Była to pierwsza noc, której obel-bort Ubir nuf Dem nie poświęcił na odpoczynek. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że można by udać się do przytulnej sypialni i utonąć w objęciach zabytkowego łoża. Wielkimi krokami przemierzał komnaty swego apartamentu, wiodąc wzrokiem po zgromadzonych w każdym zakątku skarbach. Posągi, obrazy, klejnoty – wszystko to nabierało w jego oczach nowego życia; zupełnie jakby nieruchome przedmioty wyczuwały, że stało się coś, co diametralnie zmienia ich dotychczasową wegetację u boku ostatniego z nuf Demów. Były znowu potrzebne – jako dowód świetnej przeszłości i zapowiedź nie mniej godnej przyszłości.
– Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności – powtarzał Ubir spoglądając po raz nie wiadomo który na rodowy pierścień. – Niemożliwe stało się faktem, zadając kłam prawom rachunku pewności. Jakże mały jest świat – zwrócił się do skrzydłaka drzemiącego na szczycie pregijskiej kompozycji. – Czy potrafisz zrozumieć moją radość, Chief? Czy potrafisz ją pojąć?
Pytanie trafiło w pustkę. Ulubieniec pozwolił sobie zignorować wypowiedź obel-borta.
– Masz rację, przyjacielu, zupełną rację – pokiwał głową Ubir nuf Dem. – Zachowuję się jak najgłupszy z moich służbotów – opadł na fotel, a na jego czole rozterka wyryła dwie pionowe bruzdy. – Przecież Tom jest jeszcze wciąż w dyspozycji kreatora, a ja nie zrobiłem nic, by go stamtąd wydobyć.
Spadkobierca nuf Demów zwykłym więźniem, skazańcem zrzuconym na samo dno ludzkiego piekła! Kto śmiał w tak okrutny sposób osądzić człowieka, którego pochodzenie więcej jest warte niż wszystkie zgromadzone tu skarby?! Zuchwalcy dopuszczający się czynu tak haniebnego powinni zostać surowo ukarani i obel-bort Ubir nuf Dem osobiście dopilnuje, by zapłacili za swój postępek cenę odpowiednio wysoką.
– To doprawdy cud, że dowiedziałem się o jego istnieniu – mamrotał. – Cud prawdziwy. Biedny Tom… – imię zostało wypowiedziane ciepłym, współczującym głosem. – Krew z krwi, kość z kości naszej. Ileż on musiał wycierpieć?
Grymas gniewu stężał na twarzy Ubira. Potomek nuf Demów zepchnięty do roli bezwolnego dawcy – karmiony preparatami, wystawiony na zabójcze promieniowanie Gelwony, a wszystko po to, by na poziomie odbioru bezduszne automaty wyssały z jego organizmu produkt końcowy: Fuertadral. Ta zasuszona mumia pomyślała o każdym szczególe. Perweniusz, który chce przejść do historii nazywając swoim imieniem najpotężniejszą broń, jaką kiedykolwiek dysponował rodzaj ludzki.
– Jakże to okrutnie żałosne – stwierdził obel-bort w duchu. – I jakie prawdziwe – chciał podzielić się ową refleksją z ulubieńcem, ale Chief, otulony błoniastymi skrzydłami, posapywał tylko leciutko przez sen.
– Trzeba działać – Ubir nuf Dem zerwał się z fotela – działać jak najszybciej. – Przez chwilę stał nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w rodowym godle. – Do was się zwracam, czcigodni przodkowie, abyście użyczyli mi swej mądrości i siły – wyszeptał drżącymi wargami.
Wyobraźnia obel-borta wypełniła pomieszczenie cieniami wielu ludzi. Stali z dumnie uniesionymi głowami, otaczając go ciasnym kręgiem. Sylwetki bohaterów, których czyny sławiono w pieśniach i zapisywano złotymi zgłoskami w historycznych księgach – te twarze, tak skupione i smutne, spoglądały na Ubira domagając się czynu.
Zrozumiał. Odczytał prośbę zawartą w niewidzących oczach. Teraz już wierzył, że uda mu się spełnić obowiązek narzucony chlubnym dziedzictwem. Obowiązek, który traktował jako wyróżnienie.
Puszysta wykładzina znowu ugięła się pod krokami obel-borta, a jego głos rozbił ciszę przytulnego wnętrza. Z sąsiedniego pomieszczenia wybiegły dwa służboty. Minęło trochę czasu zanim ubrały Ubira w paradny, obwieszony platyną mundur i przytroczyły do pasa rzadko otwieraną kaburę. Sprawdziwszy swój wygląd, ostatni z nuf Demów spojrzał jeszcze na rodowy herb – chwila kontemplacji przed rozpoczęciem decydującej batalii. Dobrze, zupełnie dobrze. Czuł się silny – po raz pierwszy od wielu już lat stawał do walki, o której słuszności był przekonany w stu procentach. A może nawet bardziej.
Wyprostowany, spokojnym, pewnym krokiem ruszył w kierunku sali łączności.
Ze szczytu pregijskiej kompozycji obserwowały go uważnie paciorki czarnych ślepi. Chief, obudzony krzątaniną służbotów, spoglądał za wychodzącym aż do momentu, w którym postać komendanta skryła się w cieniu roślinopodobnej kolumnady. Przekrzywiwszy na lewą stronę swój ptasi łeb, ulubieniec balansował przez kilka sekund, przestępując z nogi na nogę, a potem rozwinął błoniaste skrzydła i poszybował śladem opiekuna. Poruszał się bezszelestnie, toteż obel-bort, pochylony nad klawiaturą kodera, nie zauważył jego przybycia. Dopiero delikatny syk zwrócił uwagę Ubira na puszystą kulę, która usadowiła się na brzegu jednego z pulpitów.
– A, to ty – komendant nie odrywał oczu od szachownicy programatora i tylko kątem oka zanotował obecność ulubieńca. – Sam widzisz, Chief, jak mi to nieporadnie idzie – mówił dalej, a palce niepewnie wybierały właściwe przyciski. – Brak wprawy, ot i wszystko.
Dopiero za trzecim podejściem udało się obel-bortowi zmusić urządzenie do uległości. Bilokator zasygnalizował obecność kreatora w laboratorium. Ubir nuf Dem wdusił klawisz wywołania.
– Nawet w środku nocy nie opuszcza swojego śmietnika – myślał z irytacją. – Pracowita mumia. On po prostu nie ma czasu umrzeć.
Kanał łącza bezpośredniego ciągle jeszcze pozostawał zamknięty. Fuertad wyraźnie nie kwapił się do rozmowy. Ubir nuf Dem poczuł, że wilgotnieją mu dłonie.
– Tylko spokojnie – mruknął wycierając je w taszyftową chusteczkę. – Uda się, musi się udać.
Stawka planowanej rozgrywki była jednak tak wysoka, że przez moment obel-borta ogarnął paniczny strach. I może nawet uciekłby sprzed wypukłości monitora, gdyby nie obraz, który pojawił się nagle na szarej powierzchni. Ubir nuf Dem zauważył postać w żółtym kombinezonie.
– Chwała Słońcu, obel-borcie. Czym mogę panu służyć?
– Nawet nie raczył się osobiście pofatygować, tylko przysyła mi tu swoich laborantów – pomyślał, a głośno rzucił: – Fuertad! Natychmiast!
Zdumiony brzmieniem własnego głosu, z satysfakcją odnotował, że monitor poszarzał, a w powietrzu unosi się jeszcze pokorne: „Rozkaz, komendancie”.
Nie czekał nawet minuty. Relacja asystenta musiała przekonać kreatora, że przeciąganie spektaklu może się nie najlepiej dla niego skończyć. Gdy ekran ponownie przekazał obraz z drugiego końca łącza, do uszu obel-borta dobiegło regulaminowe pozdrowienie, a zaraz potem:
– Historia nie notowała pańskiej wizyty w mojej skromnej pracowni. Nawet w tak nie zobowiązującej formie.
– Kpi w żywe oczy – stwierdził Ubir nuf Dem w duchu. – Historia wielu rzeczy jeszcze nie notowała, Fuertad – powiedział cierpko, kładąc nacisk na słowie „jeszcze”. – Jakim prawem dopuszcza pan swoich asystentów do końcówki zastrzeżonego łącza? – zaatakował z marszu, a nie słysząc odpowiedzi dodał: – Takie traktowanie regulaminu podczas Procedury Obszaru Zamkniętego powinno być nagrodzone sądem doraźnym, z natychmiastowym wykonaniem wyroku.
– Ależ komendancie… – twarz kreatora poczerwieniała.
– Dosyć. Nie przyjmuję żadnych tłumaczeń.
– Chciałem tylko…
– Ani słowa! – uniesiona władczym gestem prawica najpewniej speszyła Fuertada, bo zdusił w sobie nie dokończoną kwestię, a wściekłe błyski wyblakłych oczu upodobniły go do zdziczałego psa, którego łańcuch pozbawił możliwości kąsania.
– Niech się wreszcie dowie, kto tu naprawdę rządzi – pomyślał Ubir nuf Dem. – Pora przywrócić na Gelwonie właściwą hierarchię.
– Pan mnie oderwał od prac mających ścisły związek z ustanowieniem Procedury Obszaru Zamkniętego – zaczął kreator głosem ledwie tłumiącym narastającą furię. – Pan sobie nie zdaje sprawy z konsekwencji moich badań.
– Właśnie dlatego pana wezwałem, Fuertad. Należy zebrać wszystkie posiadane informacje i skonsultować się z Głównym Modyfikatorem. Dosyć już zmarnowaliśmy czasu. Chcę wiedzieć, co zostało ustalone i jakie ma pan zamiary w stosunku do więźniów, których dostarczono dzisiaj na Stację. Ci ludzie mogliby chyba niejedno wyjaśnić?
– Niestety, komendancie. Badania przeprowadzone na infiltratorze…
– Co takiego? – obel-bort poczuł, że robi mu się słabo. – Kto panu pozwolił stosować infiltrator?!
– Przecież to tylko więźniowie – zdziwienie kreatora było naturalne.
– Koniec – pomyślał z rozpaczą Ubir nuf Dem. Ostatnia szansa bezpowrotnie zaprzepaszczona. Gwiazdo Promienna, żeby zginąć z ręki takiego zera – oparł się o brzeg pulpitu i szeroko otwartymi ustami łowił powietrze. – Zamorduję tego pokurcza, zakatuję na śmierć, a potem rozwalę tę cholerną Stację. Och, Tom… – rozluźnił ciasną stójkę; skrzypiące słowa omijały go jakoś bokiem. Z trudem skupił uwagę, by zrozumieć ich sens.
– …w jednym przypadku nie udało się zestroić infiltratora z falowaniem zapisu pamięciowego – mówił Fuertad. – A właśnie ten zapis mógłby najwięcej…
– O kim pan mówi? – Ubir nuf Dem wpił wzrok w twarz starca, który długo, okrutnie długo szukał czegoś w poręczy fotela.
– Tom Edgins – zaskrzeczał wreszcie kreator.
Nie wiedział, że te dwa słowa uratowały go od niechybnej śmierci.