Литмир - Электронная Библиотека
A
A

1.

W kilkanaście godzin po ogłoszeniu wyroku skazaniec został wprowadzony do kopuły straceń. Oczekiwało go tam pięciu biało odzianych egzekutorów, którzy mieli nadzorować przebieg ceremonii. Jeden z nich wystąpił krok do przodu i nie zdejmując zasłaniającej twarz maski powiedział:

– Tomaszu Edgins. Zgodnie z obowiązującym prawem możesz wyrazić swoje ostatnie życzenie, bądź powierzyć nam słowa, które chciałbyś komuś przekazać.

Skazaniec podniósł wzrok i milczał przez chwilę, zastanawiając się nad sensem tego, co usłyszał. Nie miał nikomu nic do przekazania. Już nie miał. Własnymi rękami obrócił w popiół to, co stanowiło jedyną treść jego życia. A życzenie? Jakie życzenie może mieć człowiek idący na śmierć? Nic mu nie przychodziło do głowy.

– Mam pytanie – odezwał się wreszcie stłumionym głosem.

– Słucham.

– Czy… Czy nie ma już żadnej szansy, to znaczy… Czy możliwe jest… – zawahał się – cofnięcie lub zmiana wyroku?

– W świetle obowiązującego prawa nie ma takiej możliwości.

– A więc załatwmy to jak najszybciej i niech szlag trafi was i wasze pieprzone prawa.

Postać w masce uniosła rękę, dając swoim asystentom sygnał do rozpoczęcia ceremonii. W centralnym punkcie kopuły straceń, na okrągłym cokole, umocowany był fotel, do którego podprowadzono skazańca. Z delikatnym szczękiem metalowe klamry unieruchomiły przeguby rąk i nóg, objęły ramiona i skronie. Milczące sylwetki egzekutorów cofnęły się pod ścianę kopuły, a fotel wraz z cokołem drgnął i uniesiony od spodu kolumną dźwigara rozpoczął powolną wędrówkę w stronę sufitu. Oczekujący tam kolisty otwór sygnalizowała ciemna plama w jednostajnej bieli sklepienia.

– Co za kretyński koniec – pomyślał Tom.

Nigdy bym nie uwierzył…

Wpatrywał się w coraz bliższy otwór, który nagle zapłonął błękitną poświatą, ukazując środek ślepego cylindra. Po krótkiej chwili fotel dotarł na odpowiednią wysokość, a okrągły wlot został szczelnie wypełniony przez uniesiony cokół. Światło zaczęło pulsować zmiennym rytmem, to jaśniejąc, to znów pogrążając w ciemnościach wnętrze pomieszczenia.

Skazaniec czekał. Czekał, aż ktoś znajdujący się na zewnątrz błękitnego cylindra dotknie małego przycisku, uwalniając w ten sposób wiązkę śmiertelnych infradźwięków. W doskonałej ciszy coraz głośniej biło serce, coraz wyraźniejszy był szum krwi pulsującej w skroniach.

– A jednak się boję – stwierdził Tom z goryczą. – Boję się, chociaż nie zostawiłem za sobą nic, do czego bym pragnął wrócić. Jakie to śmieszne.

Gdyby nie krępujące go klamry, z pewnością wzruszyłby ramionami. Mógł jednak tylko zamknąć oczy i czekać.

– Strasznie długo – wymruczał po chwili. – Czy oni tego nie rozumieją? Hej tam, do ciężkiej cholery! – wrzasnął. – Czy wy tego nie rozumiecie?! Banda skurwieli – dodał już ciszej, jakby na własny użytek.

Okropnie powoli mija czas.

Pomiędzy pojedynczymi uderzeniami tętna jest miejsce na retrospekcyjne obrazy z kończącego się życia długie projekcje zastygłych w bezruchu twarzy, zapamiętanych krajobrazów, drobnych, pozornie bezużytecznych przedmiotów, których widok dławi krtań uczuciem niepojętego wzruszenia. Koniec. To wszystko należy już do przeszłości, a chwila teraźniejsza wyklucza możliwość zaistnienia przyszłości.

– Szybciej. Na wszystkie świętości Nieba i Ziemi, nie każcie mi dłużej czekać – błagalny szept wypełnia wnętrze zamkniętego cylindra.

Okropnie powoli mija czas.

Lecz przecież mija.

Błękitne światło zmieniło swoją barwę i twarz skazańca pogrążyła się w upiornej zieleni. Jednocześnie Tom poczuł, jak przez jego ciało przelatuje ledwie zauważalna fala ciepła. Zaraz potem ośrodek równowagi zasygnalizował utratę orientacji przestrzennej i… wszystko wróciło do normy.

– Umarłem?

Stłumiony chichot narastał powoli, przeobrażając się w atak histerycznego śmiechu.

– Koniec, kanalie! Słyszeliście?! Koniec! Tom Edgins jest już trupem, któremu możecie nagwizdać! Zgodnie z literą prawa i sumie…! – dziki okrzyk urwał się jak ucięty nożem.

Ściana cylindra przeszła niezrozumiałą metamorfozę – stała się zupełnie przezroczysta, a po jej drugiej stronie widać było fragment amfiteatralnie ułożonych schodów, których szczyt ginął w półmroku. Kierowany odruchem Tom skręcił głowę w bok, zapominając o krępujących ciało uchwytach. Lecz klamry nie stawiły żadnego oporu! Nie tracąc czasu na niepotrzebne dociekania uwolnił się z objęć fotela i oparł plecami o niewidoczną ścianę cylindra. Serce łomotało rytmem rozbudzonej nadziei.

Dopiero teraz zauważył, że schody są tylko z jednej strony, natomiast z drugiej znajdował się wylot szerokiego tunelu o łukowatym sklepieniu.

– Jakaś awaria – przebiegło mu przez głowę. – Może uda mi się stąd wydostać.

Błyskawicznie obmacał wklęsłą taflę przezroczystej klatki, lecz dłonie wszędzie napotykały litą powierzchnię. Wskoczył na oparcie fotela, by stwierdzić, że od góry wyjście też jest zamknięte niewidzialną pokrywą. Spróbował ją poruszyć, ale spocone dłonie ślizgały się tylko, nie znajdując punktu zaczepienia. W odruchu bezsilnej wściekłości uderzył pięścią w przejrzystą zaporę. Zadźwięczała głucho, nie ustępując ani na milimetr.

– Musi być jakiś sposób – mamrotał Tom. Chaotyczne spojrzenia lustrowały otoczenie, myśli wirowały pod czaszką, analizując w jednej sekundzie tysiące szalonych wariantów ocalenia. Na próżno. Desperacki atak na ścianę cylindra był już tylko ostatnim atakiem skrajnej rozpaczy, która opanowała umysł skazańca. Osunął się bezwładnie i znieruchomiał z twarzą rozpłaszczoną na przezroczystej barierze. Płakał.

Po zewnętrznej stronie cylindra ktoś stał. Tom poczuł na sobie natarczywe spojrzenie i podnosząc głowę ujrzał podkute, sięgające kolan buty, oddalone o metr od jego oczu. Wzrok powędrował wyżej, rejestrując po drodze szczegóły ciemnowiśniowego stroju, ze zdobiącymi naramienniki emblematami borta, by na koniec oprzeć się na twarzy krótko ostrzyżonej kobiety. Była wysoka, na pewno wyższa od Edginsa. W ręku trzymała kształtny kask zwieńczony fantazyjnym pióropuszem. Śmiała się.

Tom nie wytrzymał.

– I z czego się śmiejesz, suko?! – zawył gwałtownie. – Dobij mnie albo idź precz!

Nie odpowiedziała. Nie mogła mu odpowiedzieć przez ściany dźwiękochłonnego cylindra. Wykrzywiła tylko usta w ironicznym grymasie i przesławszy Tomowi gest złośliwego pozdrowienia, odeszła majestatycznym krokiem, niknąc u szczytu amfiteatralnych schodów. Odprowadził ją długim spojrzeniem, pełnym nienawiści.

– Stało się. Już wiedzą. Szlag by trafił… – zagryzł wargi aż do krwi. – Cholernie mało czasu. Za chwilę tu będą. Partacze, nawet ukatrupić… A ja – nic… nic… nic…! Cholerny świat! Cholerne, śmierdzące ścierwa w białych rękawiczkach! Przecież musi być jakieś wyjście!

Obmacał dokładnie fotel. Spróbował oderwać fragment poręczy. Bez rezultatu – tworzywo było bardzo wytrzymałe. Zajrzał pod spód. Konstrukcja stanowiła litą całość wtopioną w podłoże. Najmniejszych szans. Gołymi rękami nic nie zrobi.

Powietrze w cylindrze było coraz cięższe. Tom pojął, że jeśli nie wydostanie się w ciągu kilku minut, grozi mu śmierć przez uduszenie. Zrezygnowany usiadł z powrotem w fotelu, chcąc uspokoić myśli i przeanalizować jeszcze raz całą sytuację. Rozwiązania nie znalazł.

– Pozostaje więc zdechnąć tu na chwałę cywilizowanego kodeksu i celów wyższych – stwierdził z goryczą.

W głębi tunelu zabłysło silne światło. Zbliżało się, rosnąc z każdą sekundą.

– Już są – zamknął oczy i westchnął głęboko. – Szybko się uwinęli.

Niewielki poduszkowiec zastopował kilka metrów przed skazańcem. Wyskoczyło z niego dwóch rosłych facetów w ciemnowiśniowych strojach. Tom obserwował ich spod przymrużonych powiek. Jeden z przybyłych powiedział coś do aparatu umocowanego na przegubie lewej ręki i w chwilę później przezroczysty cylinder zaczął unosić się w górę. Do wnętrza klatki wtargnęła fala świeżego powietrza, przesyconego jakimś dziwnym, nieznanym zapachem.

– Pospieszcie się – dobiegł głos z wnętrza poduszkowca. – Kabina musi być gotowa za kwadrans.

Ciemny pas oznaczający dolną krawędź cylindra znieruchomiał półtora metra nad głową Edginsa. Faceci podeszli bliżej.

– Wstań – powiedział ten z prawej.

– Nie chce mi się.

– Człowieku, nie mamy czasu na jałową dyskusję. Wstawaj.

– Odpieprz się – wycedził powoli Tom, nie zmieniając pozycji. – Jeżeli chcecie mnie wykończyć, zróbcie to tutaj, zaraz. Mam już dość łażenia i czekania na swoją kolejkę do zaświatów.

Faceci spojrzeli na siebie.

– Ale uparty – powiedział ten z lewej. Brakowało mu przednich siekaczy i śmiesznie zniekształcał słowa.

– Człowieku! – zaczął drugi. – Nikt cię nie ma zamiaru wykańczać.

– Nie zalewaj, przecież jest wyrok. Chyba nie dostałem w ostatniej chwili ułaskawienia?

– Wyrok został wykonany.

Tom rozdziawił usta ze zdziwienia.

– Co?!

– Wyrok został wykonany. Na Ziemi. Ale w tej chwili znajdujesz się w przejściówce Gelwony. Komora transforacyjna, kojarzysz?

Nie kojarzył. Nie mogło mu się pomieścić w głowie. Po cóż mieliby go ekspediować na jakąś tam Gelwonę, skoro… Nigdy nie słyszał tej nazwy. Układ, planeta, stacja bazowa czy może jednostka Floty Solarnej? Co tu się w ogóle dzieje?

Nie dali mu pomyśleć.

– Wstajesz sam, czy mamy ci pomóc?

Wyraźnie nie żartowali w ich dłoniach pojawiły się przenikacze.

– Przypuszczalnie nie zależy im na mojej śmierci, skoro mają przy sobie tylko takie zabawki – w głowie Edginsa panował kompletny chaos. – Niech mnie szlag, jeśli cokolwiek z tego wszystkiego rozumiem.

Skołowany do granic możliwości ruszył w kierunku poduszkowca.

3
{"b":"92027","o":1}