– Pracujemy razem, tak czy inaczej. Mat.
– Chcę, żeby ten sukinsyn McAllister, ten królik, wiedział, skąd się wziąłem. Siedzi w tym po uszy równie głęboko jak my i lepiej będzie, żeby ten jego umysł zanurkował w to szambo i wyłowił każdą możliwość i każdy prawdopodobny trop. Chcę wiedzieć, kogo powinniśmy zabić – nawet tych luźno związanych ze sprawą – żeby zmniejszyć nasze straty i wyciągnąć Webbów. Chcę, by McAllister wiedział, że na zbawienie duszy trzeba sobie zasłużyć. Jeżeli nam się nie uda, to nie uda się również jemu i nie będzie już mógł więcej uczyć w szkółce niedzielnej.
– Jest pan dla niego zbyt surowy. Jest analitykiem, nie katem.
– A jak pan sądzi, skąd kaci dostają wytyczne? Skąd my dostajemy wytyczne? Od kogo? Paladynów z Kongresu? Specjalistów od niedopatrzeń?
– Znowu mat. Jest pan rzeczywiście tak dobry, jak mówią. Zdobył informacje o przełomowym znaczeniu. Dlatego tu jest.
– Proszę mi wszystko powiedzieć, sir – rzekł Conklin. Usiadł wyprostowany na krześle, jego proteza wykręcona była nienaturalnie. – Chcę usłyszeć pańską historię.
– Ale najpierw o kobiecie. Czy żona Webba czuje się dobrze i jest bezpieczna?
– Odpowiedź na pańskie pierwsze pytanie jest tak oczywista, że zastanawiam się, czemu w ogóle pan o to pyta. Nie, nie czuje się dobrze. Jej mąż zaginął i ona nie wie, czy żyje, czy jest martwy. Jeśli chodzi o drugie pytanie, to tak, jest bezpieczna. Ze mną, nie z panem. Mam możliwość manewru i mam swoje dojścia. Pan musi tu tkwić.
– Jesteśmy w rozpaczliwej sytuacji – odezwał się błagalnym tonem dyplomata. – Ona jest nam potrzebna!
– Ale wydaje się pan zapominać, że jesteście zinfiltrowani. Nie będę jej narażał.
– Ten dom to twierdza!
– Wystarczy jeden trefny kucharz. Albo jeden szaleniec na klatce schodowej.
– Conklin, niech mnie pan posłucha! Przeprowadziliśmy kontrolę danych paszportowych – wszystko się zgadza. To on, wiemy. Webb jest w Pekinie. W tej właśnie chwili. Nie pojechałby tam, gdyby nie ścigał celu – jedynego celu. Jeżeli jakimś cudem ten pański Delta dostarczy towar, a jego żony nie będzie na miejscu, zabije człowieka, który stanowi nasze jedyne dojście, jedyny trop. Bez niego jesteśmy zgubieni. Wszyscy jesteśmy zgubieni.
– A więc tak wyglądał scenariusz od samego początku. Reductio ad absurdum. Jason Bourne poluje na Jasona Bourne'a.
– Owszem. Boleśnie proste, ale gdyby nie te dodatkowe komplikacje, nigdy by się nie zgodził. Siedziałby wciąż w tym starym domu w Maine nad swoimi naukowymi papierzyskami. Nie mielibyśmy naszego myśliwego.
– Ależ z pana kawał sukinsyna – rzekł Conklin wolno, łagodnie i z pewnym podziwem w głosie. – Czy jest pan przekonany, że on temu podoła? Że poradzi sobie w dzisiejszej Azji w taki sam sposób, jak przed laty jako Delta?
– Kiedy korzystał z rządowej ochrony, co trzy miesiące przechodził badania lekarskie. Jest w doskonałej kondycji – o ile się orientuję, ma to coś wspólnego z jego obsesyjnym uprawianiem biegów.
– Niech pan zacznie od samego początku. – Funkcjonariusz CIA rozsiadł się na krześle. – Chcę poznać wszystko po kolei, bo przypuszczam, że pogłoski były prawdziwe. Mam przed sobą wyjątkowego sukinsyna.
– Wątpię, panie Conklin – powiedział Havilland. – Wciąż błądzimy po omacku. Oczywiście, chciałbym usłyszeć pańskie komentarze.
– Usłyszy je pan. Proszę zaczynać.
– W porządku. Zacznę od nazwiska, które, jak sądzę, jest panu znane. Sheng Chouyang. Co pan może o nim powiedzieć?
– Jest twardym negocjatorem i podejrzewam, że pod maską życzliwości kryje się nieustępliwość. Mimo wszystko jest to jeden z najrozsądniejszych ludzi w Pekinie, Przydałoby się jeszcze tysiąc takich jak on.
– Gdyby pańskie słowa się spełniły, szansę na to, że na Dalekim Wschodzie rozpęta się piekło, byłyby tysiąckrotnie większe. -›!
Li Wenzu wyrżnął pięścią w biurko z taką siłą, że leżących przed nim dziewięć fotografii i przyczepione do nich wyciągi z teczek personalnych podskoczyły na blacie. Który? Który z nich? Wszyscy mieli doskonałe opinie z Londynu, a ich przeszłość poddano wielokrotnemu sprawdzeniu, nie było tu miejsca na błąd. Nie byli to tylko dobrze przeszkoleni Zhongguo ren wybrani w wyniku urzędniczej selekcji, lecz ludzie wyłonieni w efekcie intensywnych poszukiwań najwybitniejszych umysłów w obrębie rządu – a w niektórych wypadkach i poza nim – które mogłyby zostać zwerbowane do tej najbardziej tajnej ze służb. Była to reakcja Lina na fakt, że na murze – może Wielkim Murze – pojawił się napis: Mane thekel fares i że doskonałe specjalne służby wywiadowcze obsadzone pochodzącym z kolonii personelem mogą do 1997 roku stać się pierwszą linią obrony, a później, po przejęciu władzy przez Chiny, pierwszą linią zorganizowanego ruchu oporu. Brytyjczycy musieli zrezygnować z przywództwa w zakresie tajnych operacji wywiadowczych z powodów, które, choć trudne do strawienia w Londynie, były jednak jasne:
Europejczyk nigdy nie zdoła w pełni zrozumieć zawiłych subtelności wschodniego umysłu, a nie były to czasy, kiedy można by się opierać na mylnych bądź źle zanalizowanych informacjach. Londyn musiał wiedzieć – cały Zachód musiał wiedzieć -jak się sprawy mają…
Lin wprawdzie nie wierzył, by jego rozrastająca się grupa, która zajmowała się zbieraniem informacji wywiadowczych, mogła mieć decydujący wpływ na podejmowanie decyzji politycznych. Ale był głęboko przekonany, że jeśli kolonia ma mieć swój Wydział Specjalny, to musi być on obsadzony i dowodzony przez tych, którzy potrafią najlepiej wykonać swoje zadania. A nie należeli do nich najświetniejsi nawet weterani z brytyjskich tajnych służb o wyraźnie europejskiej orientacji. Po pierwsze, wszyscy byli do siebie podobni i nie pasowali ani do otoczenia, ani do języka. I po latach pracy, w czasie których pokazał, na co go stać, Li Wenzu został wezwany do Londynu, gdzie przez trzy dni wałkowali go trzej śmiertelnie poważni specjaliści od dalekowschodniego wywiadu. Jednak czwartego dnia rano na ich twarzach pojawiły się uśmiechy, którym towarzyszyła decyzja o powierzeniu majorowi dowództwa wydziału w Hongkongu i udzieleniu mu szerokich pełnomocnictw. Doskonale zdawał sobie sprawę, że przez wiele następnych lat działał w sposób, który usprawiedliwiał okazane mu przez zwierzchników zaufanie. Wiedział również, że teraz, w tej jednej, najważniejszej w całej jego zawodowej karierze operacji zawiódł. Pod swoim dowództwem miał trzydziestu ośmiu funkcjonariuszy Wydziału Specjalnego, z których wybrał osobiście dziewięciu, by wzięli udział w tej niezwykłej, szaleńczej operacji. Wydawała mu się szaleńcza do chwili, kiedy z ust ambasadora usłyszał niezwykłe wyjaśnienie. Cała ta dziewiątka stanowiła śmietankę trzydziestoośmio-osobowego zespołu i każdy z nich był w stanie przejąć dowództwo, w razie gdyby kierujący grupą został wyeliminowany – tak napisał w ich kartach kwalifikacyjnych. I zawiódł. Jeden z tych osobiście wybranych przez niego ludzi był zdrajcą.
Dalsze studiowanie dokumentów nie miało sensu. Bez względu na to, jakich niezgodności się doszuka, zbyt wiele czasu zajmie ich sprawdzenie, skoro umknęły zarówno jego doświadczonemu spojrzeniu, jak również uwagi kontrolerów w Londynie. Nie było czasu na zawiłe analizy, straszliwie powolne badanie dziewięciu odrębnych biografii. Miał tylko jeden wybór. Musiał przypuścić frontalny atak na każdego z tych ludzi, a słowo „front” miało dla jego planu kluczowe znaczenie. Jeśli mógł odegrać rolę taipana, mógł również zagrać rolę zdrajcy. Był świadom, że w jego planie tkwiło pewne ryzyko, na które ani Londyn, ani amerykański ambasador Havilland by się nie zgodzili, ale musiał je podjąć. Jeżeli mu się nie uda, Sheng Chouyang zostanie ostrzeżony, że rozpoczęto z nim tajną wojnę i jego kontrposunięcia mogą okazać się katastrofalne w skutkach, ale Li Wenzu nie miał zamiaru przegrywać. Jeżeli czekało go niepowodzenie, bo tak było zapisane w północnych wiatrach, to nic innego nie miało znaczenia, a tym bardziej jego życie.
Major sięgnął po słuchawkę telefonu. Wcisnął klawisz na swojej konsoli, żeby połączyć się z radiooperatorem w skomputeryzowanym centrum łączności Wydziału Specjalnego MI 6.
– Słucham, sir – odezwał się głos ze sterylnego, białego pokoju.
– Kto z grupy „Ważka” jest jeszcze na służbie? – zapytał Lin. „Ważka” była kryptonimem elitarnego dziewięcioosobowego zespołu, którego członkowie składali suche raporty bez żadnych wyjaśnień.
– Jest dwóch, sir. W wozach Trzecim i Siódmym, ale mogę się skontaktować z pozostałymi w ciągu paru minut. Pięciu się zameldowało – są w domach – a dwaj inni pozostawili numery telefonów. Jeden będzie w kinie Pagoda do jedenastej trzydzieści, a następnie wróci do swojego mieszkania, ale można go wywołać za pomocą komunikatora. Drugi jest w jachtklubie w Aberdeen z żoną i jej rodziną. Jego żona to Angielka, jak pan wie.
Lin roześmiał się cicho. – Iz całą pewnością rachunkiem za swoją brytyjską rodzinę obciąży nasz katastrofalnie skromny budżet przyznany nam przez Londyn.
– To można w ten sposób, panie majorze? Jeśli tak, to czy mógłby mnie pan przydzielić do,,Ważki” bez względu na to, czym się zajmuje?
– Nie bądźcie bezczelni.
– Przepraszam, sir…
– Żartowałem, młody człowieku. W przyszłym tygodniu osobiście zaproszę pana na doskonały obiad. Wykonuje pan swą pracę doskonale i polegam na panu.
– Dziękuję, sir!
– To ja dziękuję.
– Czy mam nawiązać łączność z „Ważką” i ogłosić alarm?
– Niech się pan skontaktuje z każdym z osobna, ale przekaże im pan coś wręcz przeciwnego. Wszyscy są przepracowani, od kilku tygodni nie mieli spokojnego dnia. Proszę powiedzieć każdemu z nich, że oczywiście chcę, aby informowali o każdej zmianie miejsca pobytu, ale dopóki nie otrzymają innych poleceń, są wolni przez następne dwadzieścia cztery godziny. Ludzie w wozach Trzecim i Siódmym mogą jechać nimi do domu, ale nie do knajpy. Proszę im powiedzieć, żeby się dobrze wyspali albo spędzili czas, jak mają ochotę.
– Tak jest, sir. Będą z tego zadowoleni, sir.
– Ja sobie pojeżdżę wozem Czwartym. Odezwę się, proszę czuwać.
– Oczywiście, panie majorze.