Литмир - Электронная Библиотека
A
A

5.

–  Transforacja każdego kilograma masy kosztuje setki tysięcy ergów – mówił skrzekliwie kreator Fuertad. – Nie jesteśmy instytucja charytatywną i pan, obel-borcie, doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Ci skazańcy są nam zbyt potrzebni, abyśmy mogli tolerować nieodpowiedzialne wybryki prowadzące do marnowania cennego materiału. Sporządziłem już na ten temat odpowiedni raport i chciałbym, żeby pan zapoznał się z jego treścią.

– Kiedy? – spytał Ubir nuf Dem nie przestając obserwować wnętrza celi, w której przebywał Edgins z trójką współwięźniów. Kopuła inwigilacyjna przepuszczała obraz tylko w jednym kierunku, jednak obel-bort odniósł dziwne wrażenie, że spoglądający w górę człowiek obserwuje go. Na wszelki wypadek wycofał się za barierkę.

– Pan mnie w ogóle nie słucha! – w głosie kreatora zabrzmiała nuta z trudem hamowanej irytacji.

– Och, najmocniej przepraszam – Ubir nuf Dem odwrócił się w stronę zasuszonego starca, który siedział w opływowym fotelu. – Ostatnio bywam roztargniony – dorzucił wyjaśniającym tonem. – A co się tyczy pańskiego raportu, mogę go przejrzeć w każdej chwili. Choćby zaraz.

– Jest tutaj – kreator wyciągnął rękę. Na dziecięco małej dłoni leżał błyszczący krążek mnemogramu. Ubir nuf Dem ujął go ostrożnie w dwa palce, uważając przy tym, by nie dotknąć pomarszczonej skóry. Kreator Fuertad wyglądał tak, jakby miał się rozsypać przy lada podmuchu.

– Dobrze, że tu nie ma przeciągów, prawda Chief? – powiedział obel-bort patrząc na swego ulubieńca. Skrzydłak przekrzywił głowę i przestąpił kilkakrotnie z nogi na nogę, a w powietrzu rozległ się przenikliwy syk.

– Kiedy uzyskam pańską opinię? – przypomniał o swoim istnieniu kreator.

– Sądzę, że można z tym poczekać do jutra – mruknął Ubir nuf Dem. – Niech on się wreszcie odczepi – pomyślał przesyłając w stronę zasuszonej mumii uprzejmy grymas. – Jego głos rozstraja mój system nerwowy, niszcząc efekt porannej kontemplacji. Czuję się coraz gorzej. – Wrzucił krążek mnemogramu do kieszeni i nie zwracając uwagi na kreatora głaskał błyszczącą sierść skrzydłaka.

W drugim końcu obszernej hali grupa ludzi w ciemnowiśniowych strojach krzątała się wokół kanciastej sylwetki wahadłowca. Na kadłubie statku i znikających w ładowni kontenerach widać było okrągłe znaki Związku Solarnego. Stłumiony odległością szum pracujących maszyn działał usypiająco i Ubir nuf Dem z trudem powstrzymał ziewanie.

– Jak tam, moje robaczki? – mruknął zaglądając ponownie do wnętrza celi. – Mam nadzieję, że się wam tutaj podobało. Nie macie zresztą dużego wyboru…

Siedzący na barierce skrzydłak balansował w przód i w tył, a jego przenikliwy wzrok spoczywał na czwórce więźniów. Dłoń obel-borta zbliżyła się do głowy ulubieńca, lecz zatrzymana gniewnym piskiem zawisła w powietrzu.

– Cóż to za humory, Chief? – obruszył się Ubir nuf Dem.

Skrzydłak podskoczył i zatoczywszy krąg nad kopułą inwigilacyjną wylądował mu na ramieniu. Ciągle piszczał.

– Wiem, wiem – obel-bort uśmiechnął się ze zrozumieniem. – Ten stary dureń może każdego wyprowadzić z równowagi. Na szczęście już go nie ma – fotel kreatora znikał właśnie w drzwiach pobliskiej windy – więc nie będziemy sobie zaprzątać nim głowy, prawda?

Ubir nuf Dem ruszył powoli wzdłuż barierki, za którą widać było długi szereg kopuł inwigilacyjnych. Niektóre pulsowały seledynowym blaskiem, ale większość z nich smuciła oczy obel-borta widokiem wygaszonych promienników. Gelwona przeżywała wyraźny kryzys, co stało w jawnej sprzeczności z projektem rozbudowy, jaki kreator Fuertad przedstawił na ostatnim posiedzeniu Rady. Coś trzeba będzie z tym fantem zrobić, ale co, tego Ubir nuf Dem nie wiedział i prawdę mówiąc niewiele go to interesowało.

Kolumna ciemnowiśniowych postaci, prowadzona przez młodszego borta, przemaszerowała w pobliżu, honorując komendanta regulaminowym pozdrowieniem.

– Widocznie jacyś nowi – pomyślał Ubir nuf Dem. – Świeży zapas armatniego mięsa. Poruszają się tak dziarsko, bo nie wiedzą jeszcze, w jakie piekło wpadli. Ciekawe, ilu z nich zostanie przy zdrowych zmysłach?

Doszedł do zastrzeżonego pionu komunikacyjnego i wymówiwszy aktualne hasło, czekał, obserwując pracujących przy wahadłowcu ludzi. Poruszali się ospale, a dowodzący grupą oficer w ogóle nie interweniował, zajęty puszczaniem kółek papierosowego dymu. W pewnej chwili taśmociąg stanął – jeden z kontenerów tkwił zaklinowany w wąskiej prowadnicy. Ludzie klnąc szarpali dźwignie bloku dyspozycyjnego; pomarańczowe światła rytmiczną pulsacją sygnalizowały defekt urządzenia. Sapnęły drzwi windy i Ubir nuf Dem, odgrodziwszy się plecami od panującego w hali rozgardiaszu, wszedł do środka.

– Chyba już czas na południowy posiłek – mruczał pod nosem. – Powinienem coś zjeść, czuję to. Racjonalne odżywianie jest podstawą dobrego samopoczucia.

Wyjął z kieszeni błyszczący krążek mnemogramu i obrócił go w palcach, uśmiechając się do własnych myśli. Kreator Fuertad postawił go w sytuacji bez wyjścia. To dobrze, bardzo dobrze. Obel-bort Ubir nuf Dem musi teraz postępować zgodnie z procedurą. Wszystko obwarowane sztywnymi przepisami – żadnych wątpliwości, wahań, uników. Po prostu idealne rozwiązanie!

Winda zastopowała z głuchym sieknięciem, a przez otwarte drzwi wsączył się ciepły, liliowo-złoty blask poziomu oficerskiego. Rozgałęziony korytarz wabił okruchami szalonych wspomnień.

– Dlaczego tu przyjechałem? – zastanawiał się Ubir nuf Dem. – Przecież wcale nie mam zamiaru do niej iść. W każdym razie nie teraz.

Gdzieś w gardle poczuł drapanie. Pamięć przywoływała obraz namiętnej kochanki, budząc rozpaczliwe kołatanie serca. Bezwolny, okrutnie bezwolny – nawet teraz miał ochotę rozdeptać krążek mnemogramu, zamieniając obarczone pamięcią kryształki w biały miał, który jutro usuną automaty oczyszczające. Mimo tylu doznanych upokorzeń wciąż jeszcze karmił się nadzieją, jak ostatni głupiec. Czy naprawdę nie znajdzie w sobie dość siły?

– Poczciwy, stary Fuertad – uśmiech zagościł na obliczu Obel-borta. – Chyba ofiaruję mu jeden z tetryjskich posążków.

Podświadomość bez kontroli umysłu prowadziła go labiryntem korytarzy, odtwarzając po raz nie wiadomo który tę samą drogę. Zatrzymał się dopiero pod drzwiami znajomego segmentu mieszkalnego. Wyciągnął rękę w kierunku awizora.

– Niezmiernie mi przykro, Liz, ale sprawa wyszła poza moje kompetencje. – Usprawiedliwiające zdania nasuwały się z natrętną gorliwością. – Zbyt późno mnie o wszystkim poinformowałaś. – Będzie udawał współczucie, może nawet zdecyduje się na czułe przygarnięcie jej do siebie. – Daj spokój – powie. Ostatecznie wrócisz na Ziemię bogata jak mało kto, a przecież zawsze o tym marzyłaś…

Wyciągnięta ręka zwisła bezwładnie wzdłuż ciała.

– Nie mogę tam wejść – stwierdził ze smutkiem. – Ona od razu przejrzy całą grę. W ogóle nie będzie chciała ze mną rozmawiać.

Zawrócił i z nisko zwieszoną głową powlókł się pod prąd własnej namiętności. Jakaś część jego umysłu aprobowała takie postępowanie, ale… Właśnie! Jedno małe, śmieszne „ale”!

Skąd te wątpliwości? Dlaczego się waha? Dlaczego nie stać go na podjęcie ostatecznej decyzji? Czekać, zostawiając bieg sprawy obowiązującym paragrafom, to pozbyć się raz na zawsze wszystkich kłopotów związanych z osobą Lizey Myrmall. Ale czy naprawdę tego chce? Czy jej nieobecność nie stanie się męczarnią, kłamstwem rzuconym sobie samemu w twarz? Być szczęśliwym śmieciem znaczy nieraz więcej niż ofiarować mogą zmaterializowane czarodziejskim gestem obietnice wymyślonych bogów.

– Przecież to wszystko da się jeszcze odwrócić – Ubir nuf Dem przystanął i myślał gorączkowo. – Gdybym wprowadził Procedurę Obszaru Zamkniętego… Znajdę jakieś wytłumaczenie, w ostateczności zaaranżuję sytuację o wymaganym stopniu zagrożenia. Żaden problem, wystarczy dobrze to rozegrać… – z każdą chwilą czuł się coraz bardziej przekonany, że należy postąpić w ten, a nie inny sposób. – Lizey będzie mogła zostać na Gelwonie. Dzięki mnie. Wiem, jak jej na tym zależy. Musi tylko obiecać…

Znowu stał przed jej segmentem mieszkalnym i wpatrywał się w szczelinę między framugą a skrzydłem drzwi. Wyszła? Ale dokąd? Musiałby chyba słyszeć…

– A może… – piekące żądło zazdrości zraniło duszę obel-borta. – Może ktoś tam jest?!!

Twarz potomka rodu nuf Demów zamieniła się w posagowa maskę. Krok do tyłu, potem drugi. Krążek mnemogramu przyjemnie zaciążył na dłoni, kojąc rozjątrzoną ranę pewnością nadciągającej zemsty

7
{"b":"92027","o":1}