– Niech się pan szykuje na obiad, młody człowieku.
– Jeśli można, sir – powiedział rozradowany radiooperator. – Wiem, że będę wyrazicielem nas wszystkich, jeśli stwierdzę, że nie chcielibyśmy pracować z nikim innym tylko z panem.
– No to może na dwa obiady.
Lin zaparkował samochód przed blokiem mieszkalnym na Yun Ping Road i podniósł mikrotelefon umieszczony pod deską rozdzielczą. – Radio? Tu,,Ważka” Zero.
– Słucham, sir?
– Proszę przełączyć mnie na miasto i uruchomić urządzenie zabezpieczające. Będę wiedział, że działa, kiedy usłyszę echo, prawda?
– Oczywiście, sir.
Wraz z ciągłym sygnałem w słuchawce pulsowało słabiutkie echo. Major wystukał numer, rozległ się przerywany sygnał i po chwili odezwał się kobiecy głos.
– Słucham?
– Z panem Zhou. Kuai\ – rzucił szybko Lin, ponaglając kobietę.
– Oczywiście – odparła w dialekcie kantońskim.
– Tu Zhou – powiedział męski głos.
– Xunsu! Xiaoxi\ – rzekł chrapliwym szeptem Lin. Brzmiało to jak rozpaczliwe błaganie, by go wysłuchano. – Sheng! Skontaktować się natychmiast! Szafir przepadł!
– Co? Kto mówi?
Major rozłączył się i wcisnął guzik z prawej strony mikrotelefonu. Radiooperator zgłosił się natychmiast.
– Słucham, „Ważka”?
– Podłącz się do mojej prywatnej linii, również na zabezpieczeniu, i przełączaj wszystkie telefony tutaj do mnie. Natychmiast! Będzie to standardowa procedura aż do odwołania. Zrozumiano?
– Tak jest, sir – odparł zduszonym głosem radiooperator.
Telefon w samochodzie zabrzęczał i Lin podniósł słuchawkę.
– Tak? – zapytał niedbale, udając, że tłumi ziewnięcie.
– Majorze, tu Zhou! Przed chwilą odebrałem bardzo dziwny telefon. Zadzwonił do mnie jakiś mężczyzna – sprawiał wrażenie ciężko rannego – i powiedział mi, żebym skontaktował się z kimś, kto nazywa się Sheng. Miałem mu przekazać, że Szafir przepadł.
– Szafir? – zapytał major, jakby nagle wpadł w popłoch. – Nie mów tego nikomu, Zhou! Przeklęte komputery! Nie wiem, jak to się stało, ale ta wiadomość była przeznaczona dla mnie. To nie dotyczy „Ważki”. Powtarzam, nie mów nikomu!
– Rozumiem, sir.
Lin uruchomił silnik samochodu i przejechał kilka przecznic dalej na zachód, do Tanłung Street. Powtórzył całą operację i znowu odezwał się telefon przełączony z jego prywatnej linii.
– Majorze?
– Słucham?
– Odebrałem właśnie telefon od kogoś, kto sprawiał wrażenie umierającego! Chciał, żebym…
Wyjaśnienie było identyczne – - popełniono niebezpieczną pomyłkę w sprawie nie dotyczącej,,Ważki”. Nie wolno niczego powtarzać. Rozkaz został przyjęty.
Lin przeprowadził jeszcze trzy rozmowy, za każdym razem zatrzymując samochód przed budynkiem, gdzie mieszkał człowiek, z którym się łączył. W każdym wypadku rezultat był taki sam – jego rozmówca odzywał się parę chwil później, żeby przekazać mu zadziwiającą wiadomość, ale żaden z nich nie wybiegał przedtem z domu, żeby poszukać na ulicy bezpiecznego automatu telefonicznego. Major był pewien jednego. Kimkolwiek był podwójny agent, na pewno nie będzie nawiązywał kontaktu korzystając ze swojego domowego telefonu. Rachunki wykazywały wszystkie numery, z którymi łączono się z każdego aparatu, a wszystkie rachunki z kolei były sprawdzane przez wydział. Były to rutynowe działania prowadzone dla wygody agentów. Koszty wszystkich rozmów pokrywał Wydział Specjalny, zaliczając je do wydatków służbowych.
Dwaj zwolnieni ze służby funkcjonariusze z wozów Trzeciego i Siódmego zameldowali się w centrali, podając miejsca pobytu. Major skontrolował to wykonując piąty telefon. Jeden z nich znajdował się w mieszkaniu przyjaciółki i wyraźnie dał do zrozumienia, że nie zamierza go opuszczać przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Błagał radiooperatora, żeby odbierał wszystkie „pilne telefony od klientów” i powtarzał każdemu, kto będzie próbował się z nim skontaktować, że przełożeni wysłali go na Antarktydę. To nie to. Podwójny agent tak się nie zachowuje, nie pozwala sobie przy tym na żarty. Nie stara się trzymać na uboczu, nie zdradza też miejsca swego pobytu ani tożsamości osoby, u której się znajduje. Drugi agent był jeszcze bardziej, jeśli to możliwe, poza podejrzeniami. Powiadomił ośrodek łączności centrali, że w dalszym ciągu jest gotów wykonywać wszelkie zadania, obojętnie duże czy małe, związane lub nie związane z „Ważką” – może nawet odbierać telefony. Jego żona urodziła niedawno trojaczki i, według relacji radiooperatora, niemal z paniką w głosie oznajmił, że lepiej wypocznie w pracy niż w domu. To nie ten.
Siedmiu sprawdzonych ludzi i siedem odpowiedzi negatywnych. Pozostało dwóch: mężczyzna, który najbliższe czterdzieści minut spędzi w kinie Pagoda, i ten drugi, w jachtklubie w Aberdeen.
Telefon w samochodzie majora zabrzęczał natarczywie – a może było to odbicie jego własnego niepokoju?
– Słucham?
– Odebrałem właśnie wiadomość dla pana – oznajmił radiooperator. – „»0rzeł«do»Ważki«Zero. Pilne. Zgłoś się”.
– Dziękuję. – Lin, nie przerywając połączenia, spojrzał na zegar umieszczony pośrodku deski rozdzielczej. Już o trzydzieści pięć minut spóźnił się na umówione spotkanie z Havillandem i Conklinem, tym legendarnym, kulawym agentem z dawnych lat. – Młody człowieku? – odezwał się, podnosząc ponownie mikrotelefon do ust.
– Słucham, sir?
– Nie mam teraz czasu dla niezbyt związanego ze sprawą, choć niespokojnego „Orła”, ale nie chciałbym go urazić. Jeśli się nie zgłoszę, zadzwoni ponownie, a wtedy chciałbym, żeby mu pan wyjaśnił, że nie zdołał się pan ze mną skontaktować. Oczywiście, kiedy zadzwoni, proszę mi natychmiast przekazać wiadomość od niego.
– Z całą przyjemnością, panie majorze.
– Słucham?
– Ten „Orzeł”, który telefonował, był bardzo nieprzyjemny.
Wykrzykiwał coś o spotkaniach, na które trzeba przychodzić, skoro się na nie umówiło i że…
Słuchając tej diatryby z ust pośrednika, Lin zanotował sobie w pamięci, że jeśli przeżyje tę noc, będzie musiał porozmawiać z Edwardem McAllisterem o zasadach dobrego wychowania w rozmowach telefonicznych, zwłaszcza podczas sytuacji kryzysowych. Cukier wywołuje uśmiech na twarzy, a sól jedynie grymas. – Tak, tak, rozumiem, młody człowieku. Jak by to powiedzieli nasi przodkowie: „Bodajby temu orłowi dziób utkwił w otworze do wypróżnień”. Proszę zrobić, jak powiedziałem, a tymczasem – powiedzmy za piętnaście minut – niech się pan połączy z naszym człowiekiem w kinie Pagoda. Kiedy się odezwie, proszę mu podać mój nie zarejestrowany numer z czwartego poziomu, pamiętając oczywiście o włączeniu zabezpieczenia.
– Oczywiście, sir.
Lin ruszył na wschód Hennessy Road, minął park Southorn i przy Fleming skręcił w Johnston i potem w Burrows Street, gdzie znajdowało się kino Pagoda. Wjechał na parking i zatrzymał się na miejscu zarezerwowanym dla zastępcy kierownika. Umieścił za przednią szybą policyjną przepustkę, wysiadł z samochodu i pobiegł w stronę wejścia. Przy kasie stało zaledwie kilka osób oczekujących na nocny seans filmu „Namiętność Wschodu”. Upodobania agenta nieco zaskoczyły majora. Mimo to, nie chcąc zwracać na siebie uwagi w ciągu sześciu minut, jakie mu jeszcze pozostały, ustawił się za trzema mężczyznami czekającymi w kolejce do kasy. Dziewięćdziesiąt sekund później zapłacił za bilet i wszedł do środka. Podał bilet dziewczynie przy drzwiach i stanął przyzwyczajając oczy do ciemności i blasku padającego z odległego ekranu, na którym wyświetlany był film pornograficzny. Był to rzeczywiście bardzo dziwny rodzaj rozrywki jak na człowieka, którego sprawdzał, ale postanowił, że nie będzie wyciągał zbyt pochopnych wniosków w stosunku do żadnego z podejrzanych.
Jednakże w tym wypadku było to trudne. I to nie dlatego, że jakoś szczególnie lubił mężczyznę, który teraz znajdował się gdzieś w zaciemnionej sali i wraz z rozgorączkowaną publicznością przyglądał się seksualnej gimnastyce drewnianych pseudoaktorów. Prawdę mówiąc major n i e lubił go, ale po prostu uznawał za jednego z najlepszych wśród swoich podwładnych. Agent był arogancki i nieprzyjemny, ale był również dzielnym człowiekiem. Jego ucieczkę z Pekinu przygotowywano przez osiemnaście miesięcy, a każda godzina, którą spędził w tym czasie w komunistycznej stolicy, zwiększała zagrożenie dla jego życia. Był wyższym oficerem w siłach bezpieczeństwa i miał dostęp do bezcennych informacji wywiadowczych. A poza tym wzruszającym dowodem poświęcenia z jego strony było również to, że uciekając na południe pozostawił ukochaną żonę i córkę. Osłonił je przed podejrzeniami posługując się spalonymi i podziurawionymi pociskami zwłokami, które zidentyfikowano jako jego ciało. Stał się bohaterem Chińskiej Republiki Ludowej, zastrzelonym, a następnie spalonym przez bandę włóczących się chuliganów – typowe zjawisko dla fali przestępczości, która ogarnęła cały kraj. Matka i córka były bezpieczne i utrzymywały się z renty wypłacanej przez rząd, on zaś, jak wszyscy zbiegli prominenci, został poddany naj skrupulatniej szej kontroli, która miała na celu zdemaskowanie potencjalnych szpiegów. W tym wypadku jego arogancja wyszła mu właściwie na dobre. Nie próbował zabiegać o względy – był tym, kim był i to, co zrobił, zrobił dla dobra Chin. Gdyby władze nie przyjęły tego, co miał do zaoferowania, zawsze mógł rozejrzeć się gdzie indziej. Wszystko ułożyło się pomyślnie, oprócz sytuacji jego żony i córki. Władze nie zaopiekowały się nimi tak, jak uciekinier się spodziewał. W związku z tym do miejsca pracy jego żony bez żadnych wyjaśnień zaczęto dyskretnie przekazywać pieniądze. Ona nie mogła się o niczym dowiedzieć, bo gdyby zaistniało choć najmniejsze podejrzenie, że jej mąż żyje, poddano by ją torturom, żeby wydobyć z niej informacje, których nie miała. Wszystko to nie pasowało do psychologicznego portretu podwójnego agenta, bez względu na jego wątpliwy gust, jeśli chodzi o filmy.
Pozostawał więc człowiek w Aberdeen, który stanowił dla Lina pewną zagadkę. Ten agent był starszy od innych – niewysoki, zawsze nienagannie ubrany mężczyzna, obdarzpny logiką myślenia były księgowy, okazujący tak wielką lojalność, że Lin omal nie uczynił go swoim powiernikiem. Powstrzymał się jednak, kiedy bliski był podzielenia się z nim informacjami, których nie powinien był zdradzać nikomu. Być może to dziwne uczucie duchowej bliskości wynikało z faktu, że człowiek ten był w podobnym wieku… Z drugiej strony, jak wspaniały mógł to być kamuflaż dla wtyczki z Pekinu! Ożeniony z bogatą Angielką i dzięki temu członek jachtklubu, do którego należeli bogaci i wpływowi przedstawiciele społeczności Hongkongu, ludzie wysoko usytuowani w hierarchii towarzyskiej. Był zawsze na miejscu, wcielona doskonałość. Linowi, jego najbliższemu koledze, wydawało się niewiarygodne, że do tego starszego mężczyzny, który prowadził takie stateczne życie, a mimo to chciał kiedyś aresztować australijskiego rozrabiakę za to, że naraził na szwank reputację grupy,,Ważka”, mógł dotrzeć Sheng Chouyang i skorumpować go… Nie, to niemożliwe! Może, pomyślał major, powinienem wrócić i zająć się tym wesołym, urlopowanym na dobę agentem, proszącym, aby wszystkich klientów informowano, że został wysłany na Antarktydę, albo tym przepracowanym ojcem trojaczków, który gotów był nawet odbierać telefony, żeby tylko wymigać się od domowych obowiązków.