Литмир - Электронная Библиотека

Klakson czterokrotnie krótko zatrąbił. Była to Catherine, machająca ręką do biegnącej ulicą Marie przez otwarte okno małego, japońskiego samochodu.

– Wskakuj! – krzyknęła.

– Widział mnie!

– Prędzej!

Marie wskoczyła na przednie siedzenie. Catherine ruszyła ostro, wymanewrowała samochód z potoku wozów jadąc dwoma kołami po chodniku, a następnie zawróciła wykorzystując chwilową przerwę w ruchu. Skręciła w boczną ulicę i na pełnym gazie dojechała do skrzyżowania, na którym był drogowskaz z czerwoną strzałką skierowaną w prawo i napisem „Centrum. Okręg Handlowy”. Skręciła w prawo.

– Catherine! – krzyknęła Marie. – On mnie widział!

– Gorzej – odparła kobieta. – Widział mój wóz.

Dwudrzwiowy zielony mitsubishi – krzyczał Wenzu do trzymanego w ręku radiotelefonu. – Numer rejestracyjny AOR-pięć-trzy-pięć-zero, choć może to być szóstka, a nie zero, ale nie sądzę. To bez znaczenia, wystarczą trzy pierwsze litery. Chcę, by natychmiast przekazano je wszystkim stanowiskom drogą alarmową przez centralę telefoniczną policji! Kierowcę i pasażerkę należy zatrzymać i nie wolno z żadną z nich rozmawiać. To sprawa podlegająca kompetencji rządu i nie będzie żadnych wyjaśnień. Wykonać! Natychmiast!

Catherine skręciła na parking na Ice House Street. Dopiero co zapalony jaskrawoczerwony świetlny napis na hotelu Mandaryn był ledwie widoczny z odległości przecznicy. – Wynajmiemy samochód – oświadczyła Catherine, przyjmując kwit od człowieka w budce parkingu.- Znam kilku głównych pracowników personelu hotelowego.

– Mam zaparkować? Pani zaparkuje? – Uśmiechnięty parkingowy wyraźnie miał nadzieję, że Catherine wybierze to pierwsze.

– Zaparkuj – odparła Catherine, wyciągając parę hongkongijs-kich dolarów z torebki. – Idziemy – zwróciła się do Marie. – I trzymaj się mojej prawej strony, w cieniu i blisko budynku. Jak twoje nogi?

– Lepiej nie mówić.

– To nie mów. Nic w tej chwili nie możemy z nimi zrobić. Wytrzymaj, stara.

– Catherine, przestań przemawiać tonem, jakiego używa C. Aubrey Smith w trudnych sytuacjach.

– Kto to taki?

– Nieważne. Lubię stare filmy. Idziemy.

Obie kobiety, Marie kulejąc, przeszły ulicą do bocznego wejścia do Mandaryna. Weszły po schodach do środka. – Na prawo za sklepami jest damska toaleta – powiedziała Catherine.

– Widzę napis.

– Poczekaj tam. Przyjdę tu do ciebie, gdy tylko wszystko załatwię.

– Jest tu gdzieś drogeria?

– Nie chcę, byś tu spacerowała. Twój rysopis już na pewno wszędzie podano.

– To rozumiem, ale przecież ty możesz pospacerować. Tylko odrobinę.

– Kłopotliwy czas miesiąca?

– Nie, moje nogi! Wazelina, tonik do skóry, sandały… nie, nie sandały. Raczej klapki na gumie i woda utleniona.

– Zrobię, co się da, ale czas jest najważniejszy.

– To samo było w zeszłym roku. Okropny kołowrót. Czy się zatrzyma, Catherine?

– Wyłażę ze skóry, by to sprawić. Jesteś moją przyjaciółką i rodaczką, kochanie. A ja jestem bardzo rozzłoszczoną kobietą… A mówiąc o kobietach, ile ich spotkałaś w poświęconych korytarzach CIA i jej namaszczonym odpowiedniku w Departamencie Stanu, Operacjach Konsularnych?

Marie zamrugała próbując sobie przypomnieć. – Naprawdę ani jednej.

– No to ich pieprz!

– W Paryżu była kobieta…

– Zawsze jakaś jest, kochanie. Idź do toalety.

W Hongkongu samochód tylko zawadza – powiedział Wenzu, spoglądając na zegar w swym gabinecie w centrali Wydziału Specjalnego MI 6. Była 18.34. – Musimy więc przyjąć, że

ona zamierza wywieźć gdzieś żonę Webba i ją ukryć. Nie zaryzykuje jazdy taksówką z powodu rejestru kursów. Nasz termin do ósmej został anulowany, teraz zarządzamy pogoń. Musimy ją przechwycić. Czy jest jeszcze coś, czego nie wzięliśmy dotąd pod uwagę?

– Wsadzenie Australijczyka do aresztu – zaproponował zdecydowanym głosem niski, starannie ubrany podwładny. – W Mieście za Murami mieliśmy ofiary, ale on zakłócił porządek publiczny. Wiemy, gdzie się znajduje. Możemy go zatrzymać.

– Pod jakim zarzutem?

– Utrudniania czynności służbowych.

– W jakim celu?

Podwładny ze złością wzruszył ramionami. – Dla satysfakcji i to wystarczy.

– Sam sobie odpowiedziałeś na pytanie. Twoja urażona duma jest bez znaczenia. Trzymaj się kobiety. Raczej kobiet.

– Ma pan oczywiście rację.

– Wszystkie garaże, wszystkie agencje wynajmu samochodów tu na wyspie i w Koulunie zostały uprzedzone. Zgadza się?

– Tak, sir. Ale muszę zwrócić uwagę, że ta Staples może łatwo skontaktować się z którymś ze swych przyjaciół, swych kanadyjskich przyjaciół, i dostać wóz, którego nie będziemy mogli wyśledzić.

– Działamy tylko w takim zakresie, w jakim jest to możliwe. Ponadto, zgodnie z tym, co wiedziałem przedtem i czego się dowiedziałem później na temat pracowniczki służby zagranicznej Staples, jestem zdania, że działa ona na własną rękę, z pewnością bez urzędowego błogosławieństwa. W tej chwili nie wciągnie w to nikogo innego.

– Skąd może pan mieć pewność?

Wenzu popatrzył na podwładnego; musiał starannie dobierać słowa.

– Po prostu przypuszczam.

– Pana przypuszczenia znane są z wielkiej trafności.

– Ocena przesadna. Moim sprzymierzeńcem jest zdrowy rozsądek. Zadzwonił telefon. Major błyskawicznie wyciągnął rękę.

– Słucham?

– Centrala Policyjna Cztery – rozległ się monotonny męski głos.

– Centrala Cztery, doceniamy waszą współpracę.

– Na nasze zapytanie odpowiedział garaż,,Pałac Minga”.

Mitsubishi AOR ma tam miejsce opłacane na zasadzie miesięcznego abonamentu. Nazwisko właścicielki brzmi Staples, Catherine Staples. Kanadyjka. Wóz zabrano mniej więcej trzydzieści pięć minut temu.

– Centrala Cztery, wasza pomoc jest bardzo cenna – powiedział Lin. – Dziękuję. – Odłożył słuchawkę i popatrzył na zaniepokojonego podwładnego. – Mamy więc już trzy nowe informacje. Pierwszą, że zapytanie, które skierowaliśmy za pośrednictwem policji, zostało rzeczywiście przekazane dalej. Drugą, że przynajmniej w jednym garażu zanotowano sobie to pytanie, i trzecią, że pani Staples ma tam miesięczny abonament.

– To już coś jest, sir.

– Istnieją trzy wielkie i około tuzina mniejszych agencji wynajmu samochodów, nie licząc hoteli, które objęliśmy osobną akcją. To nam daje statystyczną możliwość manewru, ale oczywiście nie dotyczy to garaży.

– Czemu nie? – spytał podwładny. – Jest ich najwyżej ze sto. Kto by chciał budować garaż w Hongkongu, gdy może na tej samej powierzchni pomieścić tuzin sklepów czy biur handlowych? A centrala policyjna przy pełnej obsadzie ma dwudziestu do trzydziestu telefonistów. Mogą zadzwonić do wszystkich garaży.

– Nie chodzi o liczbę, przyjacielu. Chodzi o mentalność pracowników, bo ich robota jest nie do pozazdroszczenia. Ci, którzy umieją pisać, są zbyt leniwi lub nazbyt wrogo usposobieni, by sobie zawracać tym głowę. Ci zaś, którzy nie umieją, uchylają się od jakichkolwiek kontaktów z policją.

– Jeden garaż odpowiedział.

– Prawdziwy kantończyk. To był właściciel.

Trzeba powiedzieć właścicielowi! – krzyczał boy parkingowy piskliwą chińszczyzną do człowieka siedzącego w budce przed garażem na Ice House Street.

– Dlaczego?

– Tłumaczyłem ci! Zapisałem to dla ciebie…

– To, że chodzisz do szkoły i piszesz odrobinę lepiej niż ja, nie znaczy, że możesz mi tu włazić na głowę.

– Ty w ogóle nie umiesz pisać! Zesrałeś się w portki ze strachu!

Zawołałeś mnie, gdy przez telefon powiedziano, że to alarm policyjny. Wy analfabeci zawsze uciekacie od policji. To był ten wóz, zielony mitsubishi, który zaparkowałem na drugim poziomie! Jeśli nie chcesz dzwonić na policję, musisz zawołać właściciela.

– Są rzeczy, których was nie uczą w szkole, chłopczyku z małym fiutkiem.

– Uczą nas, żeby nie zadzierać z policją. To marny los.

– Ja zadzwonię na policję… A może lepiej będzie, jeśli ty zostaniesz ich bohaterem?

– Dobrze!

– Ale dopiero jak wrócą te dwie kobiety i kiedy sobie porozmawiam z tą, co prowadziła.

– Co?!

– Myślała, że daje mi… nam… dwa dolary, ale to było jedenaście. Jeden z banknotów to dziesiątka. Była bardzo zdenerwowana, bardzo przestraszona. Ona się boi. Nie zwraca uwagi na pieniądze.

– Powiedziałeś, że to były dwa dolary!

– A teraz mówię uczciwie. Czy byłbym z tobą uczciwy, gdyby mi nie leżały na sercu nasze wspólne interesy?

– Jakie interesy?

– Powiem tej bogatej, wystraszonej Amerykance – mówiła po amerykańsku – że ty i ja nie zadzwoniliśmy na policję z jej powodu. Nagrodzi nas natychmiast, bardzo, bardzo hojnie, bo będzie wiedziała, że bez tego nie dostanie swego wozu. Ty się będziesz przyglądał ze środka garażu, przy drugim telefonie. Kiedy zapłaci, wyślę innego boya po jej samochód. Będzie miał wielkie trudności ze znalezieniem, bo mu podam niewłaściwe miejsce, a ty zadzwonisz na policję. Policja przyjedzie, my spełnimy nasz niebiański obowiązek, a za jej pieniądze spędzimy taką noc, jak rzadko nam się zdarzało przy tej nędznej robocie.

Boy parkingowy łypnął okiem i potrząsnął głową.

– Masz rację – powiedział. – Takich rzeczy w szkole nie uczą. I przypuszczam, że nie mam wyboru.

– Ależ masz – oświadczył dozorca, wyciągając zza pasa długi nóż. – Możesz powiedzieć „nie”, a ja wtedy utnę ci ten twój o wiele za długi język.

W holu hotelowym Catherine podeszła do recepcji, niezadowolona, że nie zna żadnego z dwóch recepcjonistów urzędujących za ladą. Potrzebowała czyjejś przysługi, i to szybko. W Hongkongu oznaczało to załatwienie sprawy po znajomości. Z wielką ulgą dostrzegła kierownika nocnej zmiany w recepcji. Stał pośrodku holu, próbując ułagodzić jakąś podnieconą klientkę. Catherine przesunęła się na prawo i czekała w nadziei, że Lee Teng ją zauważy. Zaskarbiła sobie przychylność Tenga, kierując do niego licznych Kanadyjczyków, gdy problem znalezienia komfortowego miejsca w hotelu zdawał się nierozwiązalny. I zawsze był hojnie wynagradzany.

– Czym mogę pani służyć? – spytał młody Chińczyk podchodząc do niej.

70
{"b":"97651","o":1}