcie. Ale wcale nie potrzebujesz ode mnie jakiejś kuchennej psychologii. Po prostu szukałem pretekstu, żeby usłyszeć twój głos.

– I przekonać się, czy nie jestem już bełkocącą ruiną człowieka – stwierdziła Marie łagodnie, ale tonem nie dopuszczającym dyskusji.

– Zbyt wiele przeszliśmy wspólnie, żebym teraz uciekał się do takich trzeciorzędnych wybiegów. Nigdy by mi się to z tobą nie udało. I dlatego po prostu tego nie robię.

– Gdzie jest Aleks?

– Rozmawia z sąsiedniego automatu. Poprosił mnie, żebym do ciebie zadzwonił. Najwidoczniej chce z tobą pogadać, ale osoba, z którą w tym momencie rozmawia, ciągle wisi na telefonie… Poczekaj chwilkę. Kiwa głową. Następny głos, który usłyszysz i tak dalej, i tak dalej…

– Marie?

– Aleks? Dziękuję. Dziękuję, że przyjechałeś…

– Jak by powiedział twój mąż: „Nie ma na to czasu”. W co byłaś ubrana, kiedy cię ostatnio widzieli?

– Ubrana?

– Kiedy im umknęłaś.

– Uciekłam im dwukrotnie. Po raz drugi w Tuen Mun.

– Nie wtedy – przerwał jej Conklin, – Grupa była niewielka i panowało zbyt duże zamieszanie – jeżeli dobrze pamiętam to, co mi powiedziałaś. W zasadzie widziało cię tylko paru żołnierzy z piechoty morskiej i nikt poza tym. Tutaj. Tu w Hongkongu. Zaczną od opisu, który utrwalił się im w pamięci. Jak byłaś wtedy ubrana?

– Niech pomyślę. W szpitalu…

– Później – przerwał jej Aleks. – Powiedziałaś mi coś o zmianie ubrania i kupieniu paru rzeczy. Konsulat kanadyjski. Mieszkanie Staples. Możesz sobie przypomnieć?

– Na litość boską, jakim cudem to zapamiętałeś?

– Żaden sekret. Robię notatki. To jeden z ubocznych skutków alkoholu. Pospiesz się, Marie. Tylko w ogólnym zarysie, co miałaś na sobie?

– Plisowaną spódnicę… Tak, szarą, plisowaną spódnicę. I taką błękitnoszarą bluzkę z wysokim kołnierzykiem…

– Pewnie je zmienisz.

– Co?

– Mniejsza o to. Co jeszcze?

– Och, i kapelusz. Z dość szerokim rondem, żeby zasłaniało mi twarz.

– Doskonale!

– I podrabianą torebkę Gucciego, którą kupiłam na ulicy. O, a poza tym sandały, żeby robić wrażenie niższej.

– Chcę, żebyś miała swój normalny wzrost. Będziemy się trzymać butów na obcasie. Wspaniale, tego właśnie potrzebowałem.

– Po co, Aleks? Co ty właściwie robisz?

– Bawię się w chowanego. Doskonale zdaję sobie sprawę, że paszportowe komputery Departamentu Stanu mnie wyłowiły. A jeżeli weźmiemy pod uwagę mój płynny, sprężysty krok, to bez trudu można się domyślić, że nawet ich cerbery zdołały mnie rozpoznać w czasie kontroli celnej. Nie mają o niczym zielonego pojęcia, ale dostali od kogoś rozkaz, a ja bardzo chciałbym wiedzieć, kto się jeszcze pojawi.

– Chyba niezbyt cię rozumiem.

– Wyjaśnię ci później. Zostań tam, gdzie jesteś. Zjawimy się, gdy tylko uda nam się im urwać. Ale operację musimy przeprowadzić bardzo czysto, nawet sterylnie. Może to więc zająć nam godzinę albo coś koło tego.

– A co z Mo?

– Musi zostać ze mną. Jeżeli teraz się rozdzielimy, to w najlepszym razie pójdą za nim, a w najgorszym go zatrzymają.

– A co z tobą?

– Nie spotka mnie nic gorszego od ścisłego nadzoru.

– Jesteś pewny siebie.

– Jestem zły. Nie są w stanie ustalić, co zostawiłem, ani jakich i komu udzieliłem instrukcji w razie gdyby nastąpiła jakaś przerwa w uzgodnionych telefonach kontrolnych. Jestem dla nich obecnie chodzącą, a raczej kulejącą megafonową bombą, która może rozwalić w gruzy całą ich operację – bez względu na to, czym, u diabła, jest.

– Wiem, Aleks, że zaraz stwierdzisz, że nie ma czasu, ale muszę ci coś powiedzieć. Nie jestem pewna dlaczego, ale muszę. To dotyczy ciebie. Sądzę, że jedną z rzeczy, która tak bolała i gniewała Dawida, było to, że uważał cię za najlepszego w twoim fachu. Za każdym razem, kiedy wypił parę kieliszków albo kiedy jego myśli zaczynały błądzić – i otwierała się przed nim jakaś furtka czy dwie – potrząsał ze smutkiem głową lub uderzał pięścią w dłoń i pytał sam siebie dlaczego? „Dlaczego?”, mówił. „Przecież był lepszy… był najlepszy”.

– Nie mogłem się równać z Deltą. Nikt nie mógł. Nigdy.

– Wydajesz mi się cholernie dobry.

– Ponieważ mogę wreszcie wziąć się do roboty. I mam do tego o wiele lepszy powód niż kiedykolwiek dotąd.

– Bądź ostrożny, Aleks.

– To raczej im powiedz, żeby byli ostrożni. – Conklin odwiesił słuchawkę, a Marie poczuła, że po policzkach spływają jej wolno łzy.

M^orris Panov i Aleks wyszli ze sklepu z upominkami na dworcu kolejowym w Koulunie i skierowali się w stronę ruchomych schodów prowadzących na niższy poziom, do torów piątego i szóstego. Mo – przyjaciel był skłonny postępować zgodnie z instrukcjami byłego pacjenta. Ale psychiatra Panov nie mógł się powstrzymać od wyrażenia zawodowej opinii.

– Nic dziwnego, że wy tam jesteście tacy popieprzeni – oznajmił trzymając wypchaną pandę pod pachą i ściskając w garści bardzo kolorowe czasopismo. – Wyjaśnijmy to sobie jeszcze raz. Kiedy zejdziemy na dół, skręcę w prawo, tam gdzie znajduje się szósty tor, a potem będę szedł w lewo, w stronę końca pociągu, który, jak zakładamy, powinien przybyć w ciągu paru minut. Jak dotąd zgadza się?

– Zgadza się – przytaknął Conklin. Szedł kulejąc obok doktora. Na jego czole perlił się pot.

– Następnie mam czekać koło ostatniego filara, trzymając tego brzydko pachnącego, wypchanego zwierzaka pod pachą i przeglądając to wyjątkowo pornograficzne pisemko do chwili, kiedy podejdzie do mnie kobieta.

– I to również się zgadza – stwierdził Conklin, kiedy stanęli na ruchomych schodach. – Panda jest całkiem zwyczajnym podarunkiem, uwielbianym przez Europejczyków. Myśl o tym jak o prezencie dla jej dziecka. Natomiast czasopismo porno po prostu uzupełnia sygnał rozpoznawczy. Pandy i świńskie obrazki zazwyczaj niezbyt do siebie pasują.

– Wręcz przeciwnie, to połączenie jest iście freudowskie.

– Jeden zero dla czubków. Po prostu rób, co ci powiedziałem.

– Powiedziałem? Nigdy mi nie wyjaśniłeś, co mam powiedzieć tej kobiecie.

– Spróbuj: „Cieszę się, że cię widzę” albo „Jak się miewa mała?”. To bez znaczenia. Oddaj jej pandę i wracaj do schodów ruchomych najszybciej, jak możesz, ale nie biegnij. – Zjechali na dolny peron i Conklin dotknął ramienia Panova, kierując go w prawo. – Uda ci się, trenerze. Zrób po prostu to, co ci powiedziałem i wracaj tutaj. Wszystko będzie w porządku.

– To się o wiele łatwiej mówi siedząc na miejscu, które zazwyczaj zajmuję.

Panov doszedł do końca peronu, gdy na stację z hukiem wjechał pociąg z Luowu. Doktor stanął koło ostatniego filara i gdy setki pasażerów zaczęło wysypywać się z drzwi wagonów, niezgrabnie wcisnął pod pachę czarno-białą pandę i podniósł czasopismo na wysokość oczu. A kiedy wreszcie stało się to, na co czekał, omal nie zemdlał z wrażenia.

– To ty, Haroldzie! – trącając go w ramię zawołała głośno falsetem wysoka, mocno umalowana postać ubrana w szarą, plisowaną spódnicę i w miękkim kapeluszu z szerokim rondem na głowie. – Poznałabym cię wszędzie, kochanie!

– Cieszę się, że cię widzę. Jak się miewa mała? – ledwo wykrztusił Morris.

– Jak się miewa A l e k s? – odpowiedział nagle cicho męski bas. – Jestem mu coś winien i zawsze spłacam długi, ale to wariactwo! Czy on ma jeszcze wszystkie klepki w porządku?

– Nie jestem pewien, czy ma je którykolwiek z was – rzekł zdziwiony psychiatra.

– Szybko – rzuciła dziwna postać. – Zbliżają się. Proszę mi dać pandę, a kiedy zacznę biec, niech się pan wmiesza w tłum i znika stąd. Proszę mi to dać!

Panov zrobił, co mu kazano. Uświadomił sobie, że kilku mężczyzn przeciska się przez idących grupami pasażerów i zbliża do nich z różnych stron. Nagle mocno umalowany mężczyzna w damskim ubraniu wbiegł za filar i pojawił się z drugiej strony. Zrzucił z nóg buty na wysokich obcasach, znowu okrążył filar i niczym piłkarski obrońca wpadł w tłum koło pociągu wymijając Chińczyka, który próbował go złapać. Przemykał między zaskoczonymi ludźmi wymachując pięściami, a za nim ruszyli w pościg inni mężczyźni. Powstrzymywali ich coraz bardziej wrogo nastawieni pasażerowie, którzy za pomocą walizek i plecaków starali się odeprzeć ten zaskakujący atak. W pewnym momencie, kiedy na peronie zapanował chaos przypominający niemal zamieszki uliczne, panda została wetknięta w ręce wysokiej Europejki, trzymającej rozłożony rozkład jazdy. Natychmiast chwycili ją dwaj dobrze ubrani Chińczycy. Kobieta wrzasnęła, Chińczycy spojrzeli na nią, krzyknęli coś jeden do drugiego i rzucili się do przodu.

Morris Panov znowu zrobił to, co mu polecono. Szybko zmieszał się z odchodzącym tłumem po drugiej stronie peronu i wzdłuż toru piątego pobiegł z powrotem w kierunku ruchomych schodów, przed którymi ustawiła się już kolejka. Kolejka była, ale nie było Aleksa Conklina! Starając się opanować ogarniającą go panikę, Mo zwolnił kroku, ale dalej posuwał się do przodu. Rozglądał się wokoło, wypatrując Conklina w tłumie na peronie i wśród jadących schodami do góry. Co się stało? Gdzie się podział agent CIA?

101
{"b":"97651","o":1}