Литмир - Электронная Библиотека
A
A

24

Kiedy Rothgar pojawił się w apartamentach królewskich, ze zdziwieniem spojrzał na kłębiący się tam tłum gości. Królewska para rzadko zapraszała większa liczbę osób do Buckingham Palące, który uważała za swój dom. Już po chwili zorientował się, że nie chodzi nawet o francuski automat, lecz o to, by przedstawić Dianę londyńskiemu towarzystwu. Być może okaże się, że któryś z gości doskonale nadaje się na jej męża. O, choćby Somerton, Crumleugh czy Scrope.

Po moim trupie, pomyślał Rothgar, patrząc groźnie na zgromadzonych na sali kawalerów. Następnie przeszedł do króla i królowej, by złożyć im swoje uszanowanie.

Od razu zauważył pasterza i pasterkę, których podarował królowi w zeszłym roku. Automat stał odsłonięty, jakby stanowiąc wyzwanie dla Francuzów. Rothgar był pewny, że D'Eon obejrzał go sobie dokładnie w czasie częstych wizyt w pałacu i na pewno sprowadził z Francji coś bardziej skomplikowanego. Żałował, że nie ma jego dawnej pagody, czy choćby dobosza, które na pewno przyćmiłyby dar francuskiego monarchy.

Rothgar uśmiechnął się do siebie na myśl o tym, że prowadzi wojnę na automaty. Ale tak właśnie było. Polityką rządził przypadek, a także zmienny królewski gust. Chodziło o to, żeby zjednać sobie jak największą przychylność Jerzego III. Oczami duszy widział mechanizm złożony z francuskiego i angielskiego szermierza, walczących przy dzwiękach muzyki.

Przechodził dalej, starając się nie sprawiać wrażenia, jakby kogoś szukał. Zresztą i tak wypatrzył ubraną na zielono Dianę zanim jeszcze wszedł do sali. Teraz musiał tylko przywitać się z przybyłymi arystokratami. Gdyby pod-izedł do niej od razu, mogłoby to wzbudzić podejrzenia. Po jakimś czasie znalazł się blisko grupki, w której sta-Zauważył, że się uśmiecha, ale jest blada. Mógł to być jednak nakładany na twarz puder. Musi to sprawdzić, ale ze nie teraz. Zwłaszcza, że zauważył, iż król przyzywa go gestem.

– Lady Arradale bardzo się nam podoba, co? – oznajmił monarcha. – Z pewnością będzie doskonałą żoną.

– Oczywiście, sire – potwierdził Rothgar.

Diana musiała świetnie grać swoją rolę. Prawda jednak była taka, że większość mężczyzn nie potrafiłaby znieść jej niezależności i dumy.

– Królowa jest nią zachwycona – ciągnął Jerzy. – A poza tym, powiem ci, panie, w sekrecie, że lady Arradale uwielbia dzieci. Za parę tygodni na pewno będziemy tańczyć na jej weselu, co?

Rothgar zdziwił się, widząc utkwiony w siebie wzrok monarchy. O co mogło mu tak naprawdę chodzić? I dlaczego informował go o tym wszystkim?

– Bez wątpienia, najjaśniejszy panie.

Król potarł policzek i powtórzył parę razy „co?", wyraźnie z siebie zadowolony. Potem wziął jeszcze Rothga-ra pod rękę.

– Poza tym, lady Arradale zgodziła się, że jeśli nie zdoła znaleźć sobie narzeczonego, zda się na nas, co?

Rothgar poczuł, że krew w nim się burzy. Miał ochotę wyszarpnąć ramię, ale zapanował nad tym odruchem. Zastanawiał się, czy Diana nie zagrała swojej roli aż za dobrze

– Jednak oboje z królową wolimy, żeby sama wybrała sobie męża – ciągnął król. – Musi poznać kawalerów, po rozmawiać z nimi, co? I tak dalej.

– Wasza Królewska Mość chce powiedzieć, że potrzebuje czasu – podsunął mu Rothgar.

– Trochę czasu. – Król położył nacisk na pierwsze słowo. – Ale też i okazji. Jakiegoś balu, co?

– Co takiego, sire? – Rothgar bezwiednie powtórzył słyń-ne, królewskie „co?". – Tu, w pałacu?

– Nie, nie tutaj. – Król pokręcił głową. – Królowa potrzebuje spokoju, co? Chcieliśmy cię właśnie prosić, panie

o przysługę…

Rothgar dopiero teraz zrozumiał, o co chodzi. Miał zorganizować bal, na którym Diana powinna sobie znaleźć męża! To dobrze, że król zwrócił się z tym do niego. Mal-lorenowie znani byli zresztą ze wspaniałych przyjęć.

– Może bal maskowy, najjaśniejszy panie? – zaproponował. – To ostatnio bardzo modne.

Monarcha aż się do siebie uśmiechnął na myśl o balu maskowym. Markiz odgadł, że sam zechce w nim wziąć udział. To byłby niezwykły zaszczyt dla całej jego rodziny.

– Świetny pomysł. Jak szybko może się odbyć, co?

– Za dwa tygodnie, sire. – Chciał dać Dianie jak najwięcej czasu.

Król potrząsnął głową.

– Nie, nie, szybciej! Za dwa tygodnie nie będzie księżyca w pełni – przypomniał mu. – W poniedziałek przypada pełnia, co?

Rothgar uniósł brwi ze zdziwienia.

– To bardzo krótki termin, sire.

– Nie mów panie, że sobie nie poradzisz, co? Przecież dokonywałeś większych cudów.

Wyraz twarzy monarchy wskazywał, że nie należy mu nic przeciwstawiać. Markiz już dawniej zauważył, że król jest bardzo stanowczy w kwestiach codziennych, natomiast mało zdecydowany w sprawach państwowej wagi. Być mo-ze wynikało to z jego wieku i braku doświadczenia.

– Dobrze, najjaśniejszy panie – zgodził się. – Ale pod warunkiem, że skorzystam z dekoracji, które widziałeś już wcześniej.

Król jedynie machnął ręką, chcąc dać do zrozumienia, ze nie ma o czym mówić.

– Ależ oczywiście, oczywiście. Przecież chodzi o to, żeby przyciągnąć zalotników do lady Arradale, co? To ona bedzie dodatkową dekoracją, cha, cha – zakończył zado-w olony ze swego konceptu.

Ponieważ inni goście czekali w kolejce, Rothgar przesunął sie dalej. Cały czas zastanawiał się nad królewskim planem. Dalby wiele, żeby znać myśli monarchy. Chciał od razu pójść do Diany, ale stwierdził, że ma na to jeszcze czas. Zaczął się więc przechadzać przy orkiestrze i tam natknął się na nowego protegowanego królowej, dyrygenta o nazwisku Bach.

Przywitał się z nim serdecznie. Znali się, ponieważ markiz zamawiał u niego wcześniej utwory. Polecił też skopio-wac część partytur organowych jego ojca. Ta muzyka mia-la w sobie coś klarownego i dystyngowanego, poprosił więc teraz Bacha, żeby zagrał jeden z tych utworów trans-krybowany na orkiestrę. Potrzebował tego, żeby móc jasno myśleć.

– Oczywiście, panie – Bach skłonił mu się lekko. – Królowa również bardzo lubi utwory mojego ojca.

Chciał się już odwrócić do orkiestry, ale Rothgar powstrzy-mal go, ponieważ przyszedł mu do głowy pewien pomysł.

– A jak ci idzie, panie, praca nad kantatą do słów, które ci przekazałem? – spytał. – W poniedziałek wydaję bal maskowy i chciałbym ją wykorzystać.

– Czy wasza lordowska mość chce ją wystawić na scenie?

– Właśnie. I to w odpowiedniej oprawie. Oczy Bacha błysnęły zainteresowaniem.

– Zaraz, zaraz, muzyka w zasadzie jest już gotowa – mówił na poły do siebie, a na poły do markiza. – A wykonawcy? Czy król zgodzi się na udział dworskich wykonawców?

– Z całą pewnością – zapewnił go Rothgar.

– To wspaniale! – ucieszył się muzyk. – Wobec tego wszystko będzie gotowe na poniedziałek.

Markiz podziękował mu i ruszył dalej przy pierwszych taktach utworu Bacha-ojca. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie pożałuje tego, co zrobił. Muzykę do tłumaczenia Jana Jakuba Rousseau zamówił pod wpływem impulsu. Miał to być prezent dla Diany. Teraz, kiedy wystawi kantatę na scenie, uczyni lady Arradale najważniejszą osobą wieczoru. Kto wie, jakie będą konsekwencje? Para królewska zapewne i tak rozpuściła już wici o „pannie na wydaniu", więc dobrze będzie przypomnieć wszystkim o sile i szaleństwie miłości. On też powinien o tym pamiętać.

Ale wystarczyło, że gdzieś z oddali błysnęły jej kasztanowe włosy, a zapomniał o wszystkim. Chciał jak najszybciej znaleźć się blisko niej. Pragnął trzymać ją w swoich ramionach.

Kiedy zbliżył się nieco do grupy w której stała, zauważył, że mimo pudru i farby jej skóra i tak lśni młodością i świeżością. Inne damy dusiły się w gorsetach i fiszbinach, dla niej natomiast stanowiły one naturalną oprawę ciała.

Jak to się stało, że najpierw przekroczyli barierę intymności, a następnie stali się sobie tak obcy? Rothgar nawet nie szukał odpowiedzi na to pytanie. Wolał patrzeć na Dianę, wokół której niczym sęp kręcił się lord Randolph So-merton. I to w dodatku źle ubrany sęp, ponieważ fioletowy strój, który miał na sobie, zupełnie do niego nie pasował.

Nie, to tylko zazdrość, powiedział do siebie markiz. Muszę nad tym panować.

Jednak było mu trudno, bardzo trudno. Pewnie dlatego, ze Somerton należał przecież do przystojnych mężczyzn. Szeroki w barach i wąski w pasie, miał płowe włosy i niebieskie oczy. Kobiety za nim szalały, ale wszyscy wiedzieli, że potrzebuje bogatej i utytułowanej żony. Jak dotąd nie udało mu się znaleźć nikogo takiego, więc z tym większym zapałem przystąpił do adorowania Diany. Być może za bardzo już doskwierały mu karciane długi, a ojciec odmówił wypłacania kolejnych sum.

Ale patrząc na niego w tej chwili trudno było zgadnąć, ze jest utraćjuszem. Poważny i skupiony wymieniał uwagi z resztą towarzystwa, w którym znajdował się również D'Eon. Wystrojony jak papuga i poruszający się z kobiecym wdziękiem, wydawał się zupełnie niegroźny.

Oto prawdziwa maskarada, pomyślał Rothgar. Każdy stara się grać swoją rolę.

Na szczęście Diana była w tym naprawdę dobra. Nie próbowała udawać, że go nie dostrzega, tylko odwróciła sie z obojętnym uśmiechem.

– A, to ty, panie! – zwróciła się do niego spokojnym tonem. – Cieszę się, że mogę cię zobaczyć tak szybko.

Rothgar skłonił się dwornie. Cała przyjemność po mojej stronie – rzekł i ucałował jej dłoń.

Przywitał się też z resztą towarzystwa, wymieniając przejmości z D'Eonem. Jedna z obecnych pań chciała natychmiast dowiedzieć się czegoś o napadzie.

To przecież straszne! – westchnęła omdlewająco. – Już nigdzie nie można się czuć bezpiecznym. Do końca życia bede się bała podróżować!

Dana puściła w ruch wielki wachlarz wykończony złota koronką.

Powinieneś uspokoić, panie, obawy panny Hestrop -rzekła do niego. – Robiłam co mogłam, ale sama wciąż jestem wstrząśnięta tym, co się stało.

– I tak, pani, zachowałaś się bardzo dzielnie. Mogłaś przecięż uczepić się mojej ręki, czy zemdleć – zauważył markiz.

– Można wręcz powiedzieć, że zawdzięczam ci życie. Coś błysnęło w oczach D'Eona. Czyżby wiedział? Natomiast Diana posłała mu zza wachlarza mordercze spojrzenie. Postanowił już więcej się z nią nie drażnić.

62
{"b":"91893","o":1}