Rothgar kończył już pospieszne śniadanie i zerknął nawet miłościwie na projekty nowych liberii dla służby, kiedy zapowiedziano sir George'a Uftona. Mężczyzna wpadł jak pocisk do jego gabinetu. Nie był rumiany, jak zwykle, ale dziwnie blady.
– Na miłość Boską, jak dobrze, że wasza lordowska mość jeszcze tu jest!
Rothgar odsunął od siebie talerz i wstał. I tak nie miał już ochoty na śniadanie.
– Georgie! Mój syn, George, został aresztowany za kradzież koni!
Markiz wskazał starszemu Uf tonowi miejsce, a następnie nalał mu brandy.
– Powiedz mi, panie, jak to się stało – poprosił. Mimo wzburzenia Uftonowi udało się pokrótce streścić
historię syna. Otóż George, który wybrał się na targ w Dingham, grał w karty z handlarzem końmi. Ojciec nie krył, że ma zamiar z nim o tym jeszcze porozmawiać. Kiedy przegrał, handlarz zażądał, aby w ramach spłaty długu, odstawił jego konie do sąsiedniej wioski. A kiedy Georgie się do tego zabrał, obwołał go koniokradem. Miejscowy sędzia, Hadley Commons, z którym Uftonowie od dawna mieli na pieńku, chciał jak najszybciej zająć się tą sprawą.
Sir George dopił brandy jednym haustem i spojrzał błagalnie na Rothgara. Sprawa wymagała jednak zastanowię-nia. Markiz nie wątpił w niewinność młodego Uftona i nie bardzo rozumiał, o co w tym wszystkim chodziło.
Chyba, że… Przypomniał sobie, że przed wyjazdem do Yorkshire to właśnie on przedstawiał Uf tonów królowi.
D'Eona nie było wtedy wśród zebranych, ale Rothgar nie wątpił, że wiedział o wszystkim, co się z nim wiąże. W związku z tym mógł to być kolejny wymierzony w niego cios.
Oczywiście, nie było to nic szczególnego, ale musiałby znowu opuścić dwór królewski. Po zapadnięciu wyroku, cała sprawa zajęłaby mu znacznie więcej czasu. D'Eon nie mógł przypuszczać, że będzie akurat na miejscu.
Tym razem się przeliczył! Rothgar od razu odwrócił się od okna. Miał plan, jak wykorzystać to zdarzenie na własną korzyść.
– Pojadę z tobą panie i pomogę rozwiązać tę sprawę -rzekł do zmartwiałego szlachcica.
W oczach starego Uf tona pojawiły się łzy.
– Dziękuję, wasza lordowska mość. Bogu dzięki, że przyjechałeś dzisiaj do Abbey!
Rothgar skinął głową.
– To rzeczywiście szczęśliwy zbieg okoliczności – stwierdził. Na zewnątrz dwaj służący czekali na niego z osiodłanym koniem. Rothgar zawahał się, przypomniawszy sobie
Dianę. Będzie musiała na razie radzić sobie sama. Ta sprawa jest zdecydowanie ważniejsza.
Kiedy wjeżdżali do Dingham, poranny targ już dobiegł końca. Ludzie na wozach lub pieszo opuszczali właśnie miasteczko. Tłum rozstępował się niczym fale Morza Czerwonego, na widok chmurnego Rothgara jadącego w odkrytym koczu.
Przybywszy na miejsce markiz stwierdził, że sporo ludzi pozostało też w paru lokalnych szynkach, żeby uczcić pomyślnie zakończone interesy. Dzień targowy należał do najruchliwszych w miasteczku. Najwięcej też się tu wówczas działo. Dlatego sędzia urzędował w najlepszej gospodzie i na miejscu ferował wyroki za złodziejstwo czy próbę przekupstwa.
Minęli kobietę, której właśnie wymierzano baty za jakieś przestępstwo i weszli do środka. Raz jeszcze ludzie rozstąpili się na widok Rothgara. W gospodzie podniósł się szum, więc sędzia Commons uderzył młotkiem w stół prezydialny.
– Cisza! Cisza!
Nagle dostrzegł markiza w towarzystwie George'a Uftona i jego usta ściągnęły się w jedną kreskę.
– Jak widzisz, panie, powstrzymałem się z sądzeniem Geor-ge'a do twojego powrotu – zwrócił się do starego Uftona.
– Dziękuję, panie. – Sir George skłonił mu się, acz z niechęcią.
Sędzia spojrzał jeszcze na członków ławy przysięgłych, a potem na starszego mężczyznę, który stał przed sądem.
– Winny oszukiwania przy ważeniu – oznajmił. – Grzywna trzech szylingów z zamianą na dwadzieścia batów.
Starzec westchnął i wypłacił żądaną sumę. Nie opuścił jednak sali, tak jak to się zwykle działo w podobnych wypadkach. Do gospody napływali wciąż nowi ludzie, zaintrygowani obecnością Rothgara, który rzadko bywał w swoich włościach. Wezwano młodszego Uftona.
– Czy wasza lordowska mość jakoś szczególnie intere* suje się tą sprawą? – spytał nieufnie sędzia.
– Zawsze interesuję się sprawiedliwością – padła odpowiedź. Rothgar wiedział, że może przejąć przewodnictwo. Nie
chciał jednak tego robić. Wolał sprawdzić, kogo wybrał D'Eon. Z całą pewnością był to jakiś sprytny łotr. Może ktoś miejscowy…? Jeśli przyłapie go na gorącym uczynku, to zapewne będzie mógł go wykorzystać w przyszłości. Dla dobra Diany, dodał w myśli.
Ciekawe, co się z nią teraz dzieje? I czy rozmawiała już z królem, czy tylko z królową? Wiele wskazywało na to, że Jerzemu nadzwyczaj się spieszyło z wydaniem jej za mąż. Rothgar znowu czuł tutaj robotę D'Eona.
Nie, teraz musi się skupić na procesie. Inaczej nie będzie w stanie zapobiec skazaniu George'a.
Młodzieniec wyglądał na przerażonego, chociaż robił wszystko, co mógł, żeby zachować godną postawę. Włosy miał rozpuszczone, a na policzkach ślady krwi, co znaczylo, że nie poddał się tak łatwo. Kiedy dostrzegł ojca, na jego twarzy pojawiła się mieszanina wstydu i ulgi, co tylko dobrze o nim świadczyło.
Stary Ufton mógł być z niego dumny. Dumny ze swego syna…
Od razu głos zabrał oskarżyciel, czyli handlarz końmi, o nazwisku Stringle. Rothgar przyjrzał mu się uważniej. Nie, wcale nie wyglądał na łotra, co czyniło go szalenie wiarygodnym. Nie był też Francuzem, gdyż w Anglii wciąż traktowano ich nieufnie z powodu niedawnej wojny. Stringle miał przeciętny wzrost i wygląd i nosił porządne, acz podniszczone, ubranie. Mówił z żalem, jakby sam dziwił się temu, co zaszło.
Najpierw powołał trzech świadków, którzy powiedzieli, że młody Ufton rzeczywiście przegrał z nim w karty. Byli to miejscowi, którzy, jak się zdawało, niechętnie świadczyli przeciwko synowi sir George'a. Rothgar zastanawiał się, czy któryś z nich może być opłacony, ale stwierdził, że czas pokaże. Żaden z nich, w każdym razie, nie sprawiał wrażenia uczciwego człowieka.
Georgie słysząc to, pobladł. Zrozumiał chyba, że jest poważnie zagrożony, zwłaszcza, że za kradzież koni groził stryczek. Oczywiście markiz wiedział, że nie dojdzie do najgorszego, wolał jednak na razie zachować spokój. Chciał przyłapać człowieka D'Eona, a na to trzeba było czasu.
Po wysłuchaniu świadków, głos mógł zabrać oskarżony.
– Chcę tylko powiedzieć, że tego nie zrobiłem, panowie sędziowie – zaczął drżącym głosem. – To prawda, że przegrałem, ale nie ukradłem konia. Ten Stringle powiedział mi, żebym go zaprowadził do Cobcott, a daruje mi część zapłaty.
Sędzia Commons zwrócił się do zebranych:
– Czy ktoś to słyszał? Wszyscy milczeli.
– Byliśmy w stajni, panie sędzio – dodał nieśmiało młodzieniec.
– W stajni? Ale przecież Grigson zeznał, że prosiłeś, panie, o zwłokę, a Stringle odmówił, twierdząc, że musi jechać dalej. Wyszedłeś więc, obiecując, że zaraz wrócisz z pieniędzmi. Stringle'a w ogóle nie było w stajni.
– Ależ był – upierał się Georgie.
Sędzia zwrócił się do przesłuchanych mężczyzn i wszyscy potwierdzili, że Stringle pozostał przy stole. Dopiero teraz Rothgar zauważył coś w rodzaju porozumiewawczych spojrzeń między jednym ze świadków a Stringlem i postanowił wkroczyć do akcji.
– Za pozwoleniem, panie sędzio – zwrócił się do sir Ha-dleya.
– Będę zaszczycony, wasza lordowska mość – odezwał się Commons, który wyglądał na człowieka pewnego winy podsądnego.
Rothgar spojrzał na Stringle'a i zauważył na jego twarzy lekki niepokój. Pewnie nie spodziewał się jakichkolwiek problemów. Wszystko zostało tak dokładnie przygotowane.
Markiz zwrócił się do George'a:
– Powiedz, panie, czy kiedy pojawiłeś się w stajni, twój koń był już gotowy?
Na twarzy młodzieńca pojawiło się zdziwienie.
– Nie, panie. Przecież nie prosiłem, by go osiodłano.
– Więc sam to zrobiłeś?
– Tak, akurat nikogo tam nie było.
– To nie zajęło zbyt dużo czasu, prawda? – Rothgar ciągnął przesłuchanie.
– Nie, chociaż ktoś rzucił derkę na stos wraz z innymi, więc musiałem ją znaleźć – odparł coraz bardziej zdziwiony Ufton.
– A kiedy Stringle przyszedł do stajni?
– Gdy właśnie miałem wsiadać.
Rothgar skinął głową, a następnie zwrócił się do świadków:
– Jeśli pozwolicie, panowie, chciałbym wrócić na chwilę do wcześniejszych wydarzeń – powiedział. – Jak rozumiem, wszyscy graliście w karty?
Mężczyźni spojrzeli po sobie spłoszeni.
– Nie, wasza lordowska mość – odparł jeden z nich, czarniawy, wyglądający na włóczęgę. – Grałem tylko ja z Natem.
– A ile straciłeś?
– Ledwie parę szylingów, wasza lordowska mość. Gra była bardzo wyrównana. Inaczej bym przecież nie grał.
– A ty, Nat, ile przegrałeś? – zwrócił się do drugiego mężczyzny.
– Tyż mało – padła odpowiedź.
– Czyli najwięcej przegrał sir George. – Wskazał młodzieńca. – Czy to znaczy, że grał głupio?
– Może trochę – odparł pierwszy, bardziej wygadany mężczyzna. – Ale głównie, to miał pecha.
Rothgar przeniósł wzrok na Stringle'a.
– I to wielkiego – dodał.
Sala poczęła szemrać na te słowa, a Stringle rozejrzał się niepewnie dokoła. Był tutaj obcy i znalazłby się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, gdyby okazało się, że oszukiwał.
Markiz uciszył wszystkich, podnosząc dłoń.
– Więc sir George wyszedł, a Stringle został, tak?
– Tak jest, wasza lordowska mość – potwierdziła cała trójka.
– Jak długo?
To pytanie zdziwiło ich wszystkich. Tak, jakby nie myśleli o tym wcześniej. Jeden z nich znowu spojrzał na handlarza koni, co tylko potwierdziło podejrzenia Rothgara.
– Nikt nie liczył czasu – rzekł z wahaniem pierwszy świadek.
– No, no – dorzucił drugi.
– Chyba długo – wtrącił lisio trzeci. – Miał przecież czekać na pieniądze.
Rothgar spojrzał na nich wszystkich surowo.
– Piliście coś w czasie gry? – zadał kolejne pytanie.