Palce kreatora wędrowały niespokojnie po poręczach fotela, a ich właściciel, ze wzrokiem utkwionym w jakiś szczegół laboratoryjnego osprzętu, trawił gorycz przeżytego upokorzenia. Nie potrafił zrozumieć, co spowodowało tak wielką zmianę, w zachowaniu komendanta. Obel-bort groził, cytował paragrafy, stawiał warunki i żądał wyjaśnień. Niebywałe! Ten nadęty, arystokratyczny bałwan ośmielił się wsadzać nos w sprawy, o których pojęcie ma mniej więcej takie, jak on – kreator Fuertad – a skomplikowanej genealogii nuf Demów. Skandal, prawdziwy skandal, żeby taki dyletant w ogóle zabierał głos, nie mówiąc już o podejmowaniu jakichkolwiek decyzji. I to właśnie teraz – w chwili, kiedy ważą się losy solaryjskiej potęgi, kiedy cała, z takim trudem wzniesiona budowla drży w posadach – przychodzi obwieszony orderami kretyn i wyraża swoje wątpliwości oraz zastrzeżenia. Nie podoba się? Proszę bardzo! On – kreator-Fuertad – podporządkuje się rozkazom ignoranta. On – kreator Fuertad – nie kiwnie nawet palcem. Przecież takie było życzenie jaśnie wielmożnego pana komendanta. Ciekawe, co na to powie Rada. Bardzo, bardzo ciekawe.
– Ubir nuf Dem własnymi rękami zakłada pętlę na swoją szyję – zachichotał. – Zapowiada się niezłe przedstawienie.
Obel-bort nie rozumie albo zrozumieć nie chce. Obel-bort zresztą nie wie wszystkiego. On – kreator Fuertad – nie ma zamiaru podawać w wątpliwość kompetencji komendanta. Niech zdarzenia mówią same za siebie. Niech Główny Modyfikator oceni, niech się zapozna z faktami. A fakty są wystarczająco wymowne!
– Tak – pomarszczona twarz skrzywiła się w diabolicznym grymasie, a pergaminowa dłoń, oparta o pulpit czytnika, ożywiła szarą powierzchnię ekranu. – Fakty. Tylko fakty. Wystarczy popatrzeć.
Skład osobowy Czterdziestej Ósmej Eskadry. Eskadry wciągniętej w kolapsową pułapkę Rindu. Ponad setka nazwisk. Obok druga lista, o połowę krótsza – ci z nich, którzy w wyniku wymiany jeńców powrócili do domów. Trzeci spis zawiera tylko sześć pozycji. Gradienter Konrad Tietz figuruje na pierwszym miejscu, Toni Edgins na drugim, niżej – czwórka skazańców przebywająca aktualnie na poziomie adaptacyjnym. Wszyscy z tej samej jednostki, wszyscy byli w niewoli. I wszyscy trafili na Gelwonę. Zadziwiający zbieg okoliczności. Koronkowa robota. Po prostu majstersztyk.
Starzec był pełen uznania dla nieznanego przeciwnika, którego mózg uknuł tak precyzyjną intrygę. Tym bardziej że on – kreator Fuertad – zdołał ją rozwikłać.
– Nie znali lokalizacji Gelwony, więc zrobili to w taki sposób, byśmy sami dostarczyli spreparowanych skazańców we właściwe miejsce. Tietz był pierwszy, Edgins drugi, na poziomie adaptacyjnym czterech nowych. Nieźle, zupełnie nieźle. Z chwilą odwołania Procedury Obszaru Zamkniętego pojawią się następni. Jeden rozwalił pół kontynentu, dziesięciu poradzi sobie z całą planetą. A będzie ich na pewno więcej.
Główny Modyfikator na pewno to zrozumie. Za godzinę Gelwona wywoła Centrum Wybiórcze i on – kreator Fuertad – przedstawi wszystkie swoje dowody. Koniec obel-borta, koniec tego napuszonego arystokraty, któremu się zdaje, że ma tu coś do powiedzenia. Za paraliżowanie akcji kontrującej nie pogłaszczą go po głowie. To przecież nie są żarty. Klęska Gelwony stawia pod znakiem zapytania przyszłość Związku Solarnego. Strach pomyśleć, co by się mogło zdarzyć.
– Jeszcze godzina – mruknął kreator, spoglądając z obawą na kanciasty przetrwalnik, w którym spoczywał Tom Edgins. – Chciałbym tylko wiedzieć, dlaczego jego pamięć nie poddaje się infiltracji – drobna piąstka uderzyła w klawiaturę pulpitu, a ekrany odpowiedziały serią nie skoordynowanych błysków. – Musi być przecież jakiś powód.
Żywe zapalniki z zakodowanym programem działania. Przypadek Tietza podsunął kreatorowi właściwe rozwiązanie. To, co początkowo brał za halucynacje, musiało być impulsem popychającym skazańca do zniszczenia znienawidzonego otoczenia. Fuertad nawet domyślał się, jaki rodzaj uszkodzeń podkorowych może dać podobne efekty. Jeszcze tylko godzina.
– Sami uruchamialiśmy reakcję, pakując w nich FZ-ety i wystawiając na działanie gelwońskiego promieniowania – głowa starca osunęła się na oparcie fotela. – Mam nadzieję, że jeszcze nie jest za późno. Wystarczy zlikwidować całą podesłaną grupę i wyłuskiwać następnych, w miarę jak będą się pojawiać.
Gdyby nie rozkaz komendanta, on – kreator Fuertad – już dawno wykonałby odpowiednie posunięcia. Niestety, decyzja obel-borta – decyzja kretyna, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości – wydana podczas Procedury Obszaru Zamkniętego, stanowiła prawo. Prawo, któremu nie sposób się przeciwstawić.
– A zatem: rozkaz, panie komendancie – wąskie wargi zastygły w drapieżnym ugięciu. – Jestem pewien, że Główny Modyfikator wykaże więcej rozsądku. Musi wykazać. A wtedy…
Wyraz triumfu prześlizgnął się po pomarszczonej twarzy. Fotel, poderwany gwałtownym uderzeniem sękatych palców, ruszył w stronę wyjścia. Już niedługo. Za niecałą godzinę on – kreator Fuertad – zajmie miejsce obel-borta i uratuje Gelwonę, udowadniając po raz kolejny swoją niezastąpioność.
– Tak było zawsze, tak jest i będzie – myślał z satysfakcją, mijając już na korytarzu sylwetki wyprężonych strażników. – I biada tym, którzy tego w porę nie zrozumieli.
Hermetyczne drzwi zamknęły się za nim bezgłośnie, a w pustym laboratorium zapanowało grobowe milczenie. Porozstawiane w płytkich wnękach cyboty trwały w nieruchomym oczekiwaniu, obejmując swoim polem kontroli kanciasty przetrwalnik z majaczącą wewnątrz sylwetką uśpionego człowieka.
Rozrywające gładź posadzki zielone kiełki nie wywołały żadnej reakcji ze strony bezrozumnych strażników. Ich program nie przewidywał takiego zjawiska, nie wszczęto więc alarmu, nie zniszczono zaczątków nowej rzeczywistości, nie zrobiono nic.
A w odległości kilku metrów od przetrwalnika Toma Edginsa wyrastał krzak najprawdziwszego bzu – obsypany rojem zielonych liści, zwieńczony bukietem pachnących kwiatów. Kaleczył maskę świata.