– Nie rozumiem.
Havilland westchnął zmęczony i poirytowany. – Dzięki Ottawie dostarczy nam listę tych osób ze swego personelu, które miały jakąkolwiek styczność z Marie St. Jacques. Zrobi to niechętnie. Taki jest zakres współpracy, jaki mu zlecono, ale diabli go biorą z tego powodu. Przede wszystkim cztery lata temu on sam brał udział w dwudniowym seminarium u niej, i dodał, że zapewne jedna czwarta załogi jego konsulatu też przez to przechodziła. Wątpliwe, czy ona ich pamięta, ale oni z pewnością ją pamiętają. Ona była „wybitna”, tak to określił. Do tego jest Kanadyjką, która została po szyję wciągnięta w jakieś paskudztwo przez grupę amerykańskich zasrańców – zauważ, że nie miał żadnych zahamowań co do użycia tego słowa – w jakąś kretyńską, ciemną operację – tak, to właśnie powiedział: „kretyńską” – idiotyczną operację zmontowaną przez tych samych zasrańców – i znowu to powtórzył – której nigdy nie wyjaśniono zadowalająco. – Ambasador przerwał na chwilę, parsknąwszy śmiechem. – To było bardzo pokrzepiające. Nie miał najmniejszych oporów, a do mnie nikt tak nie mówił od czasu, gdy zmarła moja droga żona. Potrzeba mi więcej takich przeżyć.
– Ale przecież mu powiedziałeś, że to jest dla jej własnego dobra, prawda? Że musimy ją odnaleźć, nim przytrafi jej się coś złego.
– Mam nieodparte wrażenie, że nasz kanadyjski przyjaciel ma poważne wątpliwości co do mego zdrowia psychicznego. Zadzwoń do Lewisa. Bóg jeden wie, kiedy dostaniemy tę listę. Nasz klonowy listek zapewne poleci wysłać ją koleją z Ottawy do Vancouver, a stamtąd najpowolniejszym frachtowcem do Hongkongu, gdzie zostanie zgubiona w rozdzielni poczty. A tymczasem mamy attache, który bardzo dziwnie się zachowuje. Ujmuje się za kimś w sytuacji, która wcale tego nie wymaga.
– Poznaliśmy się z Johnem Nelsonem, sir – powiedział Lin. – Inteligentny chłopak, dobrze mówi po chińsku. Bardzo lubiany w światku konsularnym.
– Jest też jeszcze kimś innym, majorze.
Nelson odłożył słuchawkę. Krople potu wystąpiły mu na czoło. Otarł je wierzchem dłoni. Pod każdym względem mógł być z siebie zadowolony: zachował się bardzo dobrze. Szczególną przyjemność sprawiło mu to, że potrafił odwrócić ostrze pytań McAllistera, kierując je przeciw samemu wypytującemu, chociaż bardzo dyplomatycznie.
– Dlaczego uważał pan za konieczne zwrócić się do konsula generalnego?
– Pański telefon jest chyba wystarczającą odpowiedzią, panie McAllister. Uznałem, że wydarzyło się coś niezwyczajnego. Pomyślałem, że konsula należy powiadomić.
– Ale ta kobieta odmówiła pójścia na policję; nie zgodziła się nawet wejść do konsulatu.
– Jak powiedziałem, sir, było to niezwyczajne. Była nerwowa i napięta, ale nie miała nie po kolei.
– Nie miała co?
– Była absolutnie przytomna, można by nawet powiedzieć opanowana, pomimo niepokoju.
– Rozumiem.
– Nie jestem pewien, czy do końca, sir. Nie mam pojęcia, co konsul generalny panu powiedział, ale podsunąłem mu, że zważywszy na dom na Yictoria Peak, piechotę morską w charakterze ochrony; a następnie przybycie ambasadora Havillanda, mógłby rozważyć, czy nie należy zatelefonować do kogoś na górze.
– Pan to zaproponował?
– Tak, sir.
– Dlaczego?
– Nie sądzę, panie McAllister, by wgłębianie się w takie sprawy było dla mnie wskazane. Mnie one nie dotyczą.
– Tak, oczywiście, ma pan rację. To znaczy… tak, w porządku. Ale, panie Nelson, musimy odnaleźć tę kobietę. Polecono mi przekazać panu, że jeśli zdoła pan nam w tym dopomóc, będzie to dla pana bardzo korzystne.
– W każdym wypadku chciałbym dopomóc. Jeśli ona skontaktuje się ze mną, postaram się gdzieś z nią umówić i zadzwonię do pana. Wiedziałem, że postępuję słusznie i powiedziałem, co należało.
– Będziemy oczekiwać na pański telefon.
Catherine trafiła w sedno, pomyślał John Nelson. Powiązanie było jak cholera. Powiązanie tak poważne, że nie odważył się skorzystać z telefonu konsulatu, by do niej zadzwonić. Ale gdy się z nią spotka, postawi parę bardzo zasadniczych pytań. Ufał Catherine, ale nawet pomimo zdjęć i związanych z nimi konsekwencji nie był na sprzedaż. Wstał zza biurka i podszedł do drzwi. Nagle przypomniana sobie wizyta u dentysty powinna wystarczyć jako pretekst. Gdy szedł korytarzem do recepcji, powrócił myślami do Catherine Staples. Należała do najmocniejszych ludzi, jakich spotkał w życiu, ale jej spojrzenie ubiegłego wieczoru nie zdradzało siły, lecz przeraźliwy lęk. Takiej Catherine jeszcze nie widział.
Odparował twoje pytania, jak chciał – oświadczył Havilland, wchodząc do pokoju; w ślad za nim podążała potężna postać. – Zgadza się pan, majorze?
– Tak, a to znaczy, że spodziewał się takich pytań. Był na nie przygotowany.
– Co oznacza, że ktoś go przygotował!
– Nie powinniśmy byli do niego dzwonić – zauważył spokojnym tonem McAllister siedząc za biurkiem i znowu nerwowo masując palcami prawą skroń. – Wszystko, co mówił, było tak pomyślane, by sprowokować odpowiedź z mojej strony.
– Musieliśmy do niego zadzwonić – upierał się Havilland – choćby po to, by się tego dowiedzieć.
– On pokierował rozmową. Ja utraciłem nad nią kontrolę.
– Edwardzie, nie mogłeś zachować się inaczej – powiedział Lin. – Gdybyś reagował w inny spoób, oznaczałoby to, że kwestionujesz motywy jego postępowania. Czyli faktycznie zacząłbyś mu grozić.
– A w tej chwili nie życzymy sobie, by się poczuł zagrożony – zgodził się Havilland. – On zbiera dla kogoś informacje, a my musimy się dowiedzieć dla kogo.
– To zaś oznacza, że żona Webba jednak dotarła do kogoś, kogo zna, i powiedziała temu komuś wszystko. – McAllister pochylił się do przodu z łokciami opartymi na biurku i mocno zaciśniętymi dłońmi.
– Okazało się, że miałeś rację – przyznał ambasador, spoglądając z góry na podsekretarza. – Ulica z jej ulubionymi klonami. Paryż. Nieuchronne powtórzenie. To całkiem jasne. Nelson pracuje dla kogoś w konsulacie kanadyjskim, a ten nieznany ktoś jest w kontakcie z żoną Webba.
McAllister podniósł głowę. – Ten Nelson jest albo cholernym głupcem, albo jeszcze cholerniejszym głupcem. Sam się przyznał, że wie, a przynajmniej się domyśla, iż natknął się na informację o kluczowym znaczeniu politycznym, dotyczącą doradcy prezydenta. Można go wsadzić do więzienia za spiskowanie przeciw rządowi, nie mówiąc już o wyrzuceniu z pracy.
– Zapewniam cię, że to nie jest głupiec – powiedział Lin.
– W takim razie albo ktoś zmusza go do robienia czegoś wbrew jego woli, zapewne za pomocą szantażu, albo zapłacono mu za to, by ustalił, czy istnieje jakieś powiązanie między Marie St. Jacques a tym domem na Victoria Peak. Nie ma trzeciej możliwości. – Havilland zmarszczył brwi i usiadł na fotelu stojącym przed biurkiem.
– Dajcie mi jeden dzień – kontynuował major z MI 6. – Może uda mi się czegoś dowiedzieć. Jeśli tak, to kimkolwiek jest ten człowiek w konsulacie, zgarniemy go.
– Nie – sprzeciwił się dyplomata z wielkim doświadczeniem w tajnych operacjach. – Damy ci czas dzisiaj do ósmej wieczorem. Nie możemy sobie na to pozwolić, ale jeśli da się uniknąć zderzenia i smrodu, który z tego wyniknie, musimy spróbować. Najważniejsze to panować nad sobą. Postaraj się. Lin. Na litość boską, po staraj się.
– A po ósmej, panie ambasadorze? Co wtedy?
– Wtedy, majorze, łapiemy naszego sprytnego i wykrętnego attache i łamiemy go. O wiele bardziej bym wolał użyć go bez jego wiedzy, nie ryzykując, że podniesie się alarm, ale kobieta jest najważniejsza. Ósma wieczór, majorze Lin.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
– A jeśli się mylimy – kontynuował Havilland, jakby Lin Wenzu nic nie powiedział – jeśli tego Nelsona wystawiono nam jako kukłę i on nie wie nic, chcę, aby wszelkie przepisy zostały złamane. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz ani ile wydasz na łapówki, ani jakich brudów będziesz musiał użyć, by to załatwić. Chcę kamer, telefonów na podsłuchu, nadzoru elektronicznego, cokolwiek potrafisz zmobilizować, w stosunku do wszystkich, co do jednej, osób w tamtym konsulacie. Ktoś z nich wie, gdzie ona jest. Ktoś z nich ją ukrywa.
Catherine, tu John – powiedział Nelson dzwoniąc z automatu telefonicznego na Albert Road.
– Jak to miło, że zadzwoniłeś – odpowiedziała pospiesznie. – Miałam ciężkie popołudnie, ale musimy koniecznie umówić się któregoś dnia na drinka. Będzie mi bardzo miło spotkać się z tobą po tylu miesiącach, a ty mi opowiesz, jak tam było w Canberrze. Ale teraz powiedz mi tylko jedno: czy miałam rację z tym, co ci mówiłam?
– Muszę się z tobą spotkać, Catherine.
– Ani słówka?
– Muszę się z tobą zobaczyć. Masz czas?
– Za trzy kwadranse mam spotkanie.
– No to później, koło piątej. Jest takie miejsce zwane „Monkey Tręe” w Wanchai, na Gloucester…
– Znam. Będę tam.
John Nelson odłożył słuchawkę. Nie pozostało mu nic innego, jak wrócić do biura. Nie mógł oddalić się na trzy godziny, w każdym razie nie po rozmowie z samym podsekretarzem stanu Edwardem McAllis-terem; konieczność zachowania pozorów wykluczała tak długą nieobecność. Słyszał o McAllisterze; podsekretarz spędził w Hongkongu siedem lat, opuściwszy go zaledwie na parę miesięcy przed przybyciem Nelsona. Czemu wrócił? Do czego służył ten chroniony dom na Yictoria Peak, w którym tak nagle zamieszkał ambasador Havilland?
A ponad wszystko, co tak przestraszyło Catherine Staples? Zawdzięczał jej swą karierę, ale ona musi mu udzielić kilku odpowiedzi. A on musi podjąć decyzję.
Lin Wenzu prawie wyczerpał swoje źródła informacji. Tylko jedno dało mu coś do myślenia. Inspektor łan Ballantyne jak zwykle odpowiadał pytaniami na pytania, zamiast udzielać zwięzłych odpowiedzi. Było to irytujące, ponieważ nigdy nie było wiadomo, czy człowiek ze Scotland Yardu wiedział coś na dany temat czy nie, w tym wypadku na temat amerykańskiego attache o nazwisku John Nelson.
– Spotkałem się z facetem parę razy – powiedział Ballantyne. – Bystrzak. Mówi waszą gwarą, wiesz o tym?
– Moją „gwarą”, inspektorze?
– No cóż, cholernie niewielu z nas to potrafiło, nawet podczas wojen opiumowych. Ciekawy był to okres historyczny, nieprawdaż, majorze?