Po wydarzeniach w Dingham, Rothgar chciał jak najszybciej znaleźć się w Londynie. Tym razem podróż zajęła mu jeszcze mniej czasu. Kiedy dotarł do Malloren House przebrał się i od razu ruszył do pałacu. Król, który go przyjął, ani słowem nie zająknął się o Dianie. Natomiast raz jeszcze chciał z nim przedyskutować losy Dunkierki. Rothgar czuł narastającą złość. Monarcha nie był w stanie podjąć najważniejszej dla kraju decyzji, natomiast działał zdecydowanie, kiedy w ogóle nie powinien zabierać głosu.
Udało mu się w końcu wyjść koło czwartej. Ponieważ niedługo miał się zacząć obiad, nie mógł w tej chwili od-
wiedzie królowej. Pocieszał się tym, że zobaczy się z Dianą wieczorem. To im musiało wystarczyć.
Po powrocie do domu zjadł coś i ponownie zabrał się do pracy. Grainger i Carruthers przynieśli mu listy do podpisania, ale Rothgar zawsze lubił wiedzieć, co podpisuje. Choćby po to, żeby bez problemów wychwycić fałszerstwo. Czekały na niego listy z towarzystw dobroczynnych, które popierał, a także zwykłe prośby i informacje od artystów i antykwariuszy. Jeden z nich donosił mu o klejnotach, które prawdopodobnie należały do króla Alfreda, i inny powiadamiał o odnalezieniu rodzinnego portretu, którego markiz szukał już od dawna.
Na koniec zajął się raportem na temat stanu ziem w koloniach, które nabył parę miesięcy temu. Szło mu kiepsko, ponieważ wraz ze zbliżaniem się pory audiencji, jego umysł coraz częściej zajmowała lady Arradale. Wreszcie jednak zdo-lał dokończyć lekturę i spojrzał niechętnie na puste biurko.
Praca oznaczała spokój ducha. Teraz nie miał nawet oręża, żeby bronić się przed myślami o Dianie.
W końcu, po krótkim namyśle wstał i przeszedł do pracowni, w której pracował Jean Joseph Merlin wraz ze swym pomocnikiem. Dobosz stał pozbawiony odzienia, a wiele z części mechanizmu leżało porozkładanych na białym płótnie.
– Kiedy skończycie?
Młody człowiek podniósł wzrok, w którym łatwo można było wyczytać rozdrażnienie. Nie lubił, jak mu się przeszkadzało w pracy. Jego ojciec był Anglikiem, ale matka Hamandką. – Za parę dni, panie – odrzekł. – Jak zauważyłeś, uszkodzenie nie było duże, lecz chcę sprawdzić cały mechanizm. Jest trochę rdzy.
– Ale żadnych innych uszkodzeń? – upewnił się Rothgar.
– Poza tym wszystko w porządku – zapewnił go Merlin, podchodząc do automatu. – To niezwykły mechanizm, panie. Szczytowe osiągnięcie Vaucansona. Nigdy nie widziałem tylu możliwości.
– Uruchomiłeś go? – Głos markiza zabrzmiał ostro.
– Oczywiście, że nie, panie – padła odpowiedź. – Widziałem zębatki i przekładnie. To mi wystarczyło.
– Przepraszam. – Rothgar nie mógł się powstrzymać, żeby nie pogłaskać chłopca po główce.
– Jest z wosku – wyjaśnił mechanik. – Prawdziwe arcydzieło. Wydaje się, że wprost oddycha. Prawdę mówiąc, można by osiągnąć ten efekt za pomocą miechów. Słyszałem nawet o automacie, który potrafi grać na flecie.
Markiz nie zastanawiał się zbyt długo nad odpowiedzią:
– Nie! Zostawmy to Bogu. Merlin skłonił się lekko.
– Jak sobie życzysz, panie.
– Czy mogę ci pomóc?
– Jeśli chcesz, panie, możesz wyczyścić i wypolerować części – zaproponował mechanik.
Już wcześniej umówili się, że Rothgar co jakiś czas będzie pomagał mu w pracy. I teraz, mimo, że był dosyć zajęty, usiadł ze szmatką do stołu i zajął się czyszczeniem. Natychmiast poczuł się odprężony. Z przyjemnością dotykał chłodnego metalu, nie myśląc o problemach i niebezpieczeństwach. Kiedyś stwierdził, że gdyby popadł w niełaskę, chętnie zająłby się mechanizmami. Może z czasem doszedłby do mistrzostwa Merlina.
Na myśl o tym, że mógłby grzebać w zegarach, na ustach markiza pojawił się uśmiech. Ciekawe, jak długo by wytrzymał?
– Teraz, kiedy wojna się skończyła, mógłbyś odwiedzić Vaucansona we Francji – zwrócił się do Merlina.
Oczy mechanika aż błysnęły.
– Z największą radością!
– Zajmę się tym – ciągnął Rothgar. – Podobno Vaucanson zajmuje się też maszynami przemysłowymi i wojennymi.
Merlin natychmiast zrozumiał, o co mu chodzi.
– Nie obawiaj się, panie. Mam dobrą pamięć. Zapamiętam wszystkie szczegóły – zapewnił.
Markiz z uśmiechem powrócił do pracy. Wiedział, że może na niego liczyć. Wyczyściwszy kolejną część, odwrócił głowę dziecka tak, by móc na nią patrzeć. Wyglądała trochę niesamowicie na odsłoniętym mechanizmie, ale on skupiał się na samej twarzy. Pełnej wdzięku i wewnętrznej siły. Te dwie cechy pozostały niezmienione. Nawet po latach Diana przypominała siebie z dzieciństwa.
Szkoda tylko, że jej sprawy nie można „naprawić" tak latwo jak dobosza, pomyślał.
Wszystko zaczynało się coraz bardziej komplikować. Nawet, gdyby udało jej się wrócić do domu bez męża, to nie będzie mogła czuć się do końca bezpieczna. Król zawsze może na nią zwrócić uwagę.
Było jeszcze coś, o czym Rothgar myślał niechętnie. Ich wspólna noc obudziła w niej kobietę. Diana miała teraz trzy wyjścia. Mogła przez resztę życia wytrwać w cnocie. Mogła wyjść za mąż albo też brać sobie kolejnych kochanków. Wszystko wskazywało na to, że zdecydowała się na ślub. Szkoda tylko, że właśnie z nim… Jednak Rothgar musiał przyznać, że gdyby nie obawa przed potomstwem, chętnie pojąłby Dianę za żonę. Wciąż czuł pokusę, żeby ją w ten sposób wybawić od królewskich zakusów.
Tylko, co poczną dalej? Jak będzie wyglądało to ich dziwne małżeństwo?
Wciąż czuł na sobie wzrok dziecka. Chłopiec patrzył na niego swymi woskowymi oczami tak, jakby widział go na wskroś. Jednocześnie zdawał się coś mówić, jakby wzywał go, żeby usłuchał głosu natury.
– Nic z tego – mruknął Rothgar i dopiero, kiedy zobaczył zdziwiony wzrok Merlina i jego pomocnika, zrozumiał, że powiedział to głośno.
Czyżby to były pierwsze objawy szaleństwa?
Po chwili mężczyźni powrócili do pracy, a markiz mrugnął porozumiewawczo do dobosza, jakby dzielił z nim jakiś sekret. Och, gdyby mógł mieć takiego syna! A chłopiec zdawał się mówić, że wszystko możliwe i że przy odrobinie odwagi osiągnie to, czego pragnie.
Znowu zamierzał wejść z nim w głośną polemikę, ale na szczęście w porę się powstrzymał. Spojrzał na Merlina i jego pomocnika. Obaj pochylali się nad jakąś zębatką, którą chcieli naoliwić.
To pozwoliło mu raz jeszcze rzucić okiem na chłopczyka. Tym razem wydał mu się tak żałosny, że chciał podejść i pogłaskać go po główce. Dostrzegł nawet w jego oczach łzy, co było zapewne kolejnym przejawem obłędu.
Markiz westchnął głośno.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Po chwili w pracowni pojawił się Carruthers, który z niepewną miną oznajmił mu, że przybył posłaniec z nowymi listami. Jego ludzie wiedzieli, jak bardzo nie lubił odrywać się od tej pracy.
Tym razem jednak przyjął wiadomość jak wybawienie. Wychodząc, zerknął jeszcze na dobosza i poprzysiągł sobie, że jeśli Diana jest w ciąży, to natychmiast zaproponuje jej ślub. Nie mógł dopuścić do tego, by jakiekolwiek dziecko miało płakać z jego powodu.
Następnie przeszedł do gabinetu, gdzie czekały na niego kolejne przesyłki. Zwłaszcza jeden list był dosyć ważny. D'Eon skarżył się w nim na „nieodpowiedzialne zachowanie de Couriaca" i prosił, by „natychmiast odwołano go do Paryża". Znaczyło to, że de Couriac co prawda podlegał ambasadorowi, ale działał też na własną rękę. Zapewne był członkiem oficjalnego wywiadu Francji, a nie tego, stworzonego przez hrabiego de Broglie. Z listu wynikało również, że D'Eon nie odpowiadał za napad na drodze.
To była zła wiadomość. Zawsze lepiej mieć jednego przeciwnika niż dwóch. Chociaż z drugiej strony, można to było również obrócić na własną korzyść.
Markiz nie mógł znaleźć w piśmie informacji o miejscu pobytu de Couriaca. Wiele jednak wskazywało na to, że schronił się w ambasadzie. W takim wypadku usługi Strin-gle'a mogą się okazać nieocenione.
Długo siedział za biurkiem, zastanawiając się nad całą sytuacją niczym nad skomplikowaną partią szachów.
Przerwał mu dopiero Carruthers, który przyszedł, żeby przypomnieć mu o wieczornym przyjęciu. Markiz sam je wydawał, żeby spotkać się z tymi, którzy go lubili i… nienawidzili.
Przebrał się więc w czarny surdut, który doskonale pasował do jego nastroju. Włożył jasne pończochy i krótkie spodnie, a głowę przystroił wielką pudrowaną peruką. Jedynie kamizelkę miał kolorową i bogato zdobioną.
Tak wystrojony przeszedł do sali przyjęć i zarządził otwarcie drzwi. Ponieważ w zeszły piątek nie było go jeszcze w Londynie, tym razem liczba gości przeszła najśmielsze oczekiwania. Większości jednak chodziło o to, by wyrazić swój szacunek lub poparcie. Parę osób przyszło z prośbą o wstawienie się do króla w ich sprawie. Rothgar wyjaśnił, że robi to niezwykle rzadko, ale zebrał ich petycje, żeby zapoznać się z nimi w ciszy i spokoju.
W ten sposób minęła ponad godzina. Niektórzy goście dostali zaproszenie na skromny posiłek, po którym mieli się wspólnie wybrać do króla na pokaz francuskiego automatu. Markiz miał nadzieję, że spotka się wówczas z Dianą. Przypomniał sobie, że ten sam surdut i kamizelkę nosił na balu w Arradale rok temu. Hrabina natomiast wystąpiła w czerwonej, jedwabnej sukni, co dało niezwykle interesujący kontrast.
Kiedy już raz o niej pomyślał, nie mógł przestać. Przypomniał sobie ich rozmowy, a także flirt, który rozpoczął. Chciał wybadać, czy nie należy do kobiet łatwych. 2 jej zachowania wówczas wnosił, że nie. Resztę powiedziała mu spędzona razem noc.
Jak dobrze, że nie uległa mu rok temu! Wtedy z całą pewnością zrozumiałby opacznie jej decyzję.
Sam zresztą nie wiedział, co zrobiłby, gdyby mu się wówczas oddała. Już wtedy spostrzegł, że jest nietuzinkowa. Co jej wówczas powiedział? Gdybyś kiedykolwiek zmieniła zdanie, pani, to jestem do twojej dyspozycji? Tak, chyba coś takiego.
Teraz te słowa nabrały zupełnie nowej treści. Tak, był do jej dyspozycji! Nie mógł dopuścić, żeby stała się jej jakakolwiek krzywda!
Po chwili usłyszał chrząknięcie. To Walpole patrzył na niego ze zdziwieniem. Pewnie znowu czegoś nie dosłyszał.