Литмир - Электронная Библиотека
A
A

28

Diana leżała na łóżku, patrząc z nienawiścią na Somerto-na. Na pewno nie przekona go już, że jest słaba i bezbronna.

– Możesz mnie zgwałcić, panie, ale i tak nie wyjdę za ciebie za mąż – rzuciła mu prosto w twarz. – I dopilnuję, żebyś za to wisiał.

Lord Randolph roześmiał się na te słowa.

– Szybko zmienisz zdanie.

Kiedy przeciął jej więzy, chciała od razu sięgnąć po pistolet, ale Somerton był szybszy. Chwycił jej prawą dłoń i przywiązał do oparcia łóżka. Próbowała go uderzyć lewą, ale na próżno.

– Silna z ciebie kocica – syknął.

Po chwili znowu leżała związana i bezsilna. Musiała zebrać wszystkie siły, żeby się nie rozkleić. Przypomniała sobie Ironhanda, bohatera z północy, od którego wywodził się jej ród. On na pewno by się nie poddał.

Mogła jeszcze spróbować oszukać Randolpha i wspomnieć o niedyspozycji, ale teraz miała już pewność, że zechciałby sprawdzić. Wolała więc milczeć z godnością. Już niemal pogodziła się z tym, że zostanie zgwałcona i tylko miała nadzieję, że uda jej się go później zabić. Jeśli nie król, to ona zadba, żeby sprawiedliwości stało się zadość.

Somerton usiadł na łóżku i spojrzał na nią z uśmiechem.

– Musiałem cię tak związać, pani, żebyś nie zrobiła sobie nic złego – powiedział.

Zacisnęła z pogardą usta.

Randolph wziął jeden z różanych płatków i dotknął nim jej warg. Zachował tyle zdrowego rozsądku, że nie próbował jej całować. Inaczej odgryzłaby mu język.

– Jeśli będziesz dla mnie miła, moja droga, potrafię się odwdzięczyć.

– Jesteś głupim zarozumialcem, któremu wydaje się, że jest najwspanialszy! – warknęła.

Uderzył ją w policzek na tyle mocno, że poczuła ból. Było jej już wszystko jedno.

– Jeśli usłyszę jeszcze raz coś podobnego, to stłukę cię na kwaśne jabłko – rzucił. – Takie słowa nie przy sto ją przyszłej żonie.

– Nigdy nie będę twoją żoną – powtórzyła.

– Tylko ci się tak wydaje.

Znowu wyjął nóż i zaczął się nim bawić. Po chwili dotknął nim jej szyi. Diana zastygła, myśląc, że chce się zemścić za zniewagę, ale on zaczął przecinać materiał jej stanika. Czuła tępą krawędź noża na swoim ciele.

– Zaraz sobie ciebie obejrzę – rzekł Randolph. – Zwykle bierze się żony w opakowaniu. Chociaż tutaj, muszę powiedzieć, uroda nie jest najważniejsza. Bardzo ładne, naprawdę bardzo ładne.

Odsunął nożem materiał, spod którego wytrysnęły jej piersi. Somerton przełożył nóż do lewej dłoni i dotknął jej sutka. Ciało Diany zareagowało natychmiast podnieceniem. Zamknęła oczy, starając się zablokować wszystkie uczucia, ale siły natury były potężniejsze.

– Naprawdę wspaniałe – dodał, odrzucając nóż.

Po chwili już trzymał jej piersi w dłoniach. Pieścił je coraz mocniej, a uczucie podniecenia było coraz silniejsze.

To nic, mówiła sobie Diana. Zabiję go, na pewno go zabiję. Zastrzelę jak psa. Albo nie, to będzie zbyt szybka śmierć. Podniosę nóż i go zasztyletuję. Tak jak uczył mnie Carr. Będzie wtedy umierał powoli, bardzo powoli.

Nagle znowu poczuła zimne ostrze. Tym razem na twarzy.

– Nie zamykaj oczu – zakomenderował Somerton. -Chcę, żebyś na mnie patrzyła. Masz prawo, jako żona.

Jej pierś wezbrała nienawiścią.

– Nie jesteś moim mężem!

Przesunął ręce niżej na jej nogi, a następnie rozdzielił je gwałtownym ruchem.

– Trzymaj je w ten sposób – rozkazał.

Tym razem poczuła swoją przewagę. Mimo więzów, w każdej chwili mogła zacisnąć nogi. Nic ich nie rozdzieli. Jeśli Somertonowi wydaje się, że…

Z przerażeniem dostrzegła, że zaczyna się rozbierać. Nie wiedząc, co robić, zaczęła krzyczeć.

– Zamknij się! – dobiegł do niej jego nabrzmiały wściekłością głos.

Jednak Diana krzyczała dalej. Czuła się tak, jakby odzyskała siły. Randolph rzucił się na swoją ofiarę i zatkał jej usta dłonią, ale próbowała ją ugryźć. Oderwał więc kawałek stanika i wsadził jej w usta. W izbie nagłe zapanowała cisza.

– Gdybyś nie miała tego całego majątku, poderżnąłbym ci gardło i zostawił robakom – rzucił z furią. – Wiesz co, chyba przyda ci się nauczka. Zostawię cię tak na jakiś czas. Jak wrócę, będziesz błagać o litość.

Odszedł od niej i usiadł przy palenisku. Z kieszeni surduta wyjął płaską flaszeczkę. Diana próbowała się uspokoić i oddychać przez nos. Mogła się przecież udusić. Walczyła z pokusą, by zamknąć oczy. Wolała jednak obserwować Somertona.

– Muszę cię ujeździć jak dziką klacz – powiedział, pociągnąwszy parę łyków. – Albo od razu trafisz do domu wariatów. I tak ta groźba wisi nad twoją głową.

Starała się nie zwracać uwagi na jego słowa. Niczym się nie przejmować. Oddychać równo i spokojnie. Nie okazywać strachu.

– Widzisz, jesteś teraz zdana na moją łaskę i niełaskę -ciągnął. – Nie możesz nic zrobić. I co, będziesz grzeczna?

Nie wytrzymała i wymamrotała coś obraźliwego, czego on oczywiście nie mógł zrozumieć. Wstał jednak ze swego miejsca i usunął knebel z jej ust.

– Rozumiem, że tak!

Nie odpowiadać. Zachować spokój. Musi zebrać siły na ostateczną walkę.

– Aa, obraziłaś się, moja droga. Może myślisz, że zdołasz mi się oprzeć? Ale ciało ludzkie, to zabawna rzecz. Robi czasem to, czego nie chce właściciel… – zawiesił głos – albo właścicielka. Zobaczysz, będziesz mi jeszcze dziękować.

– Właśnie, myślę, że wszyscy to za chwilę zobaczymy. Diana spojrzała w stronę drzwi. Bey?! Jej serce zabiło w radosnym uniesieniu. Myślała, że śni, albo, że zemdlała.

To jednak nie był sen. Świadczyła o tym czerwona z wściekłości twarz Somertona, który wpatrywał się w lufę pistoletu lorda Bryghta. Natomiast Rothgar podskoczył do niej i paroma cięciami uwolnił z więzów. Diana usiad-la, a stanik zsunął się z jej ciała, odsłaniając piersi. Nie dbała o to. Wstała i rzuciła się w ramiona Beya.

– Cicho, cii.

Dopiero teraz zorientowała się, że płacze. Łzy spływaly jej po policzkach i spadały na nagie piersi. Rothgar owinąl ją swoim czarnym płaszczem i ponownie zaczął uspokajac.

– No, już nie płacz. Lord Randolph czeka na twoje podziękowanie.

Somerton patrzył na nich z nienawiścią, ale bez strachu.Bey wydawał się całkiem spokojny, natomiast lord Bryght aż bladł z gniewu. Trzymał niedoszłego gwałciciela na muszce i nie ulegało wątpliwości, że strzeli, gdy tylko Randolph się poruszy.

Drżącą jeszcze ręką wyciągnęła pistolet z kieszeni swej spódnicy.

– Przysięgałam sobie, że go zabiję.

– Należy do ciebie. – Rothgar odsłonił Somertona, kto-ry chyba po raz pierwszy poczuł ukłucie strachu.

– Nie możecie tego zrobić! – jęknął. – Na miły Bóg, zabierz jej, panie, pistolet zanim dojdzie do wypadku! zwrócił się do markiza.

– Muszę go zabić!

– Lady Arradale strzela lepiej ode mnie, Somerton. Jestem pewien, że trafi cię tam, gdzie będzie chciała i nie będzie to żaden wypadek. Osobiście proponuję celować między nogi – zakończył ze złośliwym uśmiechem.

Lord Randolph zakrył rękami przyrodzenie.

– Na Boga! Pamiętaj, pani, o królu – skamlał.

– Ty głupcze, czy myślisz, że król naprawdę mógł się zgodzić na coś takiego?! – Diana położyła palec na spuście.

– Mam jego list!

Bey zmarszczył brwi i położył dłoń na jej pistolecie.

– Zaczekaj chwilę. Jaki list?

– Twierdzi, że ma list od króla – Diana pospieszyła z wyjaśnieniami. – Że monarsze zależy na tym, żebyśmy nie połączyli naszych rodów. Ale, Bey… to sprawka Francuzów.

Widziałam de Couriaca. Boję się, że to może być pułapka.

– Cii! – Rothgar uniósł dłoń w ostrzegawczym geście. -Wiem wszystko. Moi ludzie pilnują domu.

Diana odetchnęła z ulgą. Przynajmniej nie musiała obawiać się o jego życie.

– Król nigdy ci tego nie wybaczy, panie – markiz zwrócił się do Randolpha.

– Kłamiesz! W surducie mam list z jego pieczęcią.

Bey podniósł końcem szpady surdut Somertona z podłogi, a następnie zaczął przeszukiwać jego kieszenie. Po chwili znalazł opieczętowane pismo.

– Widzisz, panie, że mówię prawdę – rzekł Randolph do Rothgara, świadomie ignorując wściekłą Dianę. – Czy mogę włożyć spodnie?

– Nie. Nikt nie kazał ci ich zdejmować – padła odpowiedź. Bey podszedł do świecznika i uważnie obejrzał pieczęć.

Potem otworzył list i dokładnie badał pismo.

– No i co? – Lord Randolph naprawdę wierzył, że list pochodzi od Jerzego III i że dzięki niemu uda mu się wyjść cało z opresji.

– Doskonale sfałszowany – zawyrokował Rothgar. -Król będzie wściekły.

Somerton nie mógł się powstrzymać. Podszedł do markiza i wyrwał mu pismo z ręki.

– Sfałszowany?! Ale pieczęć…

– Pieczęć jeszcze łatwiej podrobić niż pismo – przerwał mu Rothgar. – Brakuje paru szczegółów, ale muszę przyznać, że to dobra podróbka.

– Dostałam list pisany twoim charakterem pisma – zauważyła Diana. – To też było sprytne fałszerstwo.

Bey smutno pokiwał głową.

– Przykro mi. Powinienem wprowadzić jakiś kod, byś mogła sprawdzić, czy coś rzeczywiście pochodzi ode mnie.

Lord Randolph spoglądał to na pismo króla, to na nich.

– Co?! Chyba nie sądzisz, że podrobiłem te listy! -krzyknął do Diany. – Ty zdziro!

W tym momencie dostał tak silny cios, że przetoczył się aż na koniec pokoju. Gdyby nie ściana, na pewno by upadł. Masując szczękę, patrzył na nich wzrokiem pełnym nienawiści.

– Nie, nie sfałszowałeś listów – powiedział gniewnie Roth-gar. – Jesteś tylko głupcem, a świat spokojnie może się obejść bez głupców. Pozostawiam cię w rękach lady Arradale, ale jeśli obrazisz ją chociaż jednym słowem, zginiesz z mojej ręki. A ja już zadbam o to, żebyś umierał długo z upływu krwi.

– A może to ja wygram. – Somerton spojrzał mu prosto w oczy, ale szybko spuścił głowę pod naciskiem wzroku Rothgara.

– Musiałbyś być bardzo dobry – mruknął markiz. – Tak byłby pojedynek na śmierć i życie. Powiedz lepiej, skąd dostałeś ten list? – wskazał leżące na podłodze pismo.

72
{"b":"91893","o":1}