Bal maskowy zaczął się sam, chociaż oczywiście nadzorowany przez Rothgara i wspomagany przez przyzwyczajoną do tego rodzaju przedsięwzięć służbę. Kiedy Diana skończyła kolację, przeszła wraz z Mallorenami do holu, zaintrygowana tym, co zaczęło się dziać w pałacu. Gości witała dziwna kolorowa poświata, przypominająca wieczorną zorzę oraz księżyc, bliźniak tego, który świecił na niebie.
Ruszyli dalej, do sali balowej. Po chwili zastąpił im drogę kolorowy arlekin.
– Diana-łowczyni? – ucieszył się na jej widok. – Możesz mnie pani upolować!
Nie, to nie był ten, na którego miała ochotę.
– Na razie puszczę cię cało, panie – rzekła dobrotliwie. Ale radzę uważać na mój łuk.
Bal maskowy prowokował nietypowe zachowania. Wielu wydawało się, że są doskonale ukryci za swoimi maskami i że mogą sobie pozwolić na znacznie więcej. Ciekawe, za kogo przebierze się Bey? I czy przywita gości w sali balowej, czy też skryje się wśród innych masek?
Sama przebrała się tak, że można ją było natychmiast rozpoznać. Podobnie zresztą jak wielu gości, chociaż niektórzy mieli na sobie weneckie kostiumy, skrywające ich od stóp do głów. Jednak sama świadomość tego, że występuje się jako ktoś inny, wydawała jej się wystarczająco podniecająca. I jeszcze to, że dzisiejszej nocy rzeczywiście wyruszyła na polowanie.
Tylko jaki będzie jego rezultat?
Patrzyła uważnie na kolejne mijane postaci. Wciąż nie widziała Beya. Korytarze zamieniły się na tę noc w rodzaj labiryntu. Tak, jakby markiz rzeczywiście przejął się jej porównaniem do Dedala. Szary materiał zdobiły kamienne wzory. I chociaż tu i ówdzie prześwitywało przez nie światło, czuło się atmosferę zagrożenia.
Jak, wobec tego, wygląda sala balowa?
Elf, która zapewne wiedziała coś na ten temat, pochyliła się w jej stronę.
– Zaczekaj, zaraz zobaczysz coś ciekawego. Labirynt skończył się nagle, a przed nimi otwarło się
pogodne, nocne niebo. Raz jeszcze dostrzegła księżyc, który był chyba symbolem całego przedsięwzięcia. Czy to możliwe, by Rothgar zrobił to na jej cześć? Chociaż na niebie widać było też gwiazdy i inne ciała niebieskie. Nawet Saturna z jego pierścieniami.
Zapewne w całym pomieszczeniu zawieszono czarne płótno. Skąd jednak brały się gwiazdy i planety?
– Jak to zrobiono? – szepnęła Elf do ucha.
– To bardzo proste. Za pomocą naftowych lamp z różnymi kloszami – wyjaśniła przyjaciółka. – Korzystaliśmy z tego, na balu ze „Snu nocy letniej". A labirynt pochodzi z jeszcze wcześniejszej imprezy. Bey, z braku czasu, zdecydował się po prostu wykorzystać stare elementy. Nic takiego.
Jednak Diana uważała, że jest to majstersztyk. Wszystko zaplanowano i wykonano z niezwykłą starannością. Zachwycona przechodziła wzdłuż ścian, podziwiając szczegóły dekoracji. Weszła też do jednego z przylegających pokojów, urządzonego jak grota, w której rosły srebrne drzewa.
– Wykorzystujemy je na każdym balu * cierpliwie objaśniła Elf. – Tylko trzeba je inaczej pomalować i ubrać. A to przecież drobiazg.
Tym razem na srebrnych gałęziach wisiały różnego rodzaju srebrne owoce. Diana oderwała od nich wzrok i spojrzała na przyjaciółkę.
– Nie chcesz, żebym to wszystko podziwiała? – spytała rozżalona.
– Nie chcę, żebyś myślała, że Bey jest jakimś nadczło-wiekiem – odparła nieco zmieszana Elf.
– Wcale tak nie myślę. Gdzie on jest? Czy wiesz, w jakim wystąpi kostiumie?
– Nie. Naprawdę – dodała, zauważywszy pełne niewiary spojrzenie Diany.
– Dobrze, spróbuję go znaleźć.
Hrabina oderwała się więc w końcu od dekoracji i zaczęła śledzić zamaskowanych uczestników balu. Nigdzie nie udało jej się dostrzec Rothgara. Natomiast w odległym końcu sali odkryła grecką świątynię. Zastanawiając się, czemu by mogła służyć, przechodziła dalej.
Na łowy, myślała. Na łowy.
W sali słychać było muzykę, chociaż Diana nie widziała orkiestry. Czy to możliwe, żeby znajdowała się gdzieś w ukryciu? A może raczej w jakimś zagłębieniu? Postanowiła to sprawdzić, nie zaprzestając, oczywiście, poszukiwań Rothgara. Zatrzymała się jeszcze przed sztucznym księżycem, żeby go obejrzeć. Był naprawdę wielki i wspaniały. Dostrzegła na nim zarysy twarzy, jakby księżyc śmiał się z ludzkiego szaleństwa.
– To głupie korzystać z lampy, kiedy nad domem jest prawdziwy księżyc. – Znajomy glos zabrzmiał tuż przy jej uchu.
Odwróciła się i cofnęła o krok.
Rothgar stał przed nią otulony czarnym kostiumem niczym pajęczyną. Na twarzy miał maskę, która stanowiła lustrzane odbicie tej, która ją zdobiła. Był chyba przebrany za noc. Jego strój stanowił miniaturowe powtórzenie wystroju sali.
A jego serce, to prawdziwy labirynt, dodała w myśli.
– Skąd wiedziałeś o mojej masce?
– Czyż nie jestem emminence noire Anglii? – odpowiedział pytaniem. – Muszę wiedzieć o wszystkim.
– A, więc może to jest strój szarej eminencji? Jego usta rozszerzyły się w uśmiechu.
– Nie, jestem władcą nocy, panem ciemności – odparł, potwierdzając częściowo jej domysły. – Musiałem się odpowiednio ubrać. Mam przecież diabelnie ciężkie zadanie.
Diana zarumieniła się, słysząc te słowa. Na szczęście maska zakrywała jej twarz. Bey odrzucił czarną pelerynę z jedwabiu i podał jej ramię.
– Chodźmy, jesteśmy przecież władcami tego balu -rzekł dumnie. – Ty władasz księżycem, a ja ciemnością.
Kiedy jej naga skóra dotknęła jedwabiu, całym ciałem Diany wstrząsnął dreszcz. Wolałaby nie grać bogini, tylko być teraz sam na sam z Beyem. Mogłaby mu zrobić masaż, by trochę się odprężył i nie przesiadywał godzinami przy automatach.
Rothgar poprowadził ją na środek sali, a następnie wskazał orkiestrę. Zajmowała ona wnękę ze schodami i była ukryta za półprzeźroczystym tiulem. Tak, by pan Bach, kapelmistrz, mógł widzieć gesty markiza.
Teraz właśnie Bey skinął ręką i w powietrzu popłynęły pierwsze takty menueta. Potem poszedł z nią dalej, aż na koniec sali, gdzie znajdowało się przejście za kulisy scenografii. Wspiąwszy się na podwyższenie, mogła podziwiać księżyc i gwiazdy oraz sposób ich umocowania. Tak, jak przypuszczała, Rothgar obmyślił wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Czuła się też wyraźnie podniecona, gdyż za zasłoną znajdowali się tylko we dwoje. Diana widziała tancerzy na sali, ale oni nie mogli dostrzec tego, co działo się za zasłonami. Sprytnie pomyślane. Hrabinę tknęła nagle pewna myśl.
– Czy de Couriac może być na sali? – zaniepokoiła się. Rothgar położył uspokajająco dłoń na jej ramieniu. Wolałaby jednak, żeby nie było ono nagie.
– Nie. Wszyscy goście muszą zdjąć maski przed wejściem. Jest tu też Stringle. Ten, który cię uratował – dodał tonem wyjaśnienia.
Diana wiedziała, że to on ją uratował, ale nie protestowała. Przypomniała sobie, co Bey mówił o swoim człowieku w ambasadzie.
– Czy nikt nie protestował?
– Wytłumaczyliśmy, że chodzi o względy bezpieczeństwa – odrzekł markiz. – Jest tu przecież król. O, widzisz tego rzymskiego żołnierza w złotej zbroi?
Jej wzrok powędrował we wskazanym kierunku. Nawet, gdyby Rothgar go nie pokazał, i tak domyśliłaby się, że to król. Miał bowiem specyficzny sposób poruszania się, który charakteryzował majestat, ale w wypadku prostego żołnierza był zupełnie nie na miejscu.
Diana odetchnęła z ulgą. Mogła mieć przynajmniej pewność, że Bey będzie bezpieczny. Rozejrzała się dokoła, wśród rusztowań, które wydały jej się jeszcze bardziej romantyczne niż wystrój sali.
– Chciałabym tu zostać z tobą na zawsze! – westchnęła. Markiz ścisnął lekko jej dłoń.
– A mamy tylko chwilę – rzekł ze smutkiem. – Przepraszam, że unikałem cię dzisiaj. Mogliśmy spędzić cały dzień razem.
– Nie musisz przecież zawsze dotrzymywać mi towarzystwa…
Jego słowa mogły znaczyć tylko jedno. To był ich ostatni dzień. Już jutro opuści Malloren House i wyjedzie na północ.
– Zawsze chętnie ci służę, a ty mi nie?
– Tak, oczywiście – przytaknęła zdziwiona. – Ale są chwile, kiedy wolę być sama. I rozumiem, że tobie też się to może zdarzyć.
Rothgar zsunął maskę na czoło i ucałował jej dłoń. Nie wiedziała, o co mu chodzi. Czuła jedynie, że serce zaczęło nagle mocniej bić w jej piersi. Zanim jednak zdecydowała, co powiedzieć, markiz chwycił ją za rękę.
– Chodź, już czas. – Pociągnął Dianę w stronę wyjścia.
Znowu znaleźli się na sali, która wydała jej się teraz całkiem jasna. Po chwili taniec się skończył. Markiz musiał coś chyba zasygnalizować orkiestrze, gdyż nagle rozległy się trąby. Diana aż podskoczyła, nie spodziewała się bowiem takich efektów.
Wniesiono świeczniki i ustawiono je na murach greckiej świątyni. Dopiero teraz dostrzegła jakieś dziecięcej i dorosłe sylwetki spoczywające na murawie przed nią.
– Co to?
Rothgar pochylił się z uśmiechem w jej stronę.
– Niespodzianka. Specjalnie dla ciebie. Zaciekawieni goście zaczęli otaczać świątynię. Wkrótce
widzieli przed sobą tylko morze głów.
– Chodźmy na ławkę – zaproponował Bey. – Będziesz lepiej widzieć.
– Co to za niespodzianka? – dopytywała się Diana.
– Zobaczysz, zobaczysz – rzucił, znowu ciągnąc ją za sobą.
Widok z ławki był znacznie lepszy niż z dołu. Obejmowali wzrokiem całą zaimprowizowaną scenę i bez tłoku mogli śledzić to, co działo się w świątyni. Diana od razu dostrzegła wśród aktorów chłopca ze skrzydłami.
Kupidyn, pomyślała.
Z wnętrza świątyni dobiegł do nich czysty głos kastrata:
„Słońce dobiegło niemal końca szlaku, Kiedy cna Diana w dziewiczym orszaku… "
Przed świątynię wyszła kobieta ubrana podobnie jak hrabina z czterema służącymi w chitonach. Wszystkie miały maski na twarzy. Służące rozpoczęły pieśń:
„Dostrzegła między krzakami jaśminu Bożka miłości pośród cherubinów – Wszyscy uśpieni leżeli na trawie… "
Wkrótce podjęła ją samotnie Diana:
„Śpij już tyranie serc najczulszych I tak poddanym swoim ulżyj, Bo kiedy tylko przetrzesz oczy, Szybko się spokój ducha skończy."