Литмир - Электронная Библиотека
A
A

27

Na parterze wschodniego skrzydła mieściły się magazyny oraz parę opuszczonych pokoi. Diana mogła więc czuć się tu bezpiecznie. Szybko też znalazła drzwi, które otworzyła bez najmniejszego trudu. Były dobrze naoliwione. Zapewne korzystała z nich służba, żeby wymknąć się na jakiś czas z pałacu.

Ścieżka prowadziła na tyły ogrodu. Diana skradała się nią ostrożnie niczym złodziej. Gdyby ktoś ją tutaj zobaczył, powiedziałaby, że wyszła na spacer. Jednak wokół było pusto. Strach powoli ustępował i Diana już raźniej ruszyła przed siebie. Doskonale pamiętała położenie altanki, gdyż często bywała tam z królową. A teraz spotka się tam z Beyem sam na sam. Była już nieco spóźniona, ale przed wyjściem zrosiła się jeszcze perfumami z drzewa różanego.

Nareszcie sami, pomyślała.

Wieczór był piękny i ciepły. Szła cichutko przy wtórze świerszczy. Królowa miała rację, że się tutaj osiedliła. Mogła się tu czuć jak na wsi, będąc jednocześnie prawie w centrum stolicy.

W końcu dotarła do altanki, ale nikogo tu nie dostrzegła. Może Rothgar czekał na nią w środku?

– Hej, jest tu kto? – szepnęła, zaglądając do wnętrza. Miała wrażenie, że coś się poruszyło, więc przesunęła się

dalej. Jednocześnie chciała wyjąć pistolet z kieszeni spódnicy, ale… już nie zdążyła. Ktoś chwycił ją za rękę, a druga osoba zakryła jej usta, zanim jeszcze zdążyła krzyknąć. Próbowała się wyrwać, ale mężczyzna założył coś z tyłu na jej ręce. Zdecydowała się więc kopnąć go swoim bucikiem ze szpicem.

– Mon Dieul – jęknął i natychmiast uderzył ją po głowie tak, że zobaczyła gwiazdy.

– Nic takiego – mruknął również po francusku, ale z wyraźnym angielskim akcentem drugi mężczyzna. – Trzeba związać jej nogi, a będzie bezbronna.

Pierwszy z napastników, klnąc na czym świat stoi, zabrał się do wiązania jej kostek. Diana znała skądś ten głos. De Couriac!

Mężczyzna, który stał teraz przed nią nosił wprawdzie brodę i wąsy, ale miał wzrost de Couriaca i jego tuszę. Wpadła w pułapkę! Bey nigdy by jej nie darował, gdyby dowiedział się, jak łatwo dała się podejść.

Tylko czego mogli od niej chcieć Francuzi?

I kim był drugi mężczyzna, prawdopodobnie Anglik?

De Couriac wyjął nóż i przyłożył go jej do gardła.

– Nie waż się nawet pisnąć, bo zarżnę! – zagroził. Drugi mężczyzna, najwyraźniej poruszony takim zachowaniem, zdjął dłoń z jej ust.

– Proszę zachowywać się cicho, milady, a nic się pani nie stanie – powiedział.

Lord Randolph!

Diana zastanawiała się przez chwilę, czy jednak nie narobić hałasu. Ale złe oczy de Couriaca lśniły tuż przy jej twarzy. Nie miała wątpliwości, że spełniłby swoją groźbę, gdyby zdecydowała się krzyknąć.

Lord Randolph przerzucił ją sobie przez ramię i zaczęli przemykać do wyjścia na tyłach ogrodu. Brama była otwarta. Diana zobaczyła jeszcze powóz Somertona zanim wrzucono ją do środka niczym worek.

– Co robisz, panie?! – spytała głosem ochrypłym z wściek-łnści. – Król każe cię za to powiesić!

– Nic takiego, kochaneczko – powiedział, sadowiąc się obok Diana żałowała, że nie może w tej chwili dosięgnąć pistoletu. Do powozu zajrzał jeszcze de Couriac z brodą i wąsami.

– Jesteś pewny, panie, że sobie poradzisz? – spytał, wska-

zując Dianę. – To prawdziwa tygrysica.

Lord Randolph machnął tylko ręką.

– Bez najmniejszych problemów.

Francuz skinął głową i zamknął drzwiczki powozu. Ruszyli galopem. Mogła teraz krzyczeć, ale nie miało to żadnego sensu. Zwłaszcza, że Somerton i tak mógł ją w każdej chwili uciszyć.

Żabojad – mruknął. – Myśli, że nie poradzę sobie ze slabą kobietą.

– O co tutaj chodzi? – spytała z całym spokojem, na ja-

ki ją było w tej chwili stać.

– Myślałem, że to oczywiste, pani. To nasza wspólna wycieczka.

– Chyba oszalałeś, panie!

– Wciąż myślisz, pani, że dam za to szyję? – Somerton

Wydobył z kieszeni surduta tabakierę z kości słoniowej i zaczął się nią bawić. – Zapewniam cię, że nic takiego nie nastąpi. Wręcz przeciwnie, jeszcze dostanę nagrodę. Diana patrzyła na niego nic nie rozumiejąc.

– Tak, pani, otrzymam dobra lordowskie wraz z przy-

sługującymi mi przywilejami – dodał, zażywszy uprzednio

tabaki i kichnąwszy siarczyście.

– Król nigdy nie pochwalał porwań. -Tym razem zmienił zdanie.

Jego pewność siebie do końca wytrąciła ją z równowagi sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Czyżby królowi aż do tego stopnia zależało, żeby wydać ją za maz? I to w taki sposób? Przecież monarcha chciał, żeby poślubiła Rothgara!

A może królowa przekonała go, że lord Randolph będzie lepszym kandydatem na męża.

– Czy wiesz to od… króla? – spytała po chwili namysłu.

– Oczywiście.

– To znaczy, panie, że król sam ci to powiedział? – położyła nacisk na ostatnie słowo.

– Poinformował mnie o tym – odparł lord Randolph. Powoli zaczynała rozumieć. Przecież ona też dostała

list. Podejrzewała, że Somerton nie współpracował z Francuzami, a był tylko narzędziem w ich rękach.

– Dostałeś list, panie? – upewniła się. – Pamiętaj, że może być sfałszowany.

– Sfałszowany?! – oburzył się. – Przecież miał królewską pieczęć!

Diana otworzyła usta, ale po chwili je zamknęła. Sfałszowanie królewskiej pieczęci było zdradą stanu!!! Nic go nie przekona, że Francuzi mogli się do tego posunąć.

– Widzę, pani, że wreszcie zrozumiałaś – powiedział udobruchany. – Nie przejmuj się. Będę dobrym mężem. Pod warunkiem, że będziesz mnie słuchać…

Diana znowu postanowiła udawać prowincjonalną idiotkę.

– Ale jeśli list był sfałszowany, mój mąż spędzi najlepsze swoje lata w Tower – rzekła smętnie.

Lord Randolph uśmiechnął się niepewnie.

– Daj spokój, pani, przecież nie ma lepszego kandydata -mruknął. – Gdybyś nie robiła maślanych oczu do lorda Roth-gara, król w ogóle nie musiałby wydawać mi tych dyspozycji

Zarozumiały bubek!

– Lord Rothgar mnie nie interesuje!

– Doprawdy, pani? Przecież przybiegłaś, gdy tylko dostałaś list ode mnie – powiedział ze śmiechem.

No tak, R mogło oznaczać również Randolpha. W razie czego mógł stwierdzić, że ma po prostu podobny do markiza charakter pisma. W jego oczach cała sprawa była czysta.

– Zresztą doskonale cię rozumiem – ciągnął Somerton.

– Na początku udawałaś, że go nie chcesz, żeby złamać jego opór. Kto mógłby się oprzeć takiemu majątkowi? I sławie. Jednak nie sądziłaś, że król nie pozwoli na zgromadzenie tak wielkiej potęgi w jednych rękach.

Dianie chciało się śmiać. Oczywiście lord Randolph mierzył wszystkich własną miarą. Ale im dłużej myślała, tym mniej było jej do śmiechu.

Nie ulegało wątpliwości, że spisek zorganizowali Francuzi. Somerton był jedynie pionkiem w ich rękach. Ale de Couriacowi nie mogło przecież zależeć na jej skromnej osobie. Chodziło mu o coś więcej. Już dwa razy próbował zabić Beya i teraz przyszedł czas na trzecią próbę.

Zapewne Rothgar dowie się, że ją porwano.

Podąży jej śladem i wpadnie w przygotowaną zasadzkę.

Znaczyło to, że w tej grze jest tylko przynętą.

– Markiz nie chce się żenić – rzekła w końcu. – Po prostu trochę z nim flirtowałam. Czy możesz mnie rozwiązać, panie? Zupełnie zdrętwiały mi ręce.

Lord Randolph wyjrzał przez okno.

– Jeszcze trochę, moja śliczna, a na pewno cię rozwiążę -zapewnił, patrząc na nią obleśnie. – Nie ma obawy.

Ciarki zaczęły jej chodzić po plecach. Nie podejrzewała, że Randolph mógłby posunąć się do takiej niegodziwości.

– Ale… nie zrobisz, panie, niczego przed ślubem? I znowu to spojrzenie badające jej kształty.

– Niczego złego – rzucił.

Pomyślała, że ucieszyłaby ją teraz nagła niedyspozycja, na którą czekała. Bała się jednak, że Randolph mógłby nawet tego nie uszanować. Był wstrętny i oślizły niczym szczur.

– Zepsujesz mi, panie, ślub – poskarżyła się. – Zawsze chciałam wystąpić w mirtowym wianku i mieć piękną uroczystość.

– Za późno, moja droga – rzekł Somerton, który zrezygnował z oficjalnej formy „pani" i zwracał się do niej jak do bliskiej znajomej. Albo służącej. – Ale po powrocie ze Szkocji będziesz mogła urządzić przyjęcie.

Diana miała wrażenie, że za chwilę eksploduje z wściekłości. Najbardziej bolało ją to, że nic nie mogła zrobić. Miała co prawda schowany pistolet, ale też związane ręce. Wiedziała, że prośby nic nie pomogą. Lord Randolph wziął sobie chyba do serca przestrogi de Couriaca.

Patrzyła na Somertona, myśląc, że tak naprawdę jest żałosny. Król z całą pewnością nie puści płazem tego porwania. Jednak nie będzie mógł ukarać D'Eona i cały jego gniew skupi się na lordzie Randolphie.

Powóz w końcu się zatrzymał. Dotarli do miejsca, gdzie Somerton zapewne zamierzał ją zgwałcić. Mogła spodziewać się ratunku od Beya, ale wolałaby działać szybciej, żeby uprzedzić atak Francuzów.

Somerton rozwiązał jej nogi. Chciała go kopnąć, ale w porę się powstrzymała.

Kiedy wysiedli, Diana rozejrzała się dookoła. Wiejska droga okolona żywopłotem, a dalej lasek. Przed nimi majaczyło światło z niewielkiej chaty stojącej parę metrów od drogi. Księżyc niczym wielka lampa oświetlał całe otoczenie.

Doskonałe miejsce na porwanie.

Jeszcze lepsze na morderstwo.

Diana czuła się bezradna. Sprawdziła, czy uda jej się może wyswobodzić ręce, ale okazało się, że nic z tego. Somer-ton nawet nie zwracał na nią uwagi. Wiedział, że nie będzie próbować ucieczki w takim odludziu. Zamienił parę słów ze stangretem, a następnie pchnął ją w stronę chaty.

Diana ruszyła posłusznie. Wiedziała, że jej czas jeszcze nie nadszedł, ale z całą pewnością nadejdzie.

Kiedy wchodziła do wnętrza, usłyszała odgłosy odjeżdżającego powozu. Zostali sami. Ciekawe, czy Clara czeka na jej powrót? I co zrobi, kiedy jej pani nie wróci w ciągu godziny?

Somerton chwycił ją za tył sukni i poprowadził przed sobą. Weszli do sieni, a potem do niewielkiej kuchni, której od dawna chyba nie używano. Puścił ją dopiero w izbie, w której znajdowało się wielkie łóżko, zupełnie nie pasujące do wiejskiej zagrody. Czy sprowadzono je tutaj specjalnie, czy też było to miejsce schadzek? Jeszcze jedno pytanie, na które nie znała odpowiedzi.

70
{"b":"91893","o":1}