Литмир - Электронная Библиотека
A
A

5

Tego wieczoru zasiedli do kolacji w czternastkę. Oprócz dorosłych Mallorenów była tu jeszcze Rosa, Diana, jej matka, a także paru rezydentów. Markiz, tak jak zaplanowała hrabina, usiadł tuż obok jej matki, na przeciwległym końcu stołu.

Mimo to, Diana nie mogła się powstrzymać, żeby co jakiś czas nie zerkać w jego stronę. Starała się zatem więcej uwagi poświęcać Brandowi i lordowi, których miała po obu bokach.

Mallorenowie okazali się być bardzo miłym towarzystwem. Widać było, że lubią się nawzajem i czują się świetnie w swoim gronie. Rozmowa miała raczej ogólny charakter, a nie tak, jak na eleganckich przyjęciach, wyłącznie sąsiedzki. Wyglądało na to, że mają za nic wymogi mody, jeśli kłóciły się one w jakiś sposób z ich rodzinnymi przyzwyczajeniami.

Rothgar prawie się nie odzywał, chociaż gdy już otworzył usta, mówił z sensem i dowcipnie. Diana, jako gospodyni, starała się brać udział w rozmowie, chociaż nie mogła oderwać swych myśli od markiza.

Odniosła wrażenie, że Rothgar lubi rodzinę, ale jednocześnie odnosi się do niej z dystansem. Tak jakby był ojcem wszystkich tu zebranych i patrzył pobłażliwie na swoje pociechy.

Diana wiedziała, że matka markiza zwariowała po porodzie i zabiła niemowlę. Rosa poinformowała ją w sekrecie, że Rothgar, który był tego świadkiem, wciąż pamiętał to wydarzenie i że sam obawiał się szaleństwa. Dlatego też zdecydował się nie żenić.

Później dowiedziała się także, że rodzice markiza zmarli na jakąś tajemniczą chorobę zaledwie parę dni po sobie i on musiał wówczas przejąć wszelkie obowiązki wynikające z tytułu i pozycji. Miał wtedy dziewiętnaście lat. Ojciec Diany zmarł, gdy miała dwadzieścia dwa, ale po pierwsze, nie była obciążona strasznymi wspomnieniami, a po drugie, została jej jeszcze matka, która mogła zawsze służyć radą.

Diana odsunęła od siebie talerz z plackiem z karczocha. Czuła, że powoli traci apetyt. Dla kogoś takiego, jak Roth-gar, to co zrobiły w zeszłym roku z Rosą, mogło się wydać głupie. Poczęstowały wtedy Branda winem ze środkiem nasennym, a następnie odeszły. Rosa nawet chciała zostać, żeby się nim zająć, ale sama nie czuła się najlepiej, ponieważ wypiła wcześniej parę łyków trunku.

Brand im wybaczył. Czy markiz również? Diana nie chciała jego przyjaźni, wolała jednak nie mieć w nim wroga.

– Źle się pani czuje, hrabino? – spytał zaniepokojony lord Steen.

Natychmiast zaprzeczyła ruchem głowy.

– Po prostu coś mi się przypomniało – wyjaśniła. – Życie wśród Mallorenów musi być naprawdę ciekawe, prawda? – zaryzykowała pytanie.

Zauważyła, że usta lekko mu drgnęły.

– Na tyle, że zdecydowaliśmy się przenieść w odludny zakątek Devon – odparł.

Diana omal się nie roześmiała. A więc Steenowie mieli dość intryg i sławy, jaką cieszył się Rothgar. Nie powinna zapominać, że nie każdy lubi dworskie życie. A przecież markiz należał do królewskich doradców. Chociaż nigdy się z tym nie afiszował, wszyscy wiedzieli, że ma wielkie wpływy.

Hrabina spojrzała na przeciwległy koniec stołu. Już poprzednio odniosła wrażenie, że markiz góruje nad rodziną, a teraz przekonanie to się pogłębiło. Dystans wydawał się jeszcze większy. Czyżby był równie samotny jak ona w swoich dążeniach i planach? Czyżby rodzina jego też nie rozumiała?

Po kolacji wszyscy wstali od stołu. Panowie zajęli się swoimi drinkami i grą w karty, a panie oczywiście plotkami.

Diana wysłuchała najnowszych wieści i sama podzieliła się tym, co wiedziała o okolicznych osobistościach. Po chwili Elf zaproponowała Dianie, żeby przeszły na „ty", co wydawało się sensownym posunięciem ze względu na ich już niemal rodzinne stosunki. Rozmowa przebiegała nadzwyczaj ciekawie i hrabina nie miałaby nic przeciwko temu, żeby panowie posiedzieli dłużej nad brandy i kartami. Niestety, zapragnęli zagrać z paniami. Diana przygotowała zatem stoliki, a lady Steen usiadła do klawesynu.

Po paru melodiach wymieniła ją Rosa, do której zaraz dosiadł się Brand. Nie grał zbyt dobrze i nie krył tego, że przede wszystkim interesuje go narzeczona. Diana nie mogła powstrzymać zazdrości, widząc, jak coraz bardziej przysuwa się do Rosy.

Palce narzeczonych tańczyły po klawiaturze i był to prawdziwy taniec miłości. Oboje co chwila patrzyli sobie w oczy.

Hrabina wstała ze swego miejsca i rozejrzała się po sali. Czy goście mają wszystko, czego potrzebują? Czy są zadowoleni? Przecież jest tutaj gospodynią.

O dziwo, pierwszą osobą, na którą zwróciła uwagę był markiz. Grał właśnie w wista z lordem Bryghtem oraz małżonkami Walgrave. Jednak jego partnerem był lord Walgrave, a nie brat. Zaciekawiona Diana przyglądała się przez moment grze, chcąc zrozumieć, dlaczego. Bez trudu zauważyła, że zarówno Rothgar, jak i lord Bryght są doskonałymi graczami. Pewnie dlatego rodzina nie chciała, by grywali w tandemie.

Lord Rothgar natychmiast uchwycił jej spojrzenie.

– Czy chcesz zagrać, pani? – spytał. Diana potrząsnęła głową.

– Nie chciałabym przeszkadzać… – zaczęła, ale lord Wal-grave podniósł dłoń do góry, nie dając jej skończyć.

– Nie przeszkadzasz, pani – stwierdził z mocą, kładąc rękę na sercu. – Chętnie ustąpię ci pola. Czuję się jak kotek, który wszedł między tygrysy.

– Biedak, brakuje mu instynktu mordercy – poparła go żona.

Diana nie miała wyboru, ponieważ lord Walgrave już opuścił swoje miejsce przy stoliku i zaczął rozmowę z lordem Steenem. Przez chwilę miała wrażenie, że padła ofiarą spisku, szybko jednak porzuciła tę myśl.

Przecież sama była swoim największym wrogiem! Co ją podkusiło, żeby umieścić Rothgara w apartamencie przylegającym bezpośrednio do jej części zamku?

– Nie wiedziałam, że wist może być aż tak niebezpieczny – rzekła niepewnie Diana.

– Powinnaś spytać najpierw, o jaką stawkę gramy -stwierdził markiz i zmierzył ją wzrokiem.

Siedzieli naprzeć wko siebie. Zbyt blisko, jak na jej gustuj Nigdy wcześniej nie znajdowała się tak blisko Rothgara.

– A o co gramy? – zapytała nieśmiało.

– O duszę. – Markiz niemal przewiercał ją wzrokiem. Diana drgnęła na swoim miejscu. Serce zabiło jej niespokojnie.

– Tak mówimy w rodzinie, ale w rzeczywistości gramy na punkty – wyjaśniła Elf znudzonym tonem. – Chodzi o to, że brat nie chce, żebyśmy w swoim gronie grali na pieniądze.

– A co się dzieje z przegraną duszą? – Diana powoli odzyskiwała kontenans.

– Zostaje u właściciela, chyba…

– Chyba? – powtórzyła, patrząc Rothgarowi wprost w oczy

– Chyba, że zwycięzca zechce inaczej. Biedne przegrane dusze! – westchnął teatralnie i wyłożył pierwszą kartę. – As kier.

Diana uśmiechnęła się lekko.

– Nie będziesz mógł, panie, teraz mówić, że masz asa w rękawie – zauważyła.

Markiz wyglądał na rozbawionego tą uwagą.

– Zawsze mam jakiegoś asa w rękawie – stwierdził, kładając z kolei króla kier.

Zachowywał się tak, jakby wiedział, że z kierów pozostała jej tylko dama. Gra stawała się coraz bardziej emocjonująca. Inni członkowie rodziny porzucili swoje zaje-cia i zaczęli się przyglądać czwórce przy stoliku.

Wkrótce stało się jasne, że Rothgar skorzystał z gry,ze-by nawiązać z nią flirt. Co i rusz padały pod jej adresem dwuznaczne uwagi. Musiała nie tylko uważać na przebieg gry, ale jeszcze zastanawiać się, jak je odparować. Żeby nie patrzeć na Rothgara, starała się skoncentrować na samej rozgrywce. Jednak po chwili zauważyła, że patrzy na piękne, wypielęgnowane dłonie markiza i myśli, jak dobrze byłoby czuć je na skórze.

Rothgar rozpoczął licytację.

– Jeśli wolisz, pani, grać na pieniądze, to… – zawiesił głos, Hrabina zaprzeczyła lekkim ruchem głowy.

– Zawsze uważałam, że to sama gra jest ekscytująca, a nie to, jaka jest stawka.

Rothgar uśmiechnął się z aprobatą.

– Ja też tak uważam. A ty, pani, jesteś wytrawnym graczem.

Ich oczy spotkały się na moment i hrabina poczuła, że brakuje jej tchu. Wymowa jego spojrzenia była aż nadto oczywista. Potrzebowała czasu, żeby choć trochę się opanować.

– Gramy? – spytała.

Trzy dni, starała się uspokoić w duchu. To tylko trzy dni.

Oboje z markizem zdecydowanie wygrali. To prawda, że mieli trochę szczęścia, ale poza tym decydowały umiejętności oraz zdolność zgadywania intencji partnera. Niemal czytali sobie w myślach. Zebrani nagrodzili ich brawami. Kiedy wstawali od stolika, zauważyła, że Elf wymieniła znaczące spojrzenie z Bryghtem. Diana chciała zaprotestować. Stwierdzić, że to przecież o niczym nie świadczy. Oczywiście nie zrobiła tego, ponieważ byłaby to jawna demonstracja niechęci wobec markiza.

W końcu rozegrali tylko partyjkę wista!

Jednak Diana nie miała pewności, że chodzi tylko o karty. A jej wątpliwości nasiliły się, kiedy udała się na spoczynek. Służąca rozpoczęła normalny wieczorny rytuał, a hrabina nie mogła się powstrzymać, żeby co jakiś czas nie zerkać na wyłożone mahoniem drzwi, dzielące ją od sypialni Rothgara.

Jego pokój był pomalowany w fantazyjne kwietne wzory. Drzwi po drugiej stronie aż lśniły bielą i mogły zachwycić niejednego podlotka różowymi zdobieniami. Początkowo wydawało jej się, że umieszczenie markiza w tak kobiecym pokoju będzie niezłym dowcipem. Powoli jednak zaczynała w to wątpić. Wciąż miała na sobie suknię, chociaż służąca już chciała ją rozpinać. Diana powiedziała jej, żeby chwilę zaczekała i zbliżyła się do drzwi.

Ciekawe, co robi markiz? I jak podoba mu się to pomieszczenie, stworzone specjalnie dla niej w czasach, gdy miała kilkanaście lat? Markiz nie mógł być już rozebrany do snu, ponieważ wychodził jeszcze do stajni, żeby sprawdzić konie.

Nie mogąc powstrzymać ciekawości, Diana zapukała do drzwi.

– Proszę! – dobiegło do niej ze środka.

Nacisnęła ciężką klamkę, myśląc o tym, że powinna odszukać stary klucz do tych drzwi. Weszła i ujrzała markiza. Stał na środku pokoju, w koszuli i spodniach, ale już bez surduta. Nie można tego było nazwać negliżem, ale też nie był to strój odpowiedni na przyjęcie damy. Na twarzy Rothgara malowało się zdziwienie.

– Czym mogę służyć, pani?

12
{"b":"91893","o":1}