– Dziękuję, poczekam na pana Tenga.
– Pan Teng jest bardzo zajęty, proszę pani. Bardzo zły czas dla pana Tenga. Czy pani jest naszym gościem?
– Mieszkam na tym terenie i jestem od dawna przyjaciółką pana Tenga. W miarę możliwości kieruję przyjezdnych tutaj, aby recepcja miała z tego korzyści.
– Oooo…? – Urzędnik zareagował na fakt, że Catherine nie była turystką. Pochylił się ku niej, szepcząc poufnie. – Lee Teng ma dzisiaj okropny los. Ta pani idzie na wielki bal w Pałacu Rządowym, a jej odzież poleciała do Bangkoku. Chyba jest przekonana, że pan Teng ma skrzydła pod marynarką i silniki odrzutowe pod pachami, nie?
– Interesujący pomysł. Ta pani właśnie przyleciała?
– Tak, proszę pani. Ale miała dużo bagażu. Nie zauważyła, że nie ma tej walizki, której właśnie teraz potrzebuje. Najpierw obwiniła o to swego męża, a teraz pana Tenga.
– Gdzie jest jej mąż?
– W barze. Zaproponował, że poleci najbliższym samolotem do Bangkoku, ale to ją tylko jeszcze bardziej rozzłościło. On nie chce wyjść z baru i nie dotrze do Pałacu Rządowego w takim stanie, by jutro rano być z siebie zadowolonym. Zły los wszędzie dokoła… Może mógłbym pani w czymś pomóc, póki panu Tengowi nie uda się wszystkich uspokoić.
– Chcę wynająć samochód i potrzebuję możliwie najszybszego, jaki jesteście w stanie mi dostarczyć.
– Aiya – odparł urzędnik. – Jest już jedenasta wieczór, a biura wynajmu rzadko działają w porze nocnej. Większość jest zamknięta.
– Jestem pewna, że istnieją wyjątki.
– Może wóz hotelowy z kierowcą?
– Tylko wtedy, gdy nie znajdzie się nic innego. Jak wspomniałam, nie mieszkam w hotelu, a szczerze mówiąc nie jestem workiem z pieniędzmi.
– Któż z nas jest? – spytał recepcjonista tajemniczo. – Jak to powiedziano, o ile się nie mylę, w Piśmie chrześcijan.
– Słusznie – zgodziła się Catherine. – Proszę więc zatelefonować i zrobić, co się tylko da.
Młody człowiek sięgnął pod ladę i wyciągnął oprawioną w plastik listę biur wynajmu samochodów. Przesunął się nieco w prawo, podniósł słuchawkę i zaczął nakręcać numery. Catherine popatrzyła na Lee Tenga. Udało mu się wmanewrować wściekłą kobietę za miniaturową palmę przy ścianie, najwyraźniej po to, by uniemożliwić jej posianie niepokoju wśród reszty gości, którzy siedzieli w przeładowanym ozdobami holu, pozdrawiając przyjaciół i zamawiając koktajle. Przemawiał do niej pospiesznie, ściszonym głosem i, na Boga, pomyślała Catherine, udało mu się zmusić kobietę do słuchania. Bez względu na to, czy jej skargi były uzasadnione, czy nie, kobieta była kompletną idiotką, doszła do wniosku Catherine. Ubrana była w etolę z szynszyli w tym możliwie najgorszym pod względem klimatu miejscu na Ziemi dla tak delikatnego futra. I bynajmniej nie chodziło o to, że ona, pracownica służby dyplomatycznej Staples, nigdy nie miała podobnych problemów. Mogłaby mieć, gdyby rzuciła w diabły tę posadę i pozostała z Owenem Staplesem. Sukinsyn był w tej chwili właścicielem co najmniej czterech banków w Toronto. I naprawdę był to całkiem porządny facet, a to jeszcze zwiększało jej poczucie winy. Owen nie ożenił się ponownie. To nie w porządku, Owen! Trzy lata temu, po powrocie z placówki w Europie, natknęła się na niego podczas organizowanej przez Brytyjczyków konferencji w Toronto. Poszli na parę drinków do klubu Mayfair w hotelu King Edward, dość podobnym do Mandaryna.
– Ależ, Owen! Twój wygląd, twoje pieniądze, a byłeś przystojny, zanim doszedłeś do pieniędzy, więc czemu nie? W promieniu pięciu ulic jest tysiąc pięknych dziewczyn gotowych rzucić ci się na szyję.
– Jeden raz wystarczy, Cathy. Nauczyłaś mnie tego.
– No, nie wiem, ale przez ciebie czuję się… no, sama nie wiem… tak okropnie winna. Rzuciłam cię, Owen, ale nie dlatego, że cię nie lubiłam.
– „Lubiłam”?
– Wiesz, co chcę powiedzieć.
– Owszem, tak sądzę. – Owen zaśmiał się. – Rzuciłaś mnie z najsłuszniejszych powodów, a ja z podobnych powodów zgodziłem się na to nie żywiąc urazy. Gdybyś poczekała jeszcze pięć minut, przypuszczam, że wyrzuciłbym cię za drzwi. W tamtym miesiącu to ja zapłaciłem komorne.
– Ty sukinsynu!
– Bynajmniej, i żadnego z nas dwojga nie można tak określić. Ty miałaś swoje ambicje, a ja swoje. Były nie do pogodzenia.
– Ale to nie tłumaczy, dlaczego nigdy nie ożeniłeś się po raz drugi.
– Właśnie ci powiedziałem. Nauczyłaś mnie tego, kochanie.
– Czego nauczyłam? Że wszelkie ambicje są nie do pogodzenia?
– W tak skrajnych wypadkach jak nasz, owszem. Przekonałem się, że w żaden trwały sposób nie potrafię się zainteresować kimś, kto nie posiada tego, co zapewne nazwałabyś „wściekłym rozpędem” czy łamiącą wszystkie przeszkody ambicją. Ale jednocześnie nie potrafiłbym żyć z osobą o takich ambicjach na co dzień. W stosunkach zaś tego pozbawionych czegoś mi brakowało. Nie było podstaw do żadnej trwałości.
– Ale założyć rodzinę? Mieć dzieci?
– Mam swoje dzieci – odrzekł spokojnie Owen. – Które niezmiernie lubię. Kocham je bardzo, a ich ambitne matki były zawsze dla mnie strasznie miłe. Nawet ich późniejsi mężowie wykazali dużo zrozumienia. Ciągle spotykałem się z moimi dziećmi i patrzyłem, jak dorastały. Tak więc w pewnym sensie mam trzy rodziny. Bardzo kulturalny układ, choć czasami trudno się w nim połapać.
– Ty? Chluba społeczeństwa, czołowy bankier? Człowiek, o którym mówiono, że bierze prysznic w nocnej koszuli pod szyję! Prezes rady parafialnej!
– Z tym wszystkim dałem sobie spokój, gdy odeszłaś. Z mojej strony były to tylko pociągnięcia dyplomatyczne. Ty się tym zajmujesz na co dzień.
– Owen, nigdy mi tego nie powiedziałeś.
– Nigdy nie spytałaś, Cathy. Ty miałaś swoje ambicje, ja swoje. Ale jeśli chcesz posłuchać, to ci powiem, czego jedynie żałuję.
– Chcę.
– Bardzo żałuję, że nie mieliśmy dziecka. Sądząc po tych dwojgu, które mam, on czy ona byliby cudowni.
– Ty sukinsynu, zaraz się rozpłaczę.
– Proszę, nie rób tego. Bądźmy wobec siebie szczerzy: żadne z nas nie odczuwa żalu.
Zamyślenie Catherine nagle coś przerwało. Recepcjonista odskoczył od telefonu, triumfalnie rozkładając ręce. – Ma pani dobry los, proszę pani! – zawołał. – Dyspozytor agencji Apex na Bonham Strand East jeszcze był w biurze i ma wolne wozy, ale żadnego kierowcy, który mógłby tu jakiś samochód przyprowadzić.
– Wezmę taksówkę. Proszę mi zapisać adres. – Rozejrzała się w poszukiwaniu drogerii hotelowej. W holu było zbyt wiele osób, za duży ruch. – Gdzie mogę kupić trochę… toniku do skóry czy wazeliny, sandałki albo klapki? – spytała.
– W głębi holu na prawo jest kiosk z gazetami. Mają tam wiele z wymienionych przez panią artykułów. Ale czy mogę poprosić o pieniądze, bo musi pani przedstawić dyspozytorowi pokwitowanie. To wyniesie tysiąc dolarów hongkongijskich; nadpłata zostanie zwrócona albo też trzeba będzie trochę dopłacić.
– Nie mam tyle przy sobie. Muszę użyć karty kredytowej.
– Tym lepiej.
Catherine otworzyła torebkę i wyjęła kartę z wewnętrznej kieszonki. – Zaraz wracam – oświadczyła, kładąc ją na ladzie, i skierowała się na prawo w głąb holu. Mimochodem zerknęła na Lee Tenga i jego roztargnioną klientkę. Na moment rozbawiło ją, że pretensjonalnie ubrana kobieta w idiotycznym futrze skinęła głową aprobująco, gdy Teng wskazał jej szereg drogich sklepów mieszczących się na półpiętrze nad holem. Lee Teng był prawdziwym dyplomatą. Nie ulegało wątpliwości, iż wytłumaczył rozhisteryzowanej klientce, że ma możliwość zaspokojenia zarówno swoich potrzeb, jak i ulżenia nerwom, a także trafienia swego niepoprawnego męża w finansowy splot słoneczny. Tu jest Hongkong, może więc sobie kupić wszystko, co najlepsze i najbardziej błyszczące, a za odpowiednią cenę wszystko też będzie gotowe na czas, by mogła wziąć udział w wielkim balu w Pałacu Rządowym. Staples ruszyła w kierunku przejścia.
– Catherine! – Jej imię zabrzmiało tak ostro, że zamarła. – Proszę, pani Catherine!
Odwróciła się sztywno. To był Lee Teng, który wreszcie uwolnił się od oburzonej, lecz już ugłaskanej klientki.
– O co chodzi? – spytała ze strachem. Podstarzały Teng zbliżał się z twarzą pobrużdżoną od niepokoju i spoconą łysiną. › – Zobaczyłem cię dopiero przed chwilą. Miałem problemy.
– Jestem poinformowana.
– Więc już wiesz, Catherine.
– Przepraszam?
Teng rzucił okiem w stronę recepcji, ale co dziwne, nie na młodego pracownika, który jej dopomógł, lecz na siedzącego przy drugim końcu lady. Nie było przy nim żadnych gości i pracownik patrzył na swego kolegę.
– Cholernie zły los! – zawołał po cichu Teng.
– O czym mówisz? – zapytała.
– Chodź ze mną – powiedział szef nocnej zmiany i odciągnął Catherine na bok, tak aby nie byli widziani przez jego podwładnych. Sięgnął do kieszeni i wydobył pół arkusza perforowanego papieru z wydrukiem komputerowym. – Przysłano nam to z góry w czterech egzemplarzach. Udało mi się zatrzymać trzy, ale czwarty jest już pod ladą.
Pilne. Sprawa wagi państwowej. Obywatelka Kanady o nazwisku Catherine Staples może usiłować wynająć samochód do celów osobistych. Ma pięćdziesiąt siedem lat, włosy szpakowate, jest średniego wzrostu i szczupłej figury. W takim wypadku opóźniać działania i zawiadomić Centralę Policyjną Cztery.
Catherine pomyślała, że Wenzu musiał poczynić wnioski oparte na inwigilacji, jak również wiedzy, że ktokolwiek dobrowolnie siada za kierownicą w Hongkongu, musi być albo wariatem, albo mieć ku temu szczególne powody. Zaciągał sieć szybko i kompetentnie.
– Tamten młody człowiek właśnie zamówił dla mnie wóz na Bonham Strand East. Widocznie nie zdążył tego przeczytać.
– Znalazł ci agencję wynajmu o tej porze?
– W tej chwili wypisuje przelew kredytowy. Czy uważasz, że jeszcze to zobaczy?
– Nie o niego się martwię. Jest praktykantem, więc mogę mu powiedzieć cokolwiek, a on w to uwierzy. Inaczej jest z tym drugim, który chce koniecznie zająć moje miejsce. Poczekaj tutaj. Nie pokazuj się.
Teng podszedł do lady. Młodszy recepcjonista niespokojnie się rozglądał z plastikowymi odcinkami karty kredytowej w dłoni. Lee Teng odebrał mu blankiet zlecenia i wsadził do kieszeni. – To już zbędne – oświadczył. – Nasza klientka zmieniła zdanie. Spotkała w holu kogoś z przyjaciół, kto ją odwiezie.