Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– To wobec tego bardzo odważna decyzja, że zdecydowałaś się, pani, na tę podróż – zauważyła.

Elf tylko potrząsnęła głową.

– Chciałam koniecznie zobaczyć ten ślub. Przeżyć tój jeszcze raz. Nasz był taki pospieszny, prawda kochanie?

– O, tak – zgodził się lord Walgrave.

Diana przypomniała sobie plotki, które przywiozła z Londynu jedna z jej sąsiadek. Podobno data ślubu lady Malloren została przyspieszona z bardzo ważnego powodu. Ciekawe, czy okaże się, że Elf urodzi wcześniaka, który będzie zupełnie normalnym, zdrowym noworodkiem? Takie rzeczy zdarzały się w towarzystwie i nikt z tego nie robił problemu. Chyba, że cała sprawa wychodziła na jaw.

– Poza tym, tak naprawdę cieszę się z tej podróży – dorzuciła szybko lady Walgrave. – Nigdy nie byłam na północy. Te wzgórza i ukwiecone łąki! Gdybym była malarką, spróbowałabym to uchwycić… Poza tym interesuje mnie przemysł.

– Przemysł? – powtórzyła niepewnie Diana, przekonana, że się przesłyszała.

Elf potwierdziła natychmiast:

– Tak, głównie przędzalniczy i tkacki.

– Przędzalniczy i tkacki? – Diana nie mogła uwierzyć własnym uszom i nawet zapomniała, że to niegrzecznie tak szczegółowo wypytywać gości.

Na ustach Elf pojawił się tajemniczy uśmieszek.

– To takie hobby – wyjaśniła. – Namówiłam nawet Bryghta i Portię, żeby pojechali obejrzeć akwedukt księcia Bridgewater. A potem zwiedzimy port w Liverpoolu.

Jak na kobietę były to rzeczywiście dość nietypowe zainteresowania. Diana miała wrażenie, że śni. Już wcześniej zdarzały jej się koszmary dotyczące spotkania z Mallore-nami. Nie dziwiło jej, że przybysze z południa chcieli zobaczyć słynny akwedukt. Sama była obecna przy jego otwarciu cztery lata temu. Ale port i fabryki?! To wszystko jakoś nie chciało jej się pomieścić w głowie.

Rzuciła więc tylko coś zdawkowego i poprowadziła gości dalej, do wnętrza zamku.

Planowała, że urządzi dziś wieczorem przyjęcie dla znudzonych i głodnych luksusu przybyszy z Londynu, ale teraz nie wiedziała, czy to najlepszy pomysł. Być może markiz wolałby zwiedzić kopalnię ołowiu, a lord Steen wziąć udział w wyprawie na torfowiska!

Tak naprawdę, to sama najchętniej schowałaby się gdzieś na torfowych bagnach na te całe trzy dni.

Niestety, jako gospodyni nie mogła tego zrobić. Postanowiła jakoś wypełnić czas, który im został. Pozwoli teraz służbie, by zaprowadziła gości do ich pokojów. Po krótkim odpoczynku planowała uroczystą kolację i cieszyła się w duchu, pamiętając, że miejsca jej i markiza znajdowały się na przeciwległych krańcach stołu. Po kolacji muzyka i karty, co powinno wystarczyć na resztę wieczoru.

Ślub miał się zacząć wcześnie rano, około dziesiątej. A potem zaplanowano oczywiście weselne przyjęcie.

Diana zaczęła wydawać dyspozycje służbie, kiedy nagle w holu rozległ się przerażający wrzask. To krzyczał Arthur, któremu matka udaremniła kolejny napad na Francisa. Po chwili dołączył do niego sam napadnięty i w sali zrobiło się straszne zamieszanie. Na szczęście piastunki schwyciły najmłodszą progeniturę Mallorenów i pobiegły za służbą z wrzeszczącymi dzieciakami.

Diana z trudem powstrzymała się, żeby nie zatkać sobie uszu. Zmieszani Mallorenowie szybko rozeszli się do swoich pokojów. Została tylko ona i markiz.

– Czy źle się czujesz, panie? – spytała, widząc jego zbielałą twarz i usta. Markiz zachwiał się, jakby miał upaść.

– Trochę mnie boli głowa, to wszystko – powiedział, a uśmiech szybko powrócił na jego wargi. – To zadziwiające, że ten hol ma tak wspaniałą akustykę.

Diana skinęła głową, chcąc dać znak, że go rozumie. W tym towarzystwie byli jedynymi zdrowymi psychicznie ludźmi.

Okazało się, że jest to niebezpieczne. Nagle zawiązała się między nimi jakaś dziwna nić porozumienia. Nawet, gdyby chciała ją przeciąć, nie była w stanie tego zrobić. Dlatego pożegnała się szybko i uciekła do swoich pokojów.

11
{"b":"91893","o":1}