Литмир - Электронная Библиотека
A
A

31

Bryght Malloren szukał brata. Po sprawdzeniu najbardziej oczywistych miejsc zapukał też do dawnego apartamentu matki. Zastał tam jednak tylko hrabinę i Elf. Żadna nie wiedziała, gdzie może znaleźć markiza.

– Niepokoisz się o niego, panie? – spytała lady Arradale.

– Tak.

Elf wstała ze swego miejsca.

– Dlaczego? Co się stało? Czy… czy chodzi o króla?

– Nie mam pojęcia – odparł. – Wygląda na to, że gdzieś się schował.

– Schował? – powtórzyła Elf. – Bey?

Hrabina zrobiła taki gest, jakby również chciała wstać, ale się powstrzymała. Potrafiła naprawdę doskonale nad sobą panować.

– Być może zajął się jakimiś sprawami związanymi z balem maskowym – zauważyła tylko.

Bryght pokręcił głową.

– Nikt go nie widział w pobliżu sali balowej. Czekają nawet na jego decyzje.

– Och! – westchnęła Elf. – To zupełnie do niego niepodobne. Muszę sama sprawdzić, co się dzieje. Diano, jedziesz ze mną? – zwróciła się do przyjaciółki.

Hrabina zmarszczyła brwi.

– Nie, muszę zostać tutaj. – Spojrzała na Bryghta. – Zdaje się, że twój brat, panie, lubi zajmować się automatami. Wspominał coś o końcu naprawy.

Bryght uderzył się w czoło.

– No, tak! Zawsze twierdził, że się przy nich odpręża. Czy wiesz, pani, dlaczego mógłby chcieć się odprężyć?

Diana uniosła dumnie głowę. Bryght przyglądał się jej uważnie, jakby wszystkiego się domyślał. Nie miała jednak zamiaru mówić o tym, co łączyło ją z Rothgarem.

– Cóż, ma przecież diabelnie ciężkie zadanie… – zawiesiła głos, a następnie pogrążyła się w rozmyślaniach.

Elf dała znak bratu, żeby wyszli.

– Jak sądzisz, może to już? – spytała, kiedy znaleźli się na zewnątrz.

– Dałby Bóg, dałby Bóg – powtórzył Bryght. – Żałuję, że nie ma z nami Branda. On najlepiej by wiedział, jak pomóc Beyowi.

Zostawił siostrę przed drzwiami i skierował się do niewielkiego pokoiku na tyłach Malloren House. Kiedy stanął przed pracownią, usłyszał bębnienie i śpiew ptaka. Wszedł bez pukania, zastanawiając się, w jakim stanie jest brat.

Rothgar, wciąż w stroju galowym, siedział przy stole.-Nie grzebał, jak zwykle, w mechanizmie, tylko patrzył na automat. Dobosz zamarł w momencie, w którym Bryght przekroczył próg.

Mimo zamyślenia, Bey natychmiast zauważył jego

obecność.

– Coś się stało?

– Chowasz się przed nami.

– Czy to coś złego?

– Nie przywykliśmy do tego, ale jakoś sobie poradzimy -odparł po namyśle Bryght.

– Więc czemu zawdzięczam tę wizytę? – Rothgar zadał kolejne pytanie.

– Przecież masz diabelnie ciężkie zadanie. Gdzie miałbym być jako twój brat?

– Diabelnie? – powtórzył markiz, rozpoznając słowo często używane przez Dianę.

Bryght usiadł na stołku koło automatu, czując się tak, jakby to on miał „diabelnie ciężkie zadanie".

– Tak. Moim zdaniem powinieneś ożenić się z lady Arradale.

Bey wskazał dobosza.

– To jest właśnie lady Arradale jako chłopiec – rzekł. -Prezent, który miał cieszyć, a posłużył zapewne jako broń przeciw ukochanym osobom.

Bryght spojrzał ze zdziwieniem na figurę i stwierdził, że rzeczywiście jest trochę podobna do hrabiny. Nie miał jednak pojęcia, co by to mogło znaczyć. O wiele lepiej orientował się w zawiłościach liczb, niż w tym, co działo się między ludźmi. Dlatego postanowił uprościć całą sprawę:

– Powinieneś to zrobić po tym, co stało się dziś w nocy. Zresztą przecież się kochacie i nie widzę powodów, żeby to ukrywać. – Uniósł rękę do góry. – I nie mów mi tylko o rodzinnym szaleństwie. Czy myślałeś o tym, jak czuje się lady Arradale?

Rothgar położył dłoń na sercu.

– Cały czas o tym myślę.

– Czy kochałeś się z nią? – Oczywiście Bryght nie doczekał się odpowiedzi, co stanowiło wyraźną wskazówkę. – Więc tym bardziej powinieneś się ożenić.

Jednak poirytowany brat machnął ręką.

– W tej kwestii mamy porozumienie…

– Które nic nie pomoże, jeśli ktoś cierpi – dokończył za niego.

Rothgar patrzył na niego nieufnie i z dystansem. Bryght czuł, że cała sprawa wymyka mu się z rąk. Raz jeszcze pożałował, że nie ma przy nim Branda. On wiedziałby, jak sobie poradzić. Na pewno znalazłby słowa o miłości i wzajemnym zrozumieniu, które trafiłyby do Rothgara.

Bryght wstał i zaczął się przechadzać po pokoju.

– Rozumiem, Bey, że boisz się podjąć ryzyko. Ale samo życie wiąże się z ryzykiem. Zapewniam cię, że kiedy Por-tia rodziła, obiecywałem sobie, że nie będzie więcej dzieci. I co? Właśnie przekazała mi radosną wiadomość. – Zaśmiał się głucho. – Widzisz, po prostu trzeba ryzykować. Inaczej będziesz takim właśnie automatem, niezdolnym do żadnych uczuć. – Wskazał dobosza.

No i proszę! Przemowa o miłości i zrozumieniu wyszła mu nadzwyczaj dobrze. Ciekawe, czy teraz Bey go zbije i wyrzuci z pracowni, czy tylko wyrzuci z pracowni? Bryght spojrzał na niego i stwierdził, że sam ma taką minę, jakby chciał stąd uciec. Czy to możliwe, żeby udało mu się trafić w czuły punkt?

– Zresztą, prawdę mówiąc, poród wcale nie był tak ciężki – dodał po chwili. – To ja wyobrażałem sobie Bóg wie co. Strach pochodził ze mnie, a nie z tego, co się działo na zewnątrz.

Rothgar zakrył nagle dłońmi twarz. Bryghtowi wydawało się nawet, że usłyszał jęk, ale postanowił, że tym razem mu nie popuści.

– To prawda, że twoja matka była psychicznie chora – ciągnął. – Ale pomyśl, czy też miałbyś opory, gdyby nic się nie stało i po prostu spędzała dnie mówiąc do ścian? Przecież to też mogło się zdarzyć. Mam wrażenie, że przede wszystkim uciekasz przed śmiercią. Masz poczucie winy, że nic wtedy nie zrobiłeś, chociaż tak naprawdę nie mogłeś nic zrobić.

– Mogłem!

Brat pokręcił głową.

– Tak sądzisz z obecnego punktu widzenia – rzekł pewnym głosem, jakby miał tę sprawę gruntownie przemyślaną. – Chciałbyś, żeby mały chłopiec działał tak, jak dorosły mężczyzna. Lepiej zachowaj się jak mężczyzna teraz, zanim będzie za późno.

Markiz odsłonił twarz. Była niemal biała, chociaż jednocześnie rysy pozostały nie zmienione. Potrafił doskonale nad sobą panować. Podobnie zresztą, jak lady Arradale.

– To znaczy?

Ich oczy spotkały się na moment.

– Podejmij ryzyko – powtórzył Bryght i usiadł, jakby zmęczony swoją przemową. – Podejmij ryzyko, Bey. Zobaczysz, że warto. Cała rodzina tak uważa. Wiemy, co dla nas zrobiłeś. Zawsze nam pomagałeś. Teraz nadszedł czas, żebyś sam zaznał odrobiny szczęścia.

Przez chwilę w pracowni panowała cisza. Rothgar potarł dłonią gładko ogolony policzek.

– Muszę się zastanowić – stwierdził w końcu.

Bryght rozważał, czy znowu nie zacząć go przekonywać. Uznał jednak, że nie powinien przesadzać. Wyszedł więc bez słowa, zostawiając brata sam na sam z automatem. Zatrzymał się za drzwiami, oddychając ciężko. Czuł się tak, jakby przez ostatnich parę godzin wykonywał ciężką fizyczną pracę.

Chciał już odejść, kiedy dobiegła do niego ptasia melodia, a potem wybijany pałeczkami rytm. Rothgar znowu bawił się tym diabelskim automatem.

Diana nie widziała Beya aż do wieczora. Nie należała jednak do wyjątków. Elf parokrotnie skarżyła się, że brat gdzieś zniknął,i nie jest w stanie go znaleźć. Sama musiała też podejmować decyzje dotyczące balu. W końcu, kiedy nadszedł zmierzch, zajrzała do pokoju hrabiny w ślicznym kostiumie osy.

– No, nareszcie wszystko gotowe – rzekła, rozglądając się dokoła. – Pojawili się już nawet śpiewacy i muzycy królewscy z panem Bachem, ale ponieważ wygląda na to, że wiedzą, co mają robić, zostawiłam ich samych. – Podeszła do łóżka. – Kostium Diany? Bardzo pomysłowe!

– Gdzie on jest? – spytała Diana, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Gdyby Bey nie wziął udziału w balu, ona również miała zamiar z niego zrezygnować. – Często mu się to zdarza?

– Nigdy! Ale to może lepiej. Bryght twierdzi, że obiecał wszystko przemyśleć – dodała z obietnicą w głosie.

Diana skinęła głową, chociaż bez przekonania. Po jej głowie krążyły najczarniejsze myśli.

– Mam nadzieję, że… że nie poważyłby się na samobójstwo?

Elf natychmiast się przeżegnała.

– Nie, skąd! – wykrzyknęła. – To byłoby wbrew wszystkiemu, w co wierzy!

– Tak jak małżeństwo ze mną – mruknęła niechętnie. -Na szczęście nie musi już tego robić. Dostałam od króla pozwolenie na powrót do domu.

Elf już chciała pospieszyć z gratulacjami, kiedy dostrzegła jej minę.

– Może porto? – zaproponowała szybko.

– Chętnie – zgodziła się Diana, powstrzymując łzy. Przyjaciółka chwyciła kryształową karafkę i nalała jej

szczodrze do kieliszka.

– To doskonały gatunek, chociaż dosyć mocny. Bey sprowadza czerwone porto z Quinta do Bom Retiro.

Diana rozpoznała nazwę, ale było jej w tej chwili wszystko jedno. Potrzebowała po prostu czegoś, żeby uspokoić skołatane nerwy.

– Nie wszyscy goście to dostają – dorzuciła jeszcze Elf.

– Rozumiem, to takie słodkie pożegnanie – domyśliła się hrabina.

Elf postanowiła pozostawić te słowa bez komentarza. Chciała raczej dodać Dianie otuchy i natchnąć ją do walki.

– Powiem ci, gdzie możesz go znaleźć – rzekła po na-

mysie. – Tak jak przypuszczałaś jest w swojej pracowni przy automacie. Mogę pokazać ci drogę.

Przy automacie! Przy chłopcu, który miał jej rysy, nie przy niej. Obraz dobosza dręczył jej matkę, a teraz zapewne stanie się i jej zmorą. Rothgar powinien być z nią, a nie z bezduszną maszyną!

Diana spojrzała na swój kostium.

– Nie, nie pójdę do niego.

– Powinnaś walczyć z nim! Złamać go! – podpowiadała Elf.

– Nie będę z nim walczyć. – W jej oczach pojawił się smutek. – Mam wrażenie, że i tak coś w nim kiedyś pękło. Chcę, żeby stał się wolny. Żeby mógł mnie kochać. A do tego potrzebny jest wspólny wysiłek.

Hrabina spojrzała na swoje przebranie.

– Czy przyjdzie na bal?

79
{"b":"91893","o":1}