Литмир - Электронная Библиотека
A
A

17.

Fuertad z niechęcią uniósł głowę znad stosu meldunków i czujnym wzrokiem objął stojącego w wejściu Howdena.

– Chwała Słońcu, kreatorze – odezwał się intruz, zamykając za sobą starannie drzwi i podchodząc bliżej. – Mam nadzieję, że nie jest pan zbytnio zajęty.

– I Dzieciom… – burknął Fuertad z pozornym trudem maskując udawane ziewnięcie. – O co chodzi, Howden? Najpierw stajecie na głowie, żeby dostać kilka dni urlopu, a zaraz potem przychodzicie, domagając się natychmiastowej rozmowy.

– Ważna sprawa, kreatorze. Można by powiedzieć: gardłowa. – Oficer rozwalony w zbyt wąskim jak na jego potrzeby fotelu, ugniatał metodycznie papierosa i nie zapytawszy o pozwolenie, zapalił. – Dotyczy naszego komendanta – dodał wydmuchując chmurę gryzącego dymu.

– Cóż tam znowu? – spytał leniwie Fuertad, wszystkimi siłami tłumiąc narastające podniecenie.

– Arystokraci to dziwni ludzie – Howden jakby zupełnie zapomniał o zasadach dobrego wychowania i kreator odniósł wrażenie, że jego niespodziewany gość lada chwila położy nogi na zasypanym meldunkami blacie. – Bardzo dziwni – kontynuował rozwlekle. – Mają swoje odchyły i…

– Do rzeczy, Howden, do rzeczy – Fuertad miał wyrobioną opinię na temat rodowych słabostek nuf Demów i im podobnych. – Więc?

– Są osoby, które mogłyby coś niecoś wyjaśnić.

– Konkretnie.

– Co konkretnie? Osoby czy wyjaśnienia?

Fuertad miał ochotę wyrzucić na zbity pysk zadowolonego ze swojej roli oficera, ale wyczuwał w jego postawie coś, co kazało mu powstrzymać gniewny komentarz i wysłuchać dalszego ciągu. Chodziło przecież o obel-borta. Jeżeli Howden faktycznie przyniósł jakieś konkrety – a wszystko na to wskazywało – należało dać mu się wygadać. Nie trzeba było nawet długo czekać.

– Odnieśliśmy wielki sukces, kreatorze. Naprawdę, mocna rzecz. A byliśmy o włos od klęski…

– My? – zdziwienie Fuertada stanowiło czystą formalność. Oczekiwał po prostu dalszego ciągu.

– Pan, ja – Howden zatoczył ręką szeroki krąg – wszyscy. Cała ludzkość.

– Duże słowa – uśmiech na twarzy kreatora miał zachęcić oficera do dalszych zwierzeń. – A jakiego rodzaju jest ten… sukces?

– Zdusiliśmy w zarodku próbę buntu, który miał lada godzina wybuchnąć w podziemiach Fortu B – szepnął Howden pochylając się nad blatem.

– Bzdura – parsknął gniewnie Fuertad. – Nikt w to nie uwierzy. Przecież skazańcy znajdują się przez cały czas pod działaniem preparatu FZ, co uniemożliwia im zorganizowanie jakiejkolwiek sensownej akcji.

– Skutki działania FZ-etów można zneutralizować za pomocą antidotum. Sam pan wie, kreatorze, jak często giną materiały z medbloków. Proszę mi wierzyć, to była cała siatka: skazańcy, część strażników i ktoś z samej góry.

– I komendant – pomyślał z radością Fuertad. – Sam obel-bort Ubir nuf Dem. To zaczyna być ciekawe.

– Wszyscy, niestety, stali się ofiarami własnej lekkomyślności Howden wyraźnie nabierał tempa. – Ten wybuch, kreatorze… To doprawdy okropne, musieliśmy jednak jakoś przeciwdziałać. Jako komendant Fortu B informowałem pana na bieżąco o rozwoju sytuacji i w krytycznym momencie wspólnie podjęliśmy decyzję. Kontakt z Głównym Modyfikatorem był niemożliwy ze względu na Procedurę. Groziłby dekonspiracją.

– Pańska opowieść, Howden, brzmi doprawdy bardzo interesująco, to wszystko jednak trzeba jakoś udowodnić – kościste palce kreatora wybijały monotonny rytm na poręczy fotela. – O ile się orientuję, z całej siatki dywersyjnej pozostał w naszych rękach jedynie organizator i przywódca spisku. Żeby go postawić w stan oskarżenia i udowodnić słuszność pańskiej tezy…

– Trzeba mieć kogoś, kto złoży odpowiednie zeznania. Taki ktoś istnieje, kreatorze. – Howden, wyraźnie z siebie zadowolony, zapalił nowego papierosa i wbił wzrok w pomarszczoną twarz swego rozmówcy. Czekał.

– Precyzyjny plan – myślał z uznaniem Fuertad. – Niektóre szczegóły wymagają wprawdzie dopracowania, ale całość… No, no – omal nie cmoknął z radości, lecz widok rozanielonej gęby Howdena zburzył wewnętrzny spokój kreatora. – On ma w tym jakiś interes, jakiś konkretny cel.

– Po co pan z tym do mnie przyszedł, Howden? – spytał.

– Żeby maluczkim było lepiej – brzmiała natychmiastowa odpowiedź.

Fuertad aż podskoczył.

– To jest poważna sprawa, a pan tu sobie robi kpiny! – zapiał na najwyższej nucie.

– Jakie kpiny? O co panu chodzi? – Howden zdusił niedopałek na podłodze i wstając z fotela, dodał: – Najlepiej, żeby pan to sobie spokojnie przemyślał i sam zdecydował, co dalej. – Zrobił krok w stronę drzwi.

– Chwileczkę – powstrzymał go Fuertad. – Jak brzmi nazwisko pańskiego świadka? Muszę przecież wiedzieć…

– Liz Myrmall, kreatorze. Czy to coś panu wyjaśnia?

Wyjaśniało, a jakże! Figurki zajęły swoje pozycje i sytuacja wymagała tylko jednego posunięcia, po którym można będzie ogłosić zakończenie rozgrywki. A ruch ten należał do Fuertada.

– Zeznanie obciążające obel-borta w zamian za mój raport. Ja pozbywam się komendanta, ona unika wyroku Rady, Howden… – kreator spojrzał na oficera z wyraźną niechęcią. – No cóż, ten chyba odbierze swoją należność w naturze. Nieistotne. Ważne, że Gelwona pozbędzie się wreszcie tego bałwana nuf Dema. O niczym innym nie marzę.

– A jeżeli to pułapka? – przebiegło mu nagle przez głowę. – Przynęta, na którą dam się złapać jak pierwszy lepszy żółtodziób?

Usiłował wyczytać cokolwiek z twarzy Howdena, ale ku swojemu zmartwieniu nie znalazł na niej nic prócz beztroskiego wyczekiwania. Chociaż… Ten ledwie dostrzegalny odcień drwiny przyczajony w kącikach warg…

– I jak pan to widzi, kreatorze?

– Dam panu znać za pół godziny – Fuertad zadbał, by barwa głosu nie zdradziła jego podniecenia i przez cały czas obserwował twarz oficera. – Proszę być gdzieś w pobliżu.

– W porządku – oblicze Howdena w dalszym ciągu niepokoiło brakiem jakiejkolwiek reakcji, nawet gdy wyszedł i jego pucołowata gęba wypełniła ekrany podglądu, w które kreator wpatrywał się chciwym wzrokiem.

Kościste palce ze wściekłością uderzyły w poręcz fotela.

– Oto gwarancja mojego bezpieczeństwa – myślał Fuertad, wyjmując ze szczeliny mnemoreksu kryształ zawierający wierny zapis całej rozmowy. – W każdej chwili będę mógł zeznać, że zgodziłem się tylko po to, by zdobyć bardziej konkretne dowody przeciwko tej bandzie intrygantów.

Zaakceptowawszy w ten sposób przedstawioną przez Howdena propozycję, wygasił ekrany podglądu i wrócił do przerwanej pracy, od której oderwał go dopiero meldunek o niespodziewanym odkryciu w rejonie dotkniętym eksplozją.

Gdy w godzinę po zakończeniu rozmowy zniecierpliwiony wysłannik Liz stanął ponownie przed drzwiami gabinetu, kreatora już tam nie zastał. Nie było też strażników ani nikogo takiego, kto mógłby mu powiedzieć, że Fuertad opuścił przed kwadransem Gelwonę, zabierając na pokładzie swojego statku jedynego skazańca, który przeżył wybuch, chociaż znajdował się w samym centrum kataklizmu.

Skazańcem tym był gradienter Konrad Tietz.

23
{"b":"92027","o":1}