– O? A więc muszę powiedzieć drugiemu recepcjoniście, by dał sobie spokój. Ponieważ kwota przekracza limit, uzgadnia za mnie potwierdzenie. Ja jeszcze niezbyt dobrze się orientuję, a on się zaofiarował…
Teng gestem nakazał mu milczenie i podszedł do drugiego pracownika, stojącego przy drugim końcu lady z telefonem w ręku. – Oddaj mi kartę i nie telefonuj. Jak na dzisiejszą noc, mam wyżej uszu zrozpaczonych pań! Znalazła inny środek lokomocji.
– Oczywiście, panie Teng – odparł recepcjonista uniżenie. Oddał kartę kredytową, szybko przeprosił telefonistę w centrali i odłożył słuchawkę.
– Niedobra noc. – Teng wzruszył ramionami, odwrócił się i pospieszył w głąb zatłoczonego holu. Podszedł do Catherine wyciągając równocześnie portfel. – Brak ci pieniędzy. Ja to pokryję. Nie używaj kart.
– Nie brak mi ani w domu, ani w banku, ale nie noszę tyle przy sobie. To jedno z niepisanych praw.
– I jedno z najlepszych – potwierdził Teng kiwając głową. Wzięła banknoty z ręki Tenga i spojrzała mu w oczy. – Czy chcesz usłyszeć wyjaśnienie? – spytała.
– Nie potrzeba, Catherine. Cokolwiek by powiedziała Centrala Cztery, wiem, że jesteś dobrym człowiekiem. A jeśli nie jesteś i uciekniesz, a ja nigdy już nie zobaczę moich pieniędzy, to i tak na szczęście mam jeszcze wiele tysięcy dolarów hongkongijskich.
– Nigdzie nie ucieknę, Teng.
– Ale też nie pójdziesz piechotą. Jeden z kierowców dużo mi zawdzięcza i jest właśnie w garażu. Zawiezie cię na Bonham Strand. Chodź, zaprowadzę cię do niego.
– Jest ze mną jeszcze ktoś. Wywożę ją z Hongkongu. Jest w toalecie damskiej.
– Poczekam w korytarzu. Pospiesz się.
Czasem myślę, że czas płynie szybciej, gdy ma się nawał problemów – powiedział starszy recepcjonista do młodego kolegi praktykanta, wyciągając spod lady półstronicowy wydruk komputerowy i ukradkiem chowając go do kieszeni.
– Jeśli masz rację, to od chwili gdy objęliśmy służbę dwie godziny temu, pan Teng przeżył ledwie piętnaście minut. On jest bardzo dobry, prawda?
– Pomaga mu brak włosów na głowie. Ludzie patrzą na niego jak gdyby był mędrcem, nawet jeśli nie mówi im żadnych mądrych rzeczy.
– Ale potrafi sobie radzić z ludźmi. Bardzo chciałbym być kiedyś taki jak on.
– To wyłysiej trochę – doradził starszy kolega. – A tymczasem, póki nikt nam nie zawraca głowy, pójdę do toalety. A propos, gdybym kiedykolwiek potrzebował wiedzieć, która z agencji wynajmu jest czynna o tej porze, to była to agencja Apex na Bonham Strand East, prawda?
– O, tak.
– Dołożyłeś wielu starań.
– Po prostu telefonowałem według listy. Apex była przy końcu.
– Niektórzy wcześniej przestaliby szukać. Należy ci się pochwała.
– Jesteś zbyt uprzejmy dla niegodnego praktykanta.
– Życzę ci tylko wszystkiego najlepszego – odparł starszy. – Zapamiętaj to sobie.
Starszy z rozmówców wyszedł zza lady. Ostrożnie okrążył palmy w donicach, aż dotarł do miejsca, skąd widział Lee Tenga. Szef nocnej zmiany stał u wylotu korytarza po prawej stronie. To wystarczyło: czekał oczywiście na kobietę. Recepcjonista szybko odwrócił się i wspiął po schodach w kierunku szeregu sklepów znacznie szybciej, niż by nakazywała przyzwoitość. Spieszył się. Wpadł do pierwszego butiku koło schodów.
– W sprawie dotyczącej hotelu – oświadczył znudzonej sprzedawczyni, chwytając słuchawkę telefonu wiszącego na ścianie za ladą pełną błyszczących drogich kamieni. Nakręcił numer.
– Centrala Policyjna Cztery.
– Sir, wasza dyrektywa w sprawie Kanadyjki, pani Staples…
– Czy ma pan informacje?
– Tak sądzę, sir. Ale ich przekazanie jest dla mnie nieco kłopotliwe.
– Dlaczego? To pilna sprawa wagi państwowej.
– Proszę mnie zrozumieć, jestem tylko podrzędnym urzędnikiem.
I nie można wykluczyć, że szef nocnej zmiany w recepcji nie pamięta o waszej dyrektywie. To bardzo zajęty człowiek.
– Co to wszystko ma znaczyć?
– A więc, proszę pana, sir… podsłuchałem, jak kobieta odpowiadająca dokładnie rysopisowi w dyrektywie rządowej pyta o szefa recepcji. Ale gdyby wyszło na jaw, że to ja was zawiadomiłem, znalazłbym się w niezwykle kłopotliwej sytuacji.
– Osłonimy cię. Pozostaniesz nie ujawniony. Jak brzmi ta informacja?
– A więc, sir, podsłuchałem… – Ostrożnie, używając dwuznaczni-ków, pierwszy zastępca szefa recepcji zrobił, co tylko mógł, dla własnej korzyści, a więc ku największej szkodzie swego przełożonego, Lee Tenga. Ale ostatnie jego słowa były bardzo zwięzłe i zupełnie niedwuznaczne. – Jest to Agencja Wynajmu Samochodów Apex na Bonham Strand East. Pozwalam sobie doradzić pośpiech, bo ona już jest w drodze.
Wczesnym rankiem ruch był zdecydowanie mniejszy niż w godzinach szczytu. Ale nadal ogromny. Dlatego też, gdy kierowca limuzyny z Mandaryna, zamiast wpasować się w dość szeroką lukę między pojazdami, która nagle przed nim się pojawiła, wjechał na wolne miejsce przy krawężniku na Bonham Strand East, Catherine i Marie wymieniły zaniepokojone spojrzenia. Po żadnej stronie ulicy nie było widać szyldu agencji wynajmu.
– Czemu się zatrzymujemy? – ostro spytała Catherine.
– Polecenie pana Tenga, proszę pani – odparł odwracając się do niej kierowca. – Zamknę samochód włączając system alarmowy. Nikt paniom nie będzie przeszkadzał, gdy pod wszystkimi czterema klamkami zabłysną światła ostrzegawcze.
– To bardzo pocieszające, ale chciałabym wiedzieć, czemu nie wieziesz nas do agencji.
– Przyprowadzę wóz tutaj, proszę pani.
– Nie rozumiem?
– Polecenie pana Tenga, bardzo stanowcze. I dzwonił też w tej sprawie do Apex. Garaż znajduje się o jedną ulicę dalej. Zaraz wracam. – Kierowca zdjął czapkę i kurtkę, położył je na siedzeniu, włączył urządzenia alarmowe i wysiadł.
– I co o tym myślisz? – spytała Marie, opierając prawą stopę na kolanie i opatrując ją ligniną, zabraną z damskiej toalety. – Czy masz zaufanie do tego Tenga?
– Tak, z pewnością – odparła zakłopotana Catherine. – Ale nic z tego wszystkiego nie rozumiem. To oczywiste, że działa z wyjątkową ostrożnością. Wiąże się to dla niego z poważnym ryzykiem, ale nie wiem jakim. Jak ci już powiedziałam w Mandarynie, ta komputerowa informacja na mój temat była określona jako „sprawa wagi państwowej”, a takich rzeczy nie lekceważy się w Hongkongu. Więc co on właściwie wyprawia? I dlaczego?
– Oczywiście nie jestem w stanie ci na to odpowiedzieć – rzekła Marie. – Ale mogę podzielić się pewną obserwacją.
– Jaką?
– Widziałam, w jaki sposób na ciebie patrzy. Jestem pewna, że ty tego nie zauważyłaś.
– Czego?
– Powiedziałabym, że on cię bardzo lubi.
– Lubi… mnie?
– Można to tak sformułować. Istnieją oczywiście mocniejsze wyrażenia.
Catherine odwróciła twarz do okna. – Mój Boże – szepnęła.
– O co chodzi?
– Przed chwilą, tam w Mandarynie i z przyczyn zbyt niedorzecznych, by je analizować, bo to zaczęło się od idiotki w szynszylowej etoli, pomyślałam o Owenie.
– Owenie?
– Moim byłym mężu.
– Owenie Staplesie? Tym bankierze, Owenie Staplesie?
– Tak się nazywam i tak samo mój chłop… mój były chłop. W owych czasach po rozwodzie zachowywało się nazwisko męża.
– Nigdy nie wspominałaś, że Owen Staples był twoim mężem.
– Nigdy nie pytałaś, kochanie.
– Catherine, mówisz rzeczy bez sensu.
– Pewnie masz rację – zgodziła się, potrząsając głową. – Ale rozmyślałam o czasach, gdy kilka lat temu w Toronto spotkaliśmy się z Owenem. Poszliśmy na drinka do klubu Mayfair i dowiedziałam się o nim rzeczy, w które nigdy bym nie uwierzyła. Bardzo mnie ucieszyły, choć sukinsyn prawie doprowadził mnie do łez.
– Catherine, na litość boską, co to ma wspólnego z tym, co się dzieje w tej chwili?
– Ma coś wspólnego z Tengiem. My także pewnego wieczoru poszliśmy na drinka. Oczywiście nie do Mandaryna, ale kawiarni na wybrzeżu w Koulunie. Bo powiedział, że gdyby nas razem widziano tu na wyspie, nie byłby to dla mnie dobry los.
– Czemu nie?
– O to właśnie zapytałam. Widzisz, on mnie wówczas bronił tak, jak broni dzisiaj. A ja być może go nie zrozumiałam. Uznałam, że szuka tylko dodatkowego źródła dochodów. Ale mogłam się straszliwie mylić.
– W jaki sposób?
– Owego wieczoru mówił dziwne rzeczy. Że chciałby, aby sprawy wyglądały inaczej; aby różnice między ludźmi nie były tak wyraźne i tak istotne dla innych. Oczywiście uznałam te banały za mocno amatorską… dyplomację, jak to określał mój były mąż. Ale być może było tu coś więcej.
Marie popatrzyła jej w oczy z cichym śmiechem.
– Kochana, kochana Catherine. Ten człowiek jest w tobie zakochany.
– Chryste w Calgary! Tego mi tylko brakowało!
Na przednim siedzeniu Wozu Drugiego należącego do MI 6 siedział Wenzu, nie odrywając wzroku od wejścia do agencji Apex na Bonham. Strand East. Wszystko było w porządku; za kilka minut obie kobiety zostaną schwytane. Jeden z jego ludzi wszedł do środka i porozmawiał z dyspozytorem. Przerażony pracownik na widok legitymacji rządowej pokazał mu rejestr z całego wieczoru. Rzeczywiście, dyspozytor miał rezerwację dla niejakiej pani Catherine Staples, ale została anulowana, a samochód przydzielony na inne nazwisko, mianowicie kierowcy hotelowego. A ponieważ pani Catherine Staples nie wynajmowała wozu, dyspozytor nie widział potrzeby zawiadamiania Centrali Policyjnej Cztery. Bo o czym miałby zawiadamiać? I nie, z całą pewnością nikt inny nie mógł odebrać wozu, który został zarezerwowany dla hotelu Mandaryn.
Więc wszystko w porządku, pomyślał Wenzu. Gdy tylko przekaże wiadomości do zakonspirowanego domu, na Yictoria Peak odczują niebywałą ulgę. Major już z góry wiedział, jakich dokładnie słów wtedy użyje: – Kobiety zdjęto… kobietę zdjęto.
Po drugiej stronie ulicy jakiś mężczyzna w koszuli wszedł do agencji. Linowi wydało się, że człowiek ten się zawahał, a ponadto było tu jeszcze coś… Nagle podjechała taksówka i major rzucił się do przodu, chwytając za klamkę drzwiczek. O wahającym się mężczyźnie już nie pamiętał.
– Pełne pogotowie, chłopcy – powiedział Lin do mikrofonu radia. – Musimy działać tak szybko i tak dyskretnie, jak tylko się da. Nie będę tolerować niczego podobnego do sprawy z Arbuthnot Road. I żadnej strzelaniny, rzecz jasna. Uwaga, teraz!