– Co oznacza, że gdzieś przepadł – przerwał attache. – A ty wiesz, gdzie ona jest, inni nie.
– Jak już powiedziałam, szybko myślisz.
– Ale w pierwszym wypadku, jeśli to rzeczywiście ma związek z Havillandem, jak przypuszczasz…
– Bez komentarzy. Gdybym ci powiedziała, dowiedziałbyś się więcej, niż powinieneś.
– Rozumiem. Ryzykowna sprawa. Pozwolisz, że się zastanowię. – Wziął swoje martini, ale zaraz odstawił. – A gdybym tak dostał anonimowy telefon?
– To znaczy?
– Zaniepokojona Kanadyjka, poszukująca informacji na temat zaginionego męża.
– Czemu miałaby dzwonić akurat do ciebie? Jest dobrze zorientowana w kołach rządowych. Czemu nie wprost do konsula generalnego?
– Nie było go w biurze. Ja byłem.
– Nie chciałabym cię urazić, Johnny, ale nie jesteś następnym w hierarchii.
– Racja. A poza tym każdy byłby w stanie sprawdzić w centralce i ustalić, że nie było takiego telefonu.
Catherine zmarszczyła brwi, a potem pochyliła się do niego.
– Jest pewien sposób, gdybyś się zdecydował na dalej posunięte kłamstwo. Oparty na realnych faktach. Tak mogło się zdarzyć i nikt nie mógłby temu zaprzeczyć.
– Mianowicie?
– Na Garden Road, gdy wychodziłeś z konsulatu, podeszła do ciebie kobieta. Nie powiedziała ci wiele, ale wystarczająco, abyś się zaniepokoił. Była tak przestraszona, że nie chciała wejść do środka. Była to bardzo zdenerwowana kobieta, szukająca swego amerykańskiego męża. Potrafiłbyś ją nawet opisać.
– No, to zacznij opisywać.
Siedzący przed biurkiem McAllistera Lin Wenzu czytał z notesu. Podsekretarz stanu słuchał. – Chociaż opis jest nieco inny, zmiany są drobne i nie wymagają wielkiego zachodu. Włosy zaczesane gładko do tyłu i przykryte kapeluszem, brak makijażu, pantofle na płaskim obcasie, by wydać się niższą, ale nie za bardzo… To ona.
– I twierdziła, że nie rozpoznaje żadnego nazwiska w spisie pracowników, które mogłoby odpowiadać jej tak zwanemu kuzynowi?
– Kuzynowi ze strony matki. Naciągane, ale wystarczająco konkretne, by wyglądało wiarygodnie. Jak twierdzi recepcjonistka, zachowywała się niezręcznie, była jakby podniecona. Miała torebkę, tak ordynarną imitację Gucciego, że wzięła ją za babkę z głębokiej wiochy. Sympatyczną, ale naiwną.
– Rozpoznała czyjeś nazwisko – oświadczył McAllister.
– Jeśli tak, to czemu o nie nie zapytała? W takich okolicznościach nie traciłaby czasu.
– Prawdopodobnie uznała, że ogłosiliśmy alarm, że nie może ryzykować, iż zostanie rozpoznana, a już szczególnie nie w budynku.
– Nie sądzę, Edwardzie, by to ją niepokoiło. Biorąc pod uwagę, co wie i przez co przeszła, potrafi być bardzo przekonująca.
– To, co jej się wydaje, że wie, Lin. Niczego nie może być pewna. Musi postępować bardzo ostrożnie w obawie przed fałszywym krokiem. Jej mąż jest tam – a możesz mi wierzyć na słowo, bo widziałem ich, gdy byli razem – ona zrobi wszystko, by go uchronić. Mój Boże, ukradła ponad pięć milionów dolarów z tej prostej przyczyny, że pomyślała, zresztą całkiem słusznie, iż jego rodacy wyrządzili mu krzywdę. Według niej należały mu się te pieniądze… im obojgu się należały… i niech cały Waszyngton idzie do wszystkich diabłów.
– Ona to zrobiła?
– Havilland zezwolił na udzielanie ci wszelkich informacji. Zrobiła to i w dodatku bezkarnie. Kto by się ośmielił pisnąć słowo? Ustawiła sobie tajny Waszyngton dokładnie tak, jak chciała: byli przerażeni i zakłopotani, jedno i drugie aż po uszy.
– Im więcej się dowiaduję, tym bardziej ją podziwiam.
– Podziwiaj sobie, ile chcesz, aleją odszukaj.
– A sam ambasador gdzie się znajduje?
– Na cichym lunchu z wysokim komisarzem Kanady.
– Powie mu wszystko?
– Nie, poprosi o poufną współpracę, a w zasięgu ręki będzie miał telefon, by móc w każdej chwili porozumieć się z Londynem. Londyn poinstruuje komisarza, aby zrobił wszystko, o co poprosi Havilland. To już jest załatwione.
– Szybko działa, co?
– Nie ma drugiego takiego jak on. Powinien zjawić się tu w każdej chwili, już jest spóźniony. – Telefon zadzwonił i McAllister podniósł słuchawkę. – Słucham?… Nie, nie ma go tutaj. Kto taki?… Tak, oczywiście, porozmawiam z nim. – Zakrył mikrofon. – To nasz konsul generalny.
– Coś się stało – rzekł nerwowo Lin, wstając z fotela.
– Tak, panie Lewis, mówi McAllister. Chciałbym panu powiedzieć, sir, jak bardzo to wszystko sobie cenimy. Konsulat wykazał dobre chęci w najwyższym stopniu.
Nagle otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Havilland.
– Panie ambasadorze, to amerykański konsul generalny – powiedział Lin. – O ile zrozumiałem, pytał o pana.
– Nie mam czasu na żadne z jego cholernych przyjęć.
– Chwileczkę, panie Lewis. Ambasador właśnie przyszedł. Jestem pewien, że chciałby pan z nim porozmawiać. – McAllister wyciągnął telefon w stronę Havillanda, który podszedł szybkim krokiem.
– Tak, Jonathan, o co chodzi? – Wysoki, wyprostowany i szczupły ambasador słuchał w milczeniu, błądząc niewidzącymi oczami po ogrodzie za szklanymi drzwiami. Wreszcie odezwał się. – Dziękuję, Jonathanie, postąpiłeś właściwie. Nie mów absolutnie nic i nikomu, a od teraz ja to przejmuję. – Havilland odłożył słuchawkę i popatrzył najpierw na McAllistera, a potem na Wenzu. – Trop, jakiego szukamy, jeśli rzeczywiście to jest ten trop, pojawił się w zupełnie niewłaściwym miejscu. Nie w kanadyjskim, lecz amerykańskim konsulacie.
– To się nie trzyma kupy – oświadczył McAllister. – Tu nie Paryż i nie ulica z jej ulubionymi drzewami, klonami, klonowym liściem. Tam jest konsulat kanadyjski, nie amerykański.
– I opierając się na tym, mamy zbagatelizować ten trop?
– Oczywiście, że nie. Co się stało?
– Na Garden Road, do attache o nazwisku Nelson, podeszła Kanadyjka poszukująca swego męża. Ten Nelson zaofiarował jej pomoc, zaproponował, że pójdzie z nią na policję, ale była nieugięta. Nie pójdzie z nim na policję ani nie wejdzie z nim do konsulatu.
– Czy podała jakieś przyczyny? – spytał Lin. – Prosi o pomoc, a następnie ją odrzuca.
– Powiedziała, że to sprawa czysto prywatna. Nelson opisał ją jako osobę bardzo zdenerwowaną i przemęczoną. Podała, że nazywa się Mary Webb i dodała, że być może mąż szukał jej w konsulacie. Poprosiła, by Nelson popytał się o to, a ona do niego jeszcze zadzwoni.
– Ale to nie to, co mówiła poprzednio – sprzeciwił się McAllister. – Przecież wyraźnie robiła aluzję do tego, co ich spotkało w Paryżu, a to oznaczało zamiar skontaktowania się z przedstawicielem jej rządu, jej kraju, Kanady.
– Czemu się upierasz? – spytał Havilland. – Nie krytykuję cię, ale po prostu chciałbym się dowiedzieć dlaczego.
– Nie jestem pewien. Coś się tu nie zgadza. Między innymi, obecny tu major ustalił, że była w konsulacie kanadyjskim.
– O? – Ambasador zwrócił się do przedstawiciela Wydziału Specjalnego.
– Recepcjonistka to potwierdziła. Rysopis prawie się zgadzał, szczególnie jak na kogoś, kto pobierał lekcje u kameleona. Jej historyjka brzmiała następująco: obiecała swej rodzinie, że poszuka dalekiego kuzyna, którego nazwiska zapomniała. Recepcjonistka dała jej spis personelu, a ona go przejrzała.
– Znalazła tam kogoś, kogo zna – oświadczył podsekretarz stanu. – Skontaktowała się.
– I masz odpowiedź – rzekł stanowczo Havilland. – Ustaliła, że jej mąż nie poszedł na ulicę wysadzaną klonami, więc zrobiła kolejny właściwy krok. Konsulat amerykański.
– Podała własne nazwisko wiedząc, że poszukują jej w całym Hongkongu?
– Podanie fałszywego nic by jej nie dało – odparł ambasador.
– Oboje znają francuski. Mogła użyć na przykład francuskiego słowa toile, co po angielsku oznacza „sieć”, a pisze się web.
– Wiem, co oznacza, ale to już zbyt naciągane.
– Jej mąż by zrozumiał. Powinna była zrobić coś mniej nachalnego.
– Panie ambasadorze – przerwał Lin Wenzu, powoli odwracając wzrok od McAllistera – usłyszawszy pana słowa skierowane do amerykańskiego konsula generalnego, że nie powinien absolutnie nikomu o niczym wspominać, i teraz rozumiejąc w pełni pańską troskę o zachowanie tajemnicy, wnioskuję, za pan Lewis nie został powiadomiony o istniejącej sytuacji.
– Zgadza się, majorze.
– Więc dlaczego do pana zadzwonił? U nas, w Hongkongu, ludzie często znikają. Zaginiony mąż czy zaginiona żona to nie taka znowu rzadkość.
Przez chwilę twarz Havillanda wyrażała niepewność. – Znamy się z Jonathanem Lewisem od bardzo dawna – powiedział wreszcie, lecz w jego głosie brakowało zwykłej stanowczości. – Być może to bon vivant, ale na pewno nie jest głupcem. W przeciwnym razie nie znalazłby się tutaj. A biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich kobieta zwróciła się do jego attache… no cóż, Lewis mnie zna i wyciągnął własne wnioski. – Zwrócił się teraz do McAllistera, a w miarę jak mówił, wracała jego pewność siebie. – Zadzwoń do Lewisa, Edwardzie. Powiedz mu, by polecił temu Nelsonowi czekać na twój telefon. Wolałbym bardziej dyskretne podejście, ale nie mamy czasu. Chcę, abyś go wypytał o wszystko, cokolwiek przyjdzie ci do głowy. Będę słuchał przez drugi aparat, w twoim gabinecie.
– A więc jednak zgadzasz się – powiedział podsekretarz. – Coś nie gra.
– Tak – odparł Havilland, spoglądając na Lina. – Major to dostrzegł, a ja nie. Ująłbym to nieco inaczej, ale w istocie rzeczy to jest to samo, co i jego niepokoi. Nie w tym problem, czemu Lewis telefonował do mnie, lecz dlaczego attache poszedł akurat do niego. Przecież w końcu to była tylko bardzo zdenerwowana kobieta, która oświadczyła, że zaginął jej mąż, ale nie chciała pójść na policję ani nie zgodziła się wejść do konsulatu. Normalnie taką osobę uznano by za zbzikowaną. Z całą pewnością, na pierwszy rzut oka, nie jest to sprawa godna uwagi przepracowanego konsula generalnego. Zadzwoń do Lewisa.
– Oczywiście. Ale powiedz mi jeszcze, czy z komisarzem kanadyjskim sprawy idą gładko? Będzie współpracował?
– Na twoje pierwsze pytanie odpowiedź brzmi: nie, sprawy nie idą gładko. A co do drugiego, to nie ma on wyboru.