Diana aż otworzyła usta ze zdziwienia, zafascynowana iluzją kobiecości, którą wytworzył D'Eon. To prawda, że wiele można osiągnąć za pomocą zręcznego makijażu, ale Francuz zachowywał się tak, jak prawdziwa dama. Poza tym jego suknia odsłaniała górę, a tam widać było prawdziwy, pełny biust!
Być może D'Eon należał do tłuściochów, którzy mogli dowolnie modelować swoje ciało. Diana nie chciała się w tej chwili nad tym zastanawiać. Miała przed sobą człowieka odpowiedzialnego za wszystkie napady na Beya.
D'Eon puścił w ruch swój koronkowy wachlarz.
– Byłbym niepocieszony, panie, gdyby ten wariat osiągnął to, o co mu chodziło. – Nawet głos miał teraz cienki i kobiecy.
– Więc go potępiasz? – zdziwił się Rothgar.
– Ależ oczywiście! Za kogo mnie masz, panie?! D'Eon wyglądał na naprawdę oburzonego. Ciekawe,
czy grał, czy też rzeczywiście nie miał nic wspólnego z napadem de Couriaca?
– Myślisz, panie, że uwierzę, iż nie inspirowałeś ataków na moje życie – mruknął Rothgar.
Rzęsy D'Eona zatrzepotały niczym motyle w siatce. Stanowił teraz doskonały obraz urażonej niewinności. Jakby mąż posądzał go niesłusznie o zdradę.
– Nigdy nie nastawałem na twoje życie, panie.
– A Curry?
– Chodziło tylko o to, by cię zranić.
Diana patrzyła ze zdziwieniem na obu mężczyzn. Odniosła wrażenie, że Francuz zaleca się do Rothgara. Nie, to chyba niemożliwe. Jednocześnie na nią prawie wcale nie zwracał uwagi.
– Zresztą de Couriac miał te same rozkazy, panie – ciągnął D'Eon. – Sam nie wiem, co mu przyszło do głowy. Nie miałem pojęcia, że jest tak niezrównoważony.
– Albo, że miał inne rozkazy – rzucił Bey. Francuz zacisnął swoje pomalowane usta.
– Być może.
– Czy mówisz to po to, panie, by się usprawiedliwić? -Rothgar spojrzał ciekawie na D'Eona.
– Raczej, by wyjaśnić sytuację – padła odpowiedź.
– I tak, twój czas już się skończył, kawalerze. D'Eon cofnął się, a na jego twarzy pojawił się strach.
– Nie możesz, panie, tknąć ambasadora.
– Pełnisz jedynie jego obowiązki, kawalerze – zauważył Rothgar.
– Staram się służyć mojemu królowi najlepiej, jak potrafię. Podobnie, jak ty, panie.
– Jednak będziesz musiał zapłacić za to, że wciągnąłeś lady Arradale w tę diabelską intrygę! – rzekł stanowczo markiz.
D'Eon spojrzał na nią tak, jakby dopiero teraz ją zauważył. Nie myślał o niej wcześniej. Była jedynie użytecznym narzędziem, niczym więcej.
– Przyznasz, panie, że częściowo dzięki mnie staniesz na ślubnym kobiercu. To ja podsunąłem królowi pomysł, żeby wydać za ciebie lady Arradale. Miało cię to utrzymać z daleka od spraw państwowych.
Rothgar pokiwał głową.
– Domyśliłem się tego. A co z porwaniem? Czy to był twój pomysł?
Francuz wyglądał na zdziwionego. Jakby słyszał o całej sprawie po raz pierwszy.
– Porwano cię, pani? – dopiero teraz zwrócił się do Diany.
Skinęła głową.
– Zrobił to lord Randolph z pomocą de Couriaca – odparła.
– Lord Randolph, lord Randolph – powtarzał D'Eon. -Chodzi o tego karciarza Somertona? Bałbym się korzystać z jego usług, bo zanadto się lubi przechwalać, a brakuje mu odwagi.
Diana ze zdziwieniem wysłuchała tej jakże trafnej charakterystyki. Znaczyło to, że Francuzi bacznie obserwują osoby związane z dworem i starają się poznać ich wszystkie słabostki.
– I co się w końcu stało, pani? – spytał D'Eon, który rzeczywiście chyba nic nie wiedział o porwaniu.
– Markiz mnie uwolnił – odparła, nie chcąc wdawać się w szczegóły.
– Nie miałem z tym nic wspólnego – zadeklarował Francuz. – Przyznaję się jednak do błędu. Powinienem był zabić de Couriaca po tym, jak nie wykonał pierwszego zadania. Przypominał wściekłego psa, a przecież usuwa się chore zwierzęta. Bez przerwy powtarzał, że to markiz odpowiada za śmierć jego towarzyszki.
– Znaleziono ją martwą, ale to nie ja ją udusiłem – stwierdził markiz.
– Och, nie! De Couriac sam to zrobił. Był wściekłym psem, ale jednocześnie Francuzem, a ja dałem mu schronienie. – D'Eon zamyślił się na chwilę. – Dobrze, monsieur le marąuis, jestem do pańskiej dyspozycji.
Nie, pomyślała Diana. Nie teraz, kiedy znalazła w końcu szczęście i spokój. Jednak Rothgar był zdecydowany.
– Broń?
– Szpady – rzucił Francuz. Hrabina chciała zaprotestować, ale sam D'Eon podniósł do góry rękę z wachlarzem. – Proponuję walkę do pierwszej krwi. Za dużo padło już trupów, panie.
– Gdzie i kiedy?
– Tu i teraz – rzekł zdecydowanie D'Eon.
Diana zaczęła się rozglądać dookoła. Gdzie Elf i Bryght, którzy mogliby zapobiec temu szaleństwu? Co na to reszta gości?
Zmartwiała zerknęła na Beya i dostrzegła, że jest wyraźnie rozbawiony.
– Wybacz panie, ale… z całym szacunkiem, nie będzie ci zbyt wygodnie w tej sukni.
– Mogę się przebrać. No już. Jestem gotów bronić honoru Francji.
Hrabina załamała ręce.
– Tylko proszę, do pierwszych ran.
D'Eon skłonił jej się dwornie, co byłoby śmieszne, zważywszy jego kobiece przebranie, gdyby sytuacja nie była tak poważna.
– Nie bój się, pani. Zranię markiza lekko, tak by nawet nie zepsuć ci przyjemności miodowego miesiąca.
Sama nie wiedziała, czy D'Eon mówi w dobrej wierze, czy też kłamie. Nauczyła się już nie ufać Francuzom. I uważać na ich diabelskie sztuczki. Ale Bey wiedział o tym lepiej niż ona. Jeśli teraz decydował się na pojedynek, miał zapewne swoje powody.
Następnie D'Eon skłonił się Rothgarowi.
– Muszę ci wyznać, panie, że do tej pory nikt mnie nie pokonał.
Markiz oddał mu ukłon.
– Mnie też, w poważnych walkach – stwierdził. – Chodźmy do sali balowej.
Znowu przeszli labiryntem, a Diana przez całą drogę modliła się w intencji Beya. Dekoracje wydawały jej się złowrogie i nieprzyjemne, a kiedy doszli do sali niemal krzyknęła na widok przykrytego płaszczem de Couriaca. Krew zastygła już na podłodze i wyglądała z daleka jak czarna kałuża.
– Nędzny pies – mruknął D'Eon i zaczął się rozbierać. Okazało się, że pod suknią miał krótkie satynowe spodnie
i ściągniętą do połowy koszulę. Francuz z wahaniem zerknął' na Dianę, a potem przeszedł do groty, gdzie dokończył swoją transformację. Po chwili wyszedł stamtąd jako mężczyzna. Zdjął jeszcze buty na wysokim obcasie, by walczyć boso.
– A jeśli chce cię zabić? – szepnęła Diana do ucha markiza, korzystając z nieobecności Francuza.
Rothgar w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Nie musiał się przebierać. Czekał na D'Eonav bacznie obserwując jego ruchy.
– A twój gorset, kawalerze? Nie będzie ci przeszkadzał? Francuz machnął ręką.
– To głupstwo. Poradzę sobie.
Służba przyniosła szpady. Bey jako gospodarz dał Francuzowi prawo wyboru broni, z czego tamten skwapliwie skorzystał. Następnie wykonał na rozgrzewkę parę prostych cięć. Mimo, że nie było to nic wielkiego, Diana była pod wrażeniem jego miękkich, kocich ruchów. Nigdy jeszcze nie widziała tak zręcznego szermierza.
Mężczyźni zbliżyli się do siebie. Jednak hrabina powstrzymała ich gestem.
– Kawalerze D*Eon – powiedziała do Francuza – pamiętaj, że wciąż mam swój łuk i strzały. Zabiję cię, jeśli nas oszukałeś.
– Magnifiąuel – Wyglądał wręcz na uradowanego taką perspektywą. – Oto kobieta godna Mrocznego Markiza!
Chcąc nie chcąc musiała grać rolę sekundanta i kiedy mężczyźni skrzyżowali szpady, dała sygnał do walki.
Ze względu na różnice wzrostu i budowy mogło się wydawać, że Rothgar zaraz wygra. On jednak tak nie sądził. I miał rację! D'Eon okazał się urodzonym szermierzem, człowiekiem, dla którego walka stanowiła rodzaj tańca. Jego ruchy były płynne i pewne. Co więcej, Diana odniosła wrażenie, że Francuz bawi się całą sytuacją. Tak jakby zaczął grę w kotka i myszkę.
Bey wydawał się przy nim wręcz niezgrabny. Jednak nadrabiał brak małpiej zręczności D'Eona wzrostem i zasięgiem ręki. Walka była więc bardzo wyrównana. Trudno było powiedzieć, który z nich osiągnie przewagę.
Diana patrzyła na walczących z coraz większym zdziwieniem. Nigdy nie widziała, by ktoś zadawał ciosy z taką szybkością. W niczym nie przypominało to tego, czego nauczyła się od Carra. Czy to możliwe, żeby jej fecht-mistrz też walczył w ten sposób, tyle, że z mężczyznami? Po namyśle stwierdziła, że raczej nie. W tym pojedynku obserwowała dwóch prawdziwych mistrzów. Zapewne można by ze świecą szukać w całym kraju, a może i na kontynencie, równie dobrych szermierzy.
D'Eon wciąż tańczył śmiertelnego menueta z niespotykaną gracją. Rothgar starał mu się dorównać szybkością i skutecznością. Nie próbował nawet udawać, że jest gorszy niż w rzeczywistości, tak jak w pojedynku z Currym. Nerwy miał napięte jak postronki. Najmniejsza nieuwaga mogłaby kosztować go przegraną, a może i… życie.
– Co się tu dzieje? – Diana usłyszała głos Bryghta tuż przy swoim uchu.
Spojrzała w bok. Był tu jeszcze Fort i obaj mieli nietęgie miny.
– Coś w rodzaju przyjacielskiego pojedynku – odparła.
– Hm, coś w rodzaju… – Bryght nie był do końca przekonany.
D'Eon zaatakował Beya z całą mocą, ale on zdołał odparować cios. Obaj walczący spływali potem i oddychali ciężko.
– Miałeś rację, kawalerze – rzekł Rothgar, z trudem łapiąc oddech. – Jesteś naprawdę dobry. Nawet trochę lepszy ode mnie.
– Świetnie dotrzymujesz mi pola, panie. – Francuz był chyba mniej zmęczony. – Uważaj, bo obaj zginiemy… z wycieńczenia.
Rothgar skłonił się lekko.
– Czy możemy, wobec tego, przyjąć remis? D'Eon oddał szpadę służącego.
– Jak sobie życzysz, panie.
Diana nie mogła uwierzyć, że pojedynek właśnie się skończył. O co więc mogło chodzić D'Eonowi? Dlaczego w ogóle zgodził się na tę walkę?
– Przekonałeś mnie, panie, że nie nastajesz na moje życie – stwierdził Bey, odpowiadając w ten sposób na jej pytania. – Ale czy twoi mocodawcy nie przyślą tutaj nowego de Couriaca?