Aiya'. – ryknął Liang dając nurka spod plastikowej osłony. Pociski cięły po ścianie i rozrywały się nad ich głowami, Webb rzucił się ku Chińczykowi, doczołgał się do niego i wyciągnął z futerału myśliwski nóż.
– Nie! Co pan robi? – pisnął Liang, kiedy leżący na boku Dawid złapał go z przodu za koszulę i wbił mu ostrze w podbródek, rozcinając skórę. Pociekła krew.
– Aaaaa! – W piekle, jakie rozpętało się na estakadzie, nikt nie usłyszał histerycznego krzyku.
– Daj mi numer! Już!
– Niech pan mi tego nie robi! Przysięgam, nie wiedziałem*, że to pułapka.
– To nie na mnie zastawili pułapkę, Liang – szepnął 'łapiąc oddech Webb; po twarzy spływał mu pot. – To na ciebie!
– Na mnie? Pan zwariował! Dlaczego na mnie?
– – Ponieważ wiesz, że tu teraz jestem, widziałeś mnie i rozmawiałeś ze mną. Zadzwoniłeś i już im jesteś niepotrzebny.
– Ale dlaczego?
– Dostałeś numer telefonu. Wykonałeś swoją robotę, a im nie wolno zostawiać za sobą żadnych śladów.
– To nic nie wyjaśnia.
Może wyjaśni to moje nazwisko. Nazywam się Jason Bourne. O. mój Boże…! – wyszeptał Liang. Popatrzył na Dawida męinymi. szklanymi oczyma. Pobladł na twarzy i rozchylił usta.
– Można do nich dotrzeć tylko przez ciebie – stwierdził Webb. – Jesteś już martwy.
– Nie, nie! – potrząsnął głową Chińczyk. – To niemożliwe. Nie znam nikogo, tylko ten numer! Aparat zamontowany jest w opuszczonym biurze w Centrum „Nowy Świat”, tylko w tym celu. Proszę! Ten numer to trzydzieści cztery, czterysta jeden. Niech pan mnie nie zabija, panie Bourne. Na miłość naszego chrześcijańskiego Boga, niech pan tego nie robi!
– Gdybym choć przez chwilę myślał, że ta pułapka została zastawiona na mnie, miałbyś już dawno poderżnięte gardło, a nie draśnięty podbródek. Trzydzieści cztery, czterysta jeden?
– Tak, dokładnie tak!
Strzały umilkły tak samo nagle i niespodziewanie, jak się rozległy.
– Centrum „Nowy Świat” jest dokładnie nad nami, prawda? Jedno z tych okien, tam wysoko.
– Dokładnie tak! – Liang zadrżał, niezdolny oderwać oczu od twarzy Dawida. Potem zacisnął mocno powieki, aż pociekły mu łzy, i potrząsał gwałtownie głową. – Nigdy pana nie widziałem. Przysięgam na święty krzyż Jezusowy!
– Czasami nie wiem, czy jestem w Hongkongu, czy może raczej w Watykanie.
Webb uniósł głowę i rozejrzał się. Wokół na estakadzie przerażeni ludzie z wahaniem wstawali z ziemi. Matki obejmowały dzieci, mężczyźni podawali ręce kobietom, wszyscy podnosili się powoli na kolana, na nogi, a potem w popłochu biegli w stronę Łuku Salisbury.
– Kazano ci zatelefonować właśnie stąd, prawda? – spytał nagle Dawid odwracając się do przerażonego hotelarza.
– Tak, sir.
– Dlaczego? Czy podali ci jakiś powód?
– Tak, sir.
– Na miłość boską, otwórz oczy!
– Tak, sir. – Liang wykonał polecenie i od razu uciekł spojrzeniem w bok. – Powiedzieli, że nie mają zaufania do gościa, który poprosił o apartament 690. Że jest człowiekiem, który potrafi każdego zmusić do kłamstwa. Dlatego chcieli mnie mieć na oku, kiedy będę do nich dzwonił… Panie Bourne… nie, nie wymówiłem tego nazwiska! Panie Cruett, cały dzień próbowałem się z panem skontaktować, panie Cruett! Chciałem, żeby pan wiedział, że wywierano na mnie nieustanny nacisk. Ciągle do mnie dzwonili. Chcieli wiedzieć, kiedy dokładnie do nich zatelefonuję – z tego miejsca. Powtarzałem im, że jeszcze pan nie przyjechał! Co innego mogłem zrobić? Bez przerwy starałem się z panem skontaktować, co świadczy, że chciałem pana ostrzec. To chyba oczywiste, prawda?
– Oczywiste jest tylko to, że jesteś skończonym durniem.
– Nie nadaję się do tej roboty, sir.
– Więc dlaczego się za nią bierzesz?
– Pieniądze, sir! Byłem z Chiangiem, w Kuomintangu. Mam żonę i pięcioro dzieci, dwóch synów i trzy córki. Muszę się stąd wydostać! Oni sprawdzają, jakie kto ma pochodzenie, każdemu przylepiają etykietkę i nie ma od niej odwołania. Jestem wykształconym człowiekiem! Skończyłem uniwersytet w Fudanie, byłem drugi na roku;
miałem swój własny hotel w Szanghaju. Ale to wszystko jest teraz bez znaczenia. Kiedy zacznie tu rządzić Pekin, jestem martwy, ja i cała moja rodzina. A teraz pan mi mówi, że jestem martwy już w tej chwili. Co mam robić?
– Pekin nie ruszy kolonii. Oni niczego tutaj nie zmienią – oświadczył Dawid, przypominając sobie, co mu powiedziała Marie tego straszliwego wieczoru, kiedy McAllister wyszedł z ich domu. – Dopóki do władzy nie dojdą szaleńcy.
– Oni wszyscy są szaleni, sir. Niech pan w nic innego nie wierzy. Pan ich nie zna!
– Może i nie znam. Ale poznałem paru z was. l szczerze mówiąc, nie odniosłem najlepszego wrażenia.
– Kto jest wśród was bez grzechu, niechaj pierwszy rzuci kamieniem, sir.
– Kamieniem, ale nie srebrem, którym obłowiłeś się przy Chiangu.
– Sir?
– Jak się nazywają twoje trzy córki? Szybko!
– Nazywają się… nazywają się… Wang… Wang Sho…
– Daj spokój! – krzyknął Dawid patrząc w stronę Łuku Salis-bury. – Ni buski ren! Nie jesteś człowiekiem, jesteś świnią. Żyj zdrowo, Liang, żołnierzu Kuomintangu. Żyj zdrowo, dopóki ci na to pozwolą. Szczerze mówiąc, mam gdzieś twoje zdrowie.
Wstał, gotów rzucić się z powrotem na ziemię na widok jakiegoś podejrzanego błysku w którymś z okien po lewej stronie. Oczy Jasona Bourne'a były dokładne: za oknami nic się nie działo. Dawid dołączył do spanikowanego tłumu i torując sobie przezeń drogę przedostał się na Salisbury Road.
Zatelefonował z aparatu zainstalowanego w zatłoczonym, hałaśliwym pasażu na tyłach Nathan Road. Do prawego ucha wsadził palec wskazujący, żeby lepiej słyszeć.
– Wei? – odezwał się męski głos.
– Tu Bourne, będę mówił po angielsku. Gdzie jest moja żona?
– Wodę tian a! Powiadają, że potrafisz mówić w naszym języku w kilku dialektach.
– To było dawno temu. Chcę, żebyście mnie dokładnie zrozumieli. Pytałem cię o moją żonę!
– To Liang dał ci ten numer?
– Nie miał wyboru.
– A więc jest już martwy.
– Nie dbam o to, co z nim zrobicie, ale na waszym miejscu chwilę bym się zastanowił, zanim bym go zabił.
– Dlaczego? To tyle, co rozgnieść robaka.
– Wybraliście do tej roboty skończonego głupka, więcej, histeryka. Rozmawiał ze zbyt wieloma ludźmi. Telefonista powiedział mi, że Liang wydzwaniał do mnie bez przerwy co kilka minut…
– Wydzwaniał do ciebie?
– Przyleciałem dziś rano. Gdzie moja żona…
– Liang to kłamca!
– Nie spodziewaliście się, że nie zatrzymam się w tym apartamencie? Kazałem mu, żeby mnie przeniósł do innego pokoju. Widziano, jak rozmawialiśmy ze sobą i kłóciliśmy się. Przyglądało się temu pół tuzina urzędników z recepcji. Zabijając go, narobicie więcej zamieszania, niż komukolwiek z nas jest to potrzebne. Policja zacznie szukać bogatego Amerykanina, który nagle zapadł się pod ziemię.
– Liang narobił w portki – odezwał się Chińczyk. – Może to wystarczy.
– Wystarczy. Teraz, co z moją żoną?
– Słyszę, słyszę. Nie jestem upoważniony do przekazywania tego rodzaju informacji.
– Więc daj mi kogoś, kto jest. Zaraz!
– Spotkasz się z ludźmi, którzy wiedzą więcej.
– Kiedy?
– Odezwiemy się. W którym mieszkasz pokoju?
– Ja się odezwę. Za piętnaście minut.
– Wydajesz mi rozkazy?
– Wiem, gdzie cię znaleźć, za którym siedzisz oknem, w którym gabinecie. Sfuszerowaleś sprawę z tym karabinem. Powinieneś poczernić lufę, to podstawowa zasada. Za trzydzieści sekund będę trzydzieści metrów od twoich drzwi, ale ty nie będziesz wiedział, w którym miejscu, a poza tym nie możesz odejść od telefonu.
– Nie wierzę ci!
– Więc sprawdź! To nie ty mnie teraz obserwujesz, to ja obserwuję ciebie. Masz piętnaście minut. Kiedy zadzwonię ponownie, chcę rozmawiać z moją żoną.
– Nie ma jej tutaj.
– Gdybym choć przez chwilę pomyślał, że tam jest, już dawno byś nie żył, a twoja odrąbana głowa wyfrunęłaby przez okno i dołączyła do innych portowych śmieci. Jeśli sądzisz, że przesadzam, zrób małą sondę. Zapytaj ludzi, którzy mieli ze mną do czynienia. Zapytaj swojego taipana, nie istniejącego Yao Minga.
– Nie mogę sprawić, żeby pojawiła się tutaj twoja żona, Jasonie Bourne! – wrzasnął wystraszony pomagier.
– Daj mi numer, pod który mogę do niej zadzwonić. Albo usłyszę jej głos… w rozmowie ze mną… albo nic z tego nie zostanie. Oprócz twojego bezgłowego trupa z krwawiącą szyją, którą przykrywać będzie czarna chusta. Piętnaście minut!
Dawid odwiesił słuchawkę i otarł pot z twarzy. Udało się. Jego umysł i słowa należały do Jasona Bourne'a. Zanurzył się głęboko w przeszłość – przeszłość, którą niejasno tylko sobie przypominał – i instynktownie wiedział, co robić, co mówić, jakich użyć gróźb. Ktoś musiał go tego nauczyć. Pozory wzięły górę nad rzeczywistością. A może rzeczywistością był ten, który chciał wyjść na zewnątrz i przejąć kontrolę, ten, który przekonywał Dawida Webba, żeby zaufał postaci kryjącej się w jego wnętrzu?
Wyszedł z nieznośnie zatłoczonego pasażu i skręcił w prawo, przedzierając się przez równie gęsty tłum wypełniający chodnik. Złota Mila Tsimshatsui, podobnie jak on, szykowała się do nocnego życia. Teraz wróci do hotelu; zastępca dyrektora jest już zapewne daleko stąd i rezerwuje sobie lot na Tajwan, jeżeli w ogóle w jego histerycznych oświadczeniach było jakieś ziarno prawdy. Webb pojedzie na swoje piętro windą towarową, w razie gdyby ktoś jeszcze oczekiwał go w hotelowym holu, w co zresztą wątpił. Snajper w opuszczonym biurze Centrum „Nowy Świat” nie miał prawa podejmować samodzielnych decyzji; nie był dowódcą, lecz wynajętym mordercą, teraz obawiającym się o własne życie.
Z każdym krokiem oddech Dawida stawał się coraz krótszy, coraz mocniej waliło mu serce. Za dwanaście minut usłyszy głos Marie. O, Boże, jak bardzo chciał ją usłyszeć! Musiał ją usłyszeć! Tylko to się liczyło, tylko to mogło go uchronić przed popadnięciem w szaleństwo.