– Claro, pójdź teraz do markiza i przekaż, że proszę o chwilę rozmowy – powiedziała Diana, kiedy pokojówka zjawiła się w jej pokoju.
Czekając, zastanawiała się, jak ostrzec Rothgara. Clara wróciła szybciej niż się spodziewała.
– Markiza nie ma w jego pokoju, pani.
Czyżby już znalazł się w ramionach madame de Couriac? Nie, to za szybko. Popełnił dużą nieostrożność wychodząc w nocy ze swojego pokoju, a może i z oberży.
– Wobec tego przekaż jego lokajowi, że chcę rozmawiać z markizem, gdy tylko wróci.
– Tak, pani.
Clara wyszła z pokoju, a Diana zaczęła ponownie analizować rozmowę Francuzów. Nagle przyszło jej do głowy, że mogą też być szpiegami. Wydawało jej się, że de Couriac wspomniał coś o dobru kraju.
Przypomniała sobie papiery, które widziała u Rothga-ra. Część z nich na pewno była tajna. Być może Francuzi chcieli je wykraść.
Diana odetchnęła z ulgą. Gdyby jej domysły okazały się słuszne, życie markiza nie byłoby w niebezpieczeństwie. Doprawdy Rothgar niepotrzebnie włóczył się po nocy.
Zaczęła chodzić po swoim wygodnym pokoju, czując się w nim jak w klatce. W końcu nie wytrzymała i narzuciwszy lekką pelerynę wyszła na zewnątrz. Ludzie zwracali na nią uwagę, ale nie budziła sensacji. Starała się trzymać tylko dobrze oświetlonych miejsc. Kiedy znalazła się przed oberżą, zauważyła, że Rothgar żegna się z zażywnym mężczyzną, wyglądającym na wiejskiego prawnika. Zaraz potem zobaczyła francuskie małżeństwo przechadzające się nieopodal. Śmiało podeszła do markiza.
– Czy mogłabym z tobą porozmawiać, panie? – spytała, rozglądając się nerwowo.
– Ależ z największą rozkoszą – odrzekł, składając jej ukłon.
Pomyślała, że mógłby sobie darować te dworskie maniery. Zaproponowała przechadzkę, a kiedy znaleźli się daleko od de Couriaców, chwyciła go za ramię.
– Podsłuchałam przypadkiem rozmowę tych Francuzów – szepnęła podniecona.
– I?
Krew nabiegła jej do policzków i zmieszana opuściła rękę.
– Em, de Couriac chciał skłonić żonę, żeby… żeby ci się, panie, oddała – wyrzuciła z siebie w końcu.
– Odniosłem wrażenie, że wcale nie trzeba jej do tego skłaniać – powiedział z niezmąconym spokojem.
– Pani de Couriac jest niebezpieczna.
– Wszystkie kobiety są niebezpieczne – stwierdził sentencjonalnie.
– Ale ja, panie, nie chcę cię zabić! – wypaliła. Rothgar uśmiechnął się lekko.
– Chciałbym mieć tę pewność – rzekł z westchnieniem. -Przecież już raz próbowałaś zabić mojego brata. Ale, ale, zbaczamy z głównego tematu. Powiedz pani, dlaczego tak mnie straszysz panią de Couriac?
Jej obawy wydały się nagle przesadzone.
– Em, wydaje mi się, że mogą być szpiegami. – Diana starała się pozbierać rozbiegane myśli. – To pewnie głupie, ale mówili coś, że to dla dobra kraju i… w ogole – zakończyła niezręcznie.
Markiz pokręcił głową.
– To wcale nie jest głupie. Dziękuję za ostrzeżenie.
Niestety, wciąż nie przychodziła mu do głowy najgorsza ewentualność. Diana uznała więc, że musi mu o tym powiedzieć wprost.
– Być może pan de Couriac będzie chciał cię przyłapać z żoną. Po to, żeby zabić cię w pojedynku – ciągnęła, czując się wyjątkowo niezręcznie. – Słyszałam, że już była taka próba.
– Ach, ta Elf! – westchnął, po czym spojrzał jej prosto w oczy. – Nie tak łatwo mnie zabić.
Już chciała mu odpowiedzieć, że każdy może zginąć w pojedynku, kiedy od strony oberży nadbiegła zdenerwowana pani de Couriac.
– Ach, monsieur, mój mąż leży w bólach – mówiła szybko po francusku. – Posłałam po lekarza, ale mój angielski nie jest tak dobry, żeby się z nim porozumieć. Czy zechcesz panie…?
– Ja też mówię po francusku – wtrąciła Diana. – Chętnie podejmę się roli tłumaczki.
Pani de Courier spojrzała na nią jak na jaszczurkę.
– Niestety, mój mąż jest w samej bieliźnie – rzekła, spuszczając oczy. Jednocześnie chwyciła markiza pod ramię i przylgnęła do niego całym ciałem.
Diana nie potrafiłaby tego tak zrobić. Przypomniała sobie, że jeszcze przed chwilą widziała ich dwoje przed oberżą. A teraz nagle okazało się, że pan de Couriac jest półnagi i chory. Co więcej, zdążyli posłać po lekarza. Cała intryga była szyta grubymi nićmi, ale Rothgar wydawał się tego nie dostrzegać.
– Chodźmy – powiedział. – Pewnie zaraz pojawi się lekarz. Diana spojrzała na Francuzkę.
– Możesz też, pani, liczyć na moją pomoc – wtrąciła złośliwie. – Gdybyś na przykład czuła się zbyt samotna.
Z trudem powstrzymała się, żeby nie chwycić Rothgara za wolne ramię i nie przeciągnąć go na swoją stronę. Zrobiła wszystko co mogła, aby go ostrzec. Ma chyba trochę oleju w głowie, który pozwoli mu wyjść cało z tej sytuacji, chociaż Diana powoli zaczynała wątpić w męski rozum. Zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodziły takie diablice, jak pani de Couriac.
Rothgar poszedł za Francuzką, ciekawy, o co też może jej chodzić. Równie dobrze mogły to być jego papiery, jak i życie. Już od jakiegoś czasu podejrzewał, że to D'Eon stoi za pojedynkiem z Currym. Gdyby się okazało, że teraz de Couriac chce go wyzwać, zyskałby ten drugi punkt, o którym mówił Bryghtowi. Wyznaczona linia prowadziłaby wprost do Francji.
Markiz uśmiechnął się, przypomniawszy sobie śmiałą akcję lady Arradale. Doskonale radziła sobie w nowych dla niej warunkach, choć jednocześnie nie zyskałaby swoim zachowaniem przychylności króla. Gdy tylko przekonała się, że ma do czynienia ze szpiegami, powinna zemdleć albo co najmniej zamknąć się na klucz w swoim pokoju. Prawdziwa dama nie starałaby się zaradzić niebezpieczeństwu.
Pozory, pozory, powtórzył raz jeszcze w myśli. Będzie musiał porozmawiać z hrabiną o jej zachowaniu.
Po paru minutach dotarli do pokoju Francuzów. Pan de Couriac miał na sobie niemal cały przyodziewek. Zdjął tylko pas od swoich podróżnych spodni. Kiedy ich zobaczył, jęknął żałośnie.
– Posłałaś, pani, po lekarza?
Madame de Couriac przyłożyła wierzch dłoni do czoła.
– Tak… tak mi się zdaje – odparła słabym głosem. – Jestem wstrząśnięta.
Przysunęła się jeszcze bliżej Rothgara, chociaż to stan męża powinien ją bardziej interesować. Markiz grzecznie acz stanowczo poprowadził ją do łóżka.
Usłyszeli pukanie do drzwi.
– Proszę! – krzyknął po francusku pan de Couriac, a potem przypomniał sobie, że jest chory i znowu jęknął.
Do pokoju wszedł młody i szczupły mężczyzna. Miał przy sobie torbę z przyborami i rzeczywiście wyglądał na miejscowego lekarza.
– Doktor Ribble – przedstawił się.
– Proszę dalej, doktorze. Tutaj jest pański pacjent. Jestem lord Rothgar i będę, w razie potrzeby, tłumaczył z francuskiego.
Spojrzenie lekarza wskazywało, że o nim słyszał. Jednak na jego spokojnej twarzy nie drgnął żaden muskuł. Zachował też swój rzeczowy sposób bycia i od razu przystąpił do badania pacjenta.
– Nic szczególnego tu nie widzę – rzekł w końcu, zapoznawszy się z tłumaczeniem markiza. – Może tylko niewielkie wzdęcie, zupełnie naturalne po posiłku. Zalecam odpoczynek. Takie bóle często same mijają.
Tym razem pani de Couriac nie potrzebowała tłumaczenia.
– I myśli pan, że zapłacimy za taką pohadę?! – spytała po angielsku. – Bezczelność. Musi mu pan coś przepisać!
– Zapewniam panią, że nie ma żadnej potrzeby… – zaczął spokojnie doktor.
– To niephawdopodobne! – przerwała mu Francuzka. -Pan jest… Pan jest… charlatan. Jak to się mówi po angielsku? – zwróciła się do markiza.
Rothgar obserwował z rozbawieniem całą scenę. Podobało mu się zachowanie doktora Ribble'a. Musi zapamiętać to nazwisko na wypadek, gdyby potrzebował tutaj kogoś zaufanego.
– Tak samo jak po francusku, szarlatan – wyjaśnił Rothgar. – Obawiam się jednak, że doktor może mieć rację.
Pani de Couriac nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Wzburzona plątała się coraz bardziej w swojej an-gielszczyźnie.
– To niemożliwe. Musi być lekahstwo. Ja nie zapłacimy, jeśli nie będzie lekahstwo!
Doktor zmarszczył brwi, a następnie otworzył swoją torbę. Wyjął z niej płaską flaszę i wręczył ją Francuzce. Rothgar był pewny, że zawiera jakąś nieszkodliwą ziołową miksturę.
– Więc najpiehw nic, a potem coś. Ja myślimy, że pan nie-
nawidzić Fhancuzów. Pan chcemy ich othuć – brnęła dalej, chociaż była na tyle wzburzona, że nie powinna mówić w żadnym języka Czy to możliwe, żeby wszystko to było udane?
– Ależ nic podobnego – odparł rzeczowo doktor Ribble. -To będzie razem pięć szylingów. Trzy za wizytę i dwa za lekarstwo. Proszę podawać po dwie łyżki co parę godzin.
Pani de Couriac wyciągnęła drżącą dłoń z portmonetką do markiza.
– Niech pan mu zapłaci – powiedziała po francusku. -Nie mam już siły.
Rothgar odliczył potrzebną sumę i wręczył ją lekarzowi. 2 trudem powstrzymał się, żeby nie mrugnąć do niego porozumiewawczo. Tak, z całą pewnością zapamięta jego nazwisko.
Kiedy doktor Ribble wyszedł, madame de Couriac otworzyła flaszę i nalała odrobinę lekarstwa na cynową łyżkę.
– Pachnie fatalnie – stwierdził zaniepokojony pan de Couriac.
Markiz nie wątpił, że jeszcze gorzej smakuje. Nikt przecież nie uwierzy w smaczne lekarstwo. Medycy zwykle przy takich okazjach dodawali do mikstur odrobinę opium, żeby rodzina miała trochę spokoju w czasie snu pacjenta.
– Wypij, kochanie.
Francuz wypił i skrzywił się okropnie.
– Fe, coś strasznego!
– Ale za to, jak będzie działać, panie – wtrącił markiz. -Wypij jeszcze łyżkę.
Pan de Couriac posłuchał jego słów, chociaż rym razem skrzywił się jeszcze bardziej. Żona otuliła go troskliwie kołdrą.
– Spij, kochanie – poprosiła.
Rothgar nie miał powodów, żeby przedłużać wizytę, ale pozostał chwilę, żeby sprawdzić, co teraz nastąpi. To spotkanie mogło być przygotowane wcześniej. Nie krył się przecież ze swoimi planami i zamówił pokoje na własne nazwisko.
Ciekawe, czy pani de Couriac spróbuje go teraz zwabić do łóżka, czy też będzie próbowała go zabić? To drugie było bardziej prawdopodobne, chociaż nie spodziewał się, żeby jej mąż wyzwał go na pojedynek. Ten sposób okazał się zawodny. Trzeba więc znaleźć inny, lepszy.